Wielu z tych, którzy dobrze znają prezydenta, uważało, że Lech Kaczyński nigdy nie pozwoli odejść Annie Fotydze. Że to "polityczne małżeństwo" nie ma prawa wziąć rozwodu. Argumentowali tak: "Lech wie, że ona jest słabym szefem kancelarii. Zdaje sobie sprawę, że Fotyga stanowi obciążanie dla jego prezydentury. Ale będzie ją chronił, bo jest mu oddana. Bo to on ją wymyślił, dlatego musi stać za nią do końca i ją wspierać".

Reklama

Fotyga w wielkiej polityce to osobisty pomysł Lecha Kaczyńskiego. Nawet nie braci, ale właśnie Lecha. Jarosław Kaczyński mówił do Fotygi per pani i przyznawał współpracownikom, że właściwie jej dobrze nie zna.

Wydawało się natomiast, że związek pani minister z Lechem Kaczyńskim jest nierozerwalny - zauważa DZIENNIK.

Dziś okazuje się, że w polityce nie ma rzeczy niemożliwych. Teraz Fotyga rezygnuje w wyniku wewnątrzpałacowej rozgrywki. W podobnych potyczkach padali wcześniej ministrowie Małgorzata Jakubiak czy Andrzej Krawczyk. Tamtych niektórzy w pałacu żałowali, na wieść o odejściu Fotygi urzędnicy zareagowali z ulgą.

Reklama

Prawda jest jednak taka, że Fotydze w pałacu nie szło dobrze od samego początku. Od początku inaczej wyobrażała sobie swoje funkcjonowanie przy Krakowskim Przedmieściu. Gdy w listopadzie zeszłego roku obejmowała stanowisko szefa administracji głowy państwa, liczyła, że będzie kimś w rodzaju wiceprezydenta. "Osobą, z której zdaniem inni urzędnicy czy ministrowie nie dyskutują" - opisuje były pracownik kancelarii.

Ale tak się nie stało. U Lecha Kaczyńskiego urzędnicza szarża ma bowiem drugorzędne znaczenie. Bardziej liczy się osobiste zaufanie i dostęp do prezydenckiego ucha. A o to Fotyga musiała walczyć z innymi, choćby z ministrami Michałem Kamińskim i Małgorzatą Bochenek. Ekspansywny Kamiński szybko wszedł w zwarcie z kostyczną, wycofaną szefową kancelarii. Wiosną, gdy przygotowywaliśmy reportaż o dworze pana prezydenta jeden z urzędników, mówił:

"Kiedy Fotyga przeszła do pałacu z MSZ, Kamiński kilka razy okazał jej ostentacyjnie niesubordynację. Nie brał udziału w organizowanych przez nią naradach ministrów. Kiedy pytano go, dlaczego, odpowiadał: <Jestem ministrem prezydenta, a nie pani Fotygi>. Jednak zrozumiał, że Fotyga jest zbyt silna, by się z nią centralnie zderzyć. Przyjął inną taktykę. Dziś mówi: <Kiedy na wody wpływa krążownik, ja wciągam na maszt swój mały żagielek i znikam>. Przy innych urzędnikach mówi o Fotydze z lekceważeniem, ale wie, że jest niebezpieczna".

Reklama

Aby zneutralizować wpływy Fotygi, Kamiński zawarł nawet taktyczny sojusz z Małgorzatą Bochenek, o której wcześniej mówił, że jest złym duchem prezydenta.

W takiej konfiguracji Fotyga w oczywisty sposób stała się jednym z uczestników pałacowej rozgrywki, a nie kimś na szczególnych prawach. Na dodatek szef tak dużej instytucji jak Kancelaria Prezydenta ma mniejsze szanse na realizowanie swoich politycznych ambicji. "To jest głównie papierkowa robota polegająca na czytaniu i podpisywaniu ton dokumentów. Na wiele więcej nie ma czasu. A to Fotydze nie odpowiadało" - opisuje pałacowy urzędnik.

Na dodatek była już pani minister pozbawiona jest cechy, która w polityce staje się dziś niezbędna. Kompletnie nie rozumie mediów i jest drastycznie nieufna wobec dziennikarzy. Dobrze ilustruje to historia, którą miał z nią znany reporter polityczny. Wiele razy w różnych sprawach próbował dodzwonić się do Fotygi, gdy ta była już szefową prezydenckiej kancelarii. Udało mu się tylko raz. Poprosił panią minister, jako byłą szefową dyplomacji, o krótki i niewinny komentarz do kontrowersyjnej nominacji pewnego urzędnika w MSZ. Fotyga odparła, że nie udziela wypowiedzi przez telefon, ale dodała, że chętnie umówi się na rozmową w cztery oczy na ten temat. Reporter był zachwycony. W końcu wywiad z Fotygą, która prawie nie wypowiada się publicznie, to wielka gratka. Ręce mu opadły, gdy minister doprecyzowała, że na podjęcie ostatecznej decyzji o daniu wywiadu potrzebuje... kilku tygodni.

Styl Fotygi w kontaktach z dziennikarzami był wyjątkowy. Pani minister potrafiła odpowiedzieć z twarzą Sfinksa na pięć prostych pytań pod rząd: "Nie komentuję" i bezceremonialnie wychodziła z sali. Jeszcze w czwartek jeden z popularnych portali zorganizował konkurs na najdziwniejszą minę, którą zrobiła Anna Fotyga. "Ona jest introwertyczką. Nie dawała po sobie poznać publicznie, że ją to boli. Ale w głębi duszy ogromnie przeżywała te złośliwości mediów" - opowiada pałacowy urzędnik.

Ci, którzy pracowali z Fotygą, z reguły mówią o niej źle. Powtarzają, że Foti, jak ją nazywali w pałacu, jest małostkowa, przewrażliwiona na własnym punkcie i wprowadzała nerwową atmosferę w kancelarii. Jeden z urzędników opowiadał DZIENNIKOWI: "Pewnego wieczoru wezwała dyrektora jednego z departamentów. Człowiek stawił się karnie, choć obchodził własne imieniny. Zadała mu jakieś pytanie. On na to, że nie wie, bo to nie kompetencje jego departamentu. Pani minister była zaskoczona, nie bardzo wiedziała, co powiedzieć, więc tylko rzuciła zimno: <Dziękuję>. Dyrektor został w sekretariacie i pytał zdezorientowanych sekretarek: <To co ja mam robić, stać tu czy mogę wracać na imprezę?>".

Jak pisze DZIENNIK, bywało, że minister zarzucała prezydenta zupełnie absurdalnymi problemami. Stało się tak na przykład zimą tego roku, gdy oficjele lecieli na pogrzeb pilotów, którzy zginęli w wypadku samolotu CASA. Oficerowie BOR na Okęciu, zgodnie z zasadami bezpieczeństwa, przepuścili torebkę Fotygi przez maszynę, która prześwietla bagaże. Fotyga poskarżyła się prezydentowi, który jeszcze na pokładzie samolotu zrobił BOR-owcom karczemną awanturę.

Odejście Fotygi w wyniku zakulisowej rozgrywki w pałacu to zła wiadomość dla Donalda Tuska. To sygnał, że Kaczyński robi porządek na pokładzie, zrzuca balast i na serio szykuje się do starcia z Tuskiem o prezydenturę w 2010 r.