Mam także psa, który nic nie mówi. Co roku czekam w Wigilię, żeby drań się odezwał. Żeby powiedział, jaki ma program, do czego dąży i czego się po mnie spodziewa. A on nic. Milczy. Tylko patrzy tak wymownie, tak przejmująco, że zawsze wymusi swoje - spacer, smakołyk, podrapanie za uchem. Papugi mają kwalifikacje na polityków, posłów do parlamentu, mogłyby objąć stanowiska ministerialne, bo właściwie nieważne, co mówią. Podobnie jak politycy nie ponoszą odpowiedzialności za słowo. Mogą udawać telefon, człowieka, co i kogo chcą. I zawsze znajdzie się ktoś, kto się taką imitacją zachwyci.

Reklama

Pies jest natomiast idealnym kandydatem na wyborcę, na przedstawiciela społeczeństwa obywatelskiego. Milczy, po prostu jest i zawsze z tego tytułu dostanie jakiś ochłap. Tak zwana podstawowa komórka społeczeństwa, czyli rodzina z udziałem dwóch papug i psa jest tak naprawdę miniaturą społeczeństwa prawdziwego. W tej miniaturze my, ludzie myślący i świadomi, jesteśmy całkowicie uzależnieni od zwierząt. Papugi i pies narzucają nam rytm dnia, rytm pracy, wszystko się kręci wokół żarcia dla ptaków i wydalania psa. Być może Wigilia wcale nie jest dobrą porą na czekanie aż się pies odezwie albo papugi zamilkną. Nie jest to dobra pora na chodzenie do chlewu i nadsłuchiwanie, co mają do powiedzenia świnie, czy baran jest z nas zadowolony i czy dorośliśmy do wymagań krowy.

Może w Wigilię to my, ludzie powinniśmy odezwać się ludzkim głosem. I niech nas wysłuchają psy, papugi, politycy i ich klienci. Obywatelu, nie bądź zwierzę. Odezwij się ludzkim głosem.

Niewykluczone jednak, że dla papug i psa jestem Bogiem ich skromnego Wszechświata. Jak wyglądałaby relacja o mojej wszechmocy sporządzona przez labradora? Czytałem kiedyś biografię książkową Pana Boga napisaną przez Amerykanina Johna Milesa. Co Miles wie o Bogu? Mniej niż mój pies o mnie. Miles nie wie nawet, czy bohater jego książki istnieje. Nie jest to wiele, a zresztą nie można wykluczyć, że Miles wie o Bogu mniej niż nic, to znaczy, że ma o Nim fałszywe informacje.

Reklama

Chętnie przeczytałbym na Boże Narodzenie autobiografię Pana Boga - Stwórcy Wszechmogącego. Szukałbym w niej wyjaśnienia boskiej taktyki zaniechania bezpośrednich interwencji w ludzkie sprawy, zbrodnie, ludobójstwa i nieprawości. Być może odwołałaby się do wyższych konieczności skłaniających Go do niedziałania. Niewykluczone jednak, że zwierzyłby się z lęku o zachowanie istoty boskości, dla której prawdziwym zagrożeniem jest zaprzęgnięcie się do drobnych robót porządkowych, do korektur i poprawek doraźnych. Bóg interweniujący, Bóg wzywany nienadaremno stałby się niewolnikiem, popychłem własnego stworzenia. Jak ja dla papug i psa.

Wesołych Świąt!