Z naszych informacji wynika, że prawdopodobnie z Platformy zostaną wyrzuceni bohaterowie afery hazardowej - Zbigniew Chlebowski i Mirosław Drzewiecki. Na razie jednak, trzy miesiące od wybuchu afery, Platforma nadal nie potrafi wyjść z poślizgu, w jakim się wtedy znalazła.

Reklama

Powtórka z rozrywki?

Kluczowe dla sytuacji w PO jest to, co dzieje się w komisji. W czwartek 21 stycznia staje przed nią były przewodniczący klubu PO Zbigniew Chlebowski. To od jego kontaktów z Ryszardem Sobiesiakiem, biznesmenem z branży hazardowej, wszystko się zaczęło. Ale Chlebowski nie widzi niczego złego w swoim zachowaniu. Co najwyżej nie podoba mu się niezbyt kulturalny język tych rozmów. Przekonuje, że w swojej pracy poselskiej zawsze kierował się "uczciwością i dbaniem o interesy ojczyzny". Co więcej, twierdzi, że żadnej afery hazardowej nie było.

Przesłuchanie Chlebowskiego odbywa się w Sali Kolumnowej, tej samej, w której siedem lat temu śledczy wyjaśniali aferę Rywina. Sejm świeci pustkami. Po korytarzach błąkają się pojedynczy politycy. Debacie, która się odbywa na sali plenarnej, przysłuchuje się garstka posłów. Reszta siedzi w klubowych pokoikach przed telewizorami i śledzi relację. Dokładnie tak samo Sejm wyglądał dzień wcześniej, gdy przed śledczymi stanął sekretarz Kolegium ds. Służb Specjalnych Jacek Cichocki, a także gdy zeznawał były szef CBA Mariusz Kamiński. To on oskarża premiera, że odwołał go w zemście za wykrycie afery hazardowej i uprzedził Mirosława Drzewieckiego o akcji CBA.

Reklama
Strzelba na ścianie

"Ta komisja może nas zabić" - przyznaje jeden z polityków Platformy. "Może zabić i nas, i Tuska jako kandydata na prezydenta. Dlatego kluczowe będzie jego przesłuchanie. Jeśli Donald tego nie wyprzedzi, rozjadą go i z marzeń o prezydenturze będą nici, a przy okazji nasze sondaże zaczną spadać" - dodaje nasz rozmówca.

Dlatego w PO można usłyszeć, że cały plan działania jest już szczegółowo rozpisany. Tusk wystartuje, a swoją decyzję ogłosi dzień przed przesłuchaniem przez komisję śledczą. Zdaniem naszego rozmówcy premier zdecyduje się także przeprowadzić wewnętrzną rewolucję w partii. "Przed przesłuchaniem musi zabić podejrzenia, które na niego padają, dlatego należy się spodziewać ostrych działań, nie tylko personalnych" - mówi nasz informator. Tusk prawdopodobnie ostatecznie wyrzuci z Platformy Zbigniewa Chlebowskiego i Mirosława Drzewieckiego (pierwszy jest jedynie zawieszony, drugi nie poniósł żadnych partyjnych konsekwencji). Poza tym w końcu ma zostać wprowadzony w życie kodeks etyki PO, niewykluczony jest również jakiś zewnętrzny audyt.

czytaj dalej

Reklama



Na razie nie wiadomo, kiedy premier będzie odpowiadał na pytania sejmowych śledczych. Stanie się to jednak niedługo - wymieniana jest data 8 lutego.

By trochę odpocząć i nabrać dystansu do tego, co się dzieje, Tusk spędził cały zeszły tydzień w górach. Tuż po powrocie spotkał się z Grzegorzem Schetyną. Rozmawiali kilka godzin. Według szefa klubu jeszcze nie wiadomo, jakie decyzje podejmie premier. "Donald może startować i wie, że wygra. Ale po tym, co się dzieje na komisji śledczej, rozumie też, że po jego przeprowadzce do Pałacu Prezydenckiego szanse na wyborcze zwycięstwo może stracić cała partia. Musi teraz wybrać, czy walczy o siebie, czy o całą Platformę" - twierdzi prominentny polityk PO.

Komisja hazardowa daje Tuskowi pretekst, by nie zmieniać miejsca pracy. Pytany o to jeden z posłów PO na chwilę milknie, po czym sięga po pilota do telewizora i włącza go. Na ekranie zeznający przed komisją Mariusz Kamiński. "Lepszego pretekstu pan nie znajdzie" - odzywa się nasz rozmówca.

Tusk może mianowicie ogłosić, że rezygnuje z walki o prezydenturę, by "wyczyścić i wypalić partię do cna ze wszystkiego co złe". "A przy okazji jako premier może zacząć wprowadzać poważne reformy. Dzięki temu ocali nie tylko siebie, ale doprowadzi do zwycięstwa innego kandydata PO w wyborach prezydenckich i za dwa lata zwycięstwa całej partii" - twierdzi polityk Platformy.

Za takim scenariuszem przemawia też to, że Tuskowi podoba się stanowisko szefa rządu. Zdał sobie sprawę, że realna władza jest w kancelarii premiera, a funkcja prezydenta jest czysto fasadowa. Co więcej, podobno boi się, że może powtórzyć los Aleksandra Kwaśniewskiego, który w wieku 41 lat został prezydentem, stracił kontrolę nad swoją partią, zerwał bliskie kontakty z partyjnymi towarzyszami, a po odejściu z Pałacu Prezydenckiego stał się młodym emerytem, który nie bardzo potrafi odnaleźć się w bieżącej polityce.

"Ten strach jest szczególnie widoczny teraz, po zerwaniu tandemu, jaki tworzył z Grzegorzem Schetyną. Tusk wie, że odchodząc do Pałacu Prezydenckiego, zostawia partię, a potem gdzie wróci?" - zastanawia się jeden z naszych rozmówców. Gdyby nie udało mu się doprowadzić do reelekcji, za pięć lat może wylądować - podobnie jak Kwaśniewski - na politycznym marginesie, bez możliwości powrotu do bieżącej polityki.

Odchodząc do Pałacu Prezydenckiego, Tusk będzie musiał porzucić funkcję przewodniczącego Platformy, co rozpocznie w partii walkę o przywództwo. Wycinając po kolei potencjalnych rywali, premierowi udało się skupić w jednym ręku wszystkie partyjne sznurki. "Oczywiście zamiast jednego przewodniczącego partią będzie mogło kierować jakieś kolegium" - twierdzi jeden polityków PO. Pytanie, jak pogodzić w takim kolegium konserwatystę Jarosława Gowina z ekstrawaganckim Januszem Palikotem. Dopóki jest Tusk, większego problemu nie ma. "Co więc z tego, że Tusk zostanie prezydentem, jeśli jego partia przegra wybory parlamentarne?" - zastanawia się nasz rozmówca. Inny mówi: "Wojna poszczególnych frakcji o wpływy w partii, o fotel przewodniczącego oraz o funkcję premiera może nas zniszczyć".

czytaj dalej



Kto chce Tuska prezydenta?

Otoczenie Tuska w sprawie jego startu jest podzielone. Część polityków, wśród nich Michał Boni, Jan Krzysztof Bielecki, Włodzimierz Cimoszewicz, a także Lech Wałęsa, uważa, że premier powinien zostać tu, gdzie jest. Także zdaniem wiceszefowej PO i prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz nie stałoby się nic złego, gdyby Tusk nie wystartował w wyborach prezydenckich. "Z punktu widzenia rządu i partii lepiej byłoby, gdyby nie kandydował, tak abyśmy mieli pewną kontynuację" - mówiła ona kilka dni temu w wywiadzie dla Dziennika Gazety Prawnej.

Z drugiej strony są Grzegorz Schetyna, Sławomir Nowak, Rafał Grupiński i Radosław Sikorski, którzy namawiają Tuska do walki o prezydenturę. "Startu Tuska chcą ci, którzy mogą na tym coś zyskać, i on zdaje sobie z tego sprawę" - twierdzi jeden z posłów PO.

Kilka dni temu Schetyna mówił w Radiu ZET, że Tusk jest naturalnym kandydatem na prezydenta i jeżeli nie zdecyduje się na start, będzie musiał to bardzo dobrze uzasadnić, tak by przekonać opinię publiczną. Co więcej, były wicepremier uważa, że start Tuska w wyborach i jego ewentualny sukces nie stworzy jakiejś nadzwyczajnej sytuacji w Platformie. "To byłaby Platforma bez Tuska, zupełnie inaczej skrojona personalnie, z innymi władzami, ale ja się tego nie boję, bo Platforma ma dziewięć lat historii i po okresie dziecięctwa musi się przekształcić w nową formę. Musi mieć przed sobą nowe wyzwanie. To są wybory zarówno prezydenckie, jak i parlamentarne oraz samorządowe, i potrzebni są też nowi ludzie" - oświadczył.

Rola Schetyny przy nowym rozdawaniu stanowisk może się okazać olbrzymia. Przestał być wicepremierem i szefem MSWiA, ale wciąż pozostaje sekretarzem generalnym partii. A zdaniem byłego posła Platformy Pawła Śpiewaka przy obecnym zaangażowaniu Tuska w prace rządowe tak naprawdę realną władzę w partii sprawuje Schetyna. Zapewne to on będzie układał listy kandydatów w jesiennych wyborach samorządowych. "Nie jestem w polityce po to, żeby być w jakichś łaskach u kogokolwiek. Jestem szefem klubu, sekretarzem generalnym, i dobrze się z tym czuję" - mówił kilka dni temu pytany o to, czy teraz musi starać się o powrót do łask Donalda Tuska.

Walki frakcyjne wewnątrz PO to niejedyny problem. "Skoro przez dwa lata Tusk mówił, że nie możemy podejmować trudnych, społecznie kosztownych reform, bo mogą mu zaszkodzić w wyborach prezydenckich, to niby jak teraz mamy tłumaczyć to, że z tych wyborów zrezygnował i dlaczego tych reform nie robiliśmy? Przecież wszystkiego nie da się wytłumaczyć niechętnym nam prezydentem Lechem Kaczyńskim" - nie kryje irytacji jeden z naszych rozmówców.

czytaj dalej



Tajemnica wąsów marszałka

Niejasną pozycję w całej sytuacji zajmuje marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. To on jest wymieniany jako najpoważniejszy kandydat PO w wyborach prezydenckich, o ile Tusk zrezygnuje. Od kilku miesięcy marszałek dystansuje się od niektórych decyzji rządu, zachęca premiera, by wzorem Jerzego Buzka zabrał się za poważne reformy, nawet jeśli musiałby zapłacić za to utratą poparcia. Wielkim zwolennikiem startu Komorowskiego w wyborach jest Janusz Palikot. "Rozmawiałem z nim o tym. Jestem przekonany, że choć nie jest to łatwe, choć to decyzja trudna dla członków jego rodziny i wymagająca od nich wielkiego wysiłku, Bronisław Komorowski jest zdecydowany kandydować, jeśli taką decyzję podejmie Donald Tusk" - mówił w RMF FM.

Po tym jak w zeszłym tygodniu marszałek Komorowski zgolił wąsy, w Platformie niemal od razu pojawiły się niewybredne żarty, że to znak, iż "Bronek chce być prezydentem". Dlaczego? Z różnych badań opinii publicznej wynika, że Polacy nie za bardzo ufają wąsaczom. A skoro Komorowski po kilkudziesięciu latach zdecydował się pozbyć zarostu, oznacza to, że chce być bardziej wiarygodny. Polityków PO prowadzi to do wniosku, że bardziej wiarygodny chce być tylko po to, by zachęcić do swojej kandydatury wyborców. "To prosty mechanizm. Od kilku dni rozmawiamy o tym z kolegami z partii i innego wyjścia nie ma, zwłaszcza że gdy kilka lat temu ktoś mu powiedział, by się tych wąsisk pozbył, oburzony stwierdził, że zwariowaliśmy" - opowiada nam jeden z polityków PO.

Start marszałka Sejmu mógłby być na rękę Tuskowi. "Komorowski nie ma ambicji partyjnych. Nie wykorzystywałby funkcji prezydenta do zbudowania swojej pozycji. Fotel prezydenta jest mu bardziej potrzebny do zaspokojenia własnego ego" - uważa jeden z naszych rozmówców.

Komu ufa premier?

Ostatni tydzień wyciszył konflikt między Tuskiem a Schetyną. Wcześniej przewodniczący klubu publicznie krytykował premiera za zbyt niską karę dla prezesa NFZ. Po odejściu z rządu były wicepremier konsekwentnie próbuje budować swoją pozycję, odcinając się od premiera. "Został zdradzony przez Tuska, ale jest wobec niego lojalny" - takie opinie można usłyszeć o przewodniczącym klubu PO.

Wciąż aktualne są jego słowa z jesieni zeszłego roku. "Skończyło się wspólne robienie polityki emocjonalnej, opartej na bliskich, osobistych relacjach. Byliśmy ekipą, która razem robiła politykę i wiele innych rzeczy. Spędzaliśmy czas, lubiliśmy ze sobą być, przebywać tutaj w Warszawie" - mówił w wywiadzie dla Polski The Times. Tak więc, jak tłumaczy nam jeden z bliskich współpracowników Tuska, w Platformie obowiązuje nowy sposób działania. "Jesteśmy jak U2, spotykamy się rzadko i potem każdy rozchodzi się do swoich zadań" - mówi, nawiązując do głośnej wypowiedzi Schetyny.

Konflikt na linii Tusk - Schetyna w samej Platformie odbierany jest raczej jako zdrowa konkurencja i próba odróżniania się od siebie. Zdaniem naszych rozmówców nowy przewodniczący klubu PO buduje swoją pozycję w warunkach walki o przywództwo w partii i dlatego zdarza mu się publicznie nie zgadzać z premierem, ale relacje między nimi są wciąż dobre. Ma o tym świadczyć choćby to, że po powrocie z urlopu to właśnie ze Schetyną Tusk konsultował swoje najbliższe posunięcia. Nasi rozmówcy mówią, że różnica polega wyłącznie na tym, że wcześniej Schetyna był jedynym, któremu Tusk ufał, teraz zaś szef rządu równie często konsultuje się z Michałem Bonim i Janem Krzysztofem Bieleckim.