Prezydent ocenił w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej", że "nerwowy pośpiech przy montowaniu wyjazdu prezydenta do Rosji był efektem swoistego wyścigu politycznego między głową państwa a premierem".

Reklama

"Gdyby nie było konfliktu i ostrej konkurencji między obu ośrodkami władzy, pewnie nikt by nie wpadł na pomysł, aby organizować jedną wizytę po drugiej. Każdy sam musi odpowiedzieć sobie na pytanie, jak doszło do tego, że były dwie, jedna po drugiej, wizyty w Rosji, i to na najwyższych szczeblach naszego państwa. Uważam, że był to efekt trudności porozumiewania się między najwyższymi organami władzy państwowej i szkodliwej rywalizacji" - mówi Komorowski.

Zaznaczając, że katastrofę trudno wiązać z konkretnym terminem wylotu prezydenta Kaczyńskiego, Komorowski ocenił, że "sam fakt wyścigu nie najlepiej świadczy o Polsce".

"W tym też mieści się ważne pytanie, które i mnie - jako obecnego prezydenta - dotyczy: gdzie tkwi mechanizm powodujący budowanie tak bizantyjskiego orszaku? Po co wszystkich wsadzać do jednego samolotu? To też był efekt wyścigu o prestiż" - powiedział prezydent.

Reklama



Zdaniem Komorowskiego, w zmienionej atmosferze - po wygaszeniu choć części emocji - powinna zapaść decyzja o upamiętnieniu wszystkich 96 ofiar katastrofy pod Smoleńskiem, z prezydentami Lechem Kaczyńskim i Ryszardem Kaczorowskim na czele. "W obecnej atmosferze wydaje się to zadanie trudne - jeżeli nawet nie beznadziejne. Przecież konflikt politycznej natury podzielił nawet rodziny ofiar" - zaznaczył prezydent.

Pytany, czy usunięcie ludzi sprzed krzyża było błędem, Komorowski podkreśla, że to było konieczne. "15 sierpnia to przecież Święto Wojska Polskiego, a w tym dniu tradycyjnie ma miejsce w Pałacu Prezydenckim przyjęcie z udziałem korpusu dyplomatycznego. Państwo musi funkcjonować. Mam jednak nadzieję, że emocje opadną i stanie się możliwe wykonanie umowy o przeniesieniu krzyża do kościoła św. Anny zawartej 21 lipca z kurią warszawską, harcerzami i rektorem kościoła św. Anny. Byłoby to najlepszym rozwiązaniem" - ocenił prezydent.

Reklama

Jak dodał, można sobie wyobrazić - o ile taka będzie opinia władz kościelnych - że krzyż zanim trafi do kościoła św. Anny znajdzie tymczasowe schronienie w kaplicy Pałacu Prezydenckiego. "Mogłoby to mieć miejsce na przykład w ramach uroczystości odsłonięcia tablic upamiętniających parę prezydencką, pracowników Kancelarii Prezydenta i BBN, którzy zginęli w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem. Te upamiętnienia są już przygotowywane. Alternatywą jest trwanie obecnego stanu rzeczy" - mówił Komorowski.

Prezydent przypomniał, że jedna tablica - upamiętniająca miejsce żałoby narodowej została odsłonięta na fasadzie pałacu, natomiast dwie kolejne - upamiętniająca wszystkie osoby związane z pałacem i ta ku czci kapelana prezydenckiego - zostaną wmurowane wewnątrz budynku. Jak dodał, stanie się to prawdopodobnie za tydzień, a na uroczystość będą zaproszone rodziny upamiętnianych osób.



Pytany, czy odsłonięcie tablicy upamiętniającej żałobę na fasadzie pałacu nie mogło być lepiej przygotowane, Komorowski powiedział: "Pewnie tak, ale nie znam nikogo, kto by powiedział, jak tego dokonać - zwłaszcza po doświadczeniu z 3 sierpnia, kiedy obecność księży, którzy chcieli wypełnić decyzje hierarchii kościelnej i przenieść krzyż do kościoła św. Anny, spotkała się z żywiołowym, niechętnym przyjęciem. Łatwo się mówi, że należało zrobić większą uroczystość, ale jak sprawić, aby przebiegała spokojnie i godnie?".

"Wydaje się, że do takiego wydarzenia przed odsłoniętą tablicą niedługo jednak dojdzie. Chciałbym, żeby jego gospodarzami były organizacje harcerskie, które przyniosły tu krzyż i dla których upamiętnienie miejsca żałoby narodowej - podkreślam, nie ofiar katastrofy, lecz żałoby narodowej - jest sprawą ważną z punktu widzenia ich harcerskiej tożsamości" - dodał prezydent.

Pytany, czy po odsłonięciu tablicy wyklucza powstanie przed pałacem pomnika lub obelisku upamiętniającego ofiary katastrofy, Komorowski powiedział: "Sam myślałem o płaskiej tablicy dokładnie w tym miejscu, gdzie stoi krzyż. Trudno jednak lekceważyć uzasadnioną opinię konserwatora zabytków, gdy mówi o konieczności ochrony historycznej przestrzeni w otoczeniu pomnika księcia Józefa Poniatowskiego. Pomysły przeniesienia pomnika bohatera narodowego, który zginął w nurtach Elstery, a takie też się słyszy, uważam za przejaw braku szacunku dla polskich tradycji".

"Tablica upamiętniająca żałobę, respektując zasady konserwatorskie, została umieszczona parę metrów od krzyża. Toczenie sporu o te parę metrów czy o wielkość liter jest dziwne i budzi podejrzenie, że chodzi tylko o spór dla sporu. Chyba warto uniknąć sytuacji, zwłaszcza przed wyborami samorządowymi, w której pojawią się debaty w stylu: zburzyć czy zasłonić pomnik księcia Józefa Poniatowskiego, czy nie. Jeśli to wywołuje tak wielkie emocje dzisiaj, to trzeba dać sobie więcej czasu" - ocenił prezydent.



Pytany, jak ocenia pomysł PiS, aby powstał komitet budowy pomnika, prezydent powiedział: "Każdy w demokracji ma prawo powoływać komitety i proponować budowę pomników. Może to robić sam albo szukać partnerów. Nie widzę w tym nic szczególnego. Tyle że do powołania komitetu chyba nawet nie doszło. To tylko taki luźny pomysł, nie bardzo wiadomo do kogo adresowany. A szkoda, bo gdyby PiS taki komitet zawiązał, to mogłoby to ucywilizować sytuację. Komitet działałby w ramach prawa i zgodnie z prawem mógłby się starać o lokalizację i kształt upamiętnienia ofiar katastrofy".

"Bardzo chętnie przyłączę się do apelu Prezydium Episkopatu o wykonanie umowy zawartej z kurią metropolitalną i harcerzami. Pytanie tylko, czy jest ktoś, kto potrafi to przeprowadzić. Dzisiaj nie dostrzegam nikogo takiego, dlatego stawiam na upływ czasu i powolne opadanie emocji. Oraz na czynienie wszystkiego, co może być odbierane jako działanie w imię przyzwoitości, a nie interesu politycznego. Chciałbym, aby tak właśnie były postrzegane moje działania i w Sejmie, i teraz w Pałacu Prezydenckim" - dodał Komorowski.

Jak podkreślił, nie fair są próby włożenia w jego usta terminu +usunąć krzyż+. "To przejaw szaleństwa politycznego. Użyłem określenia o potrzebie przeniesienia w sposób godny - w porozumieniu z władzami kościelnymi - krzyża, który jest symbolem żałoby narodowej. Dokładnie takie same sformułowania znalazły się w porozumieniu zawartym z kurią, i to samo mówią dzisiaj biskupi" - mówił prezydent.

Pytany, jak ocenia wypowiedź prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego o tym, że został wybrany prezydentem wskutek nieporozumienia, Komorowski powiedział: "Nie oceniam, tylko kładę to na karb rozgoryczenia po porażce wyborczej, pewnie wymieszanego z autentycznym przeżyciem osobistej straty spowodowanej śmiercią brata. Nie chcę więc tego oceniać. Także w tym wypadku liczę na upływ czasu, który powinien trochę uspokoić tego rodzaju emocje i ograniczyć pokusę mówienia rzeczy szkodliwych z punktu widzenia autorytetu polskiego państwa".

Pytany, czy nie uważa, że błędem polskich władz było nieskorzystanie z możliwości, jakie daje - zdaniem części prawników - umowa polsko-rosyjska z 1993 roku o wspólnym wyjaśnianiu katastrof samolotów wojskowych, Komorowski odparł, że gdyby do podobnej katastrofy doszło na terenie Polski i dotyczyła ona rosyjskiego statku cywilnego, to chcielibyśmy, aby to polska strona w pełni zbadała ten wypadek.

"Problem polega na tym, że my traktujemy nasz samolot jako wojskowy, bo był własnością wojska. A Rosjanie traktują go jako cywilny, bo służył do realizacji celów cywilnych. Zanim postawi się zarzut, że my nie żądamy od Rosjan prowadzenia śledztwa w taki sposób, jakby to był np. bombowiec, który spadł na terytorium Rosji, i to z bombami na pokładzie czy też inną tajną bronią, to trzeba się zastanowić, czy to w ogóle dałoby się uczynić" - powiedział prezydent.



Komorowski podkreślił też, że w sprawie katastrofy toczą się trzy równoległe śledztwa: międzynarodowe - "z wykorzystaniem instytucji badających wypadki lotnicze na świecie", śledztwo rosyjskie i śledztwo polskie. "Problem polega na tym, czy sami potrafimy zagwarantować stronie rosyjskiej i uzyskać od niej pełną wymianę dokumentów i materiałów ze śledztwa. Chodzi o to, aby strona polska mogła zweryfikować tezy i efekty śledztwa rosyjskiego. Zresztą my także mamy wobec Rosjan sporą pracę do wykonania, jeśli idzie o efekty polskiego śledztwa" - zaznaczył Komorowski.

Prezydent ocenił też, że strona rosyjska "wykazuje daleko idące zrozumienie polskich potrzeb".

"Pamiętajmy, że to śledztwo nie jest w Rosji priorytetem. Dla nas to dramat narodowy i kwestia prestiżu państwa. Dla Rosjan to nie jest sprawa, z powodu której mieliby rezygnować z innych śledztw, więc siłą rzeczy, nawet jeśli doszło do pewnego spowolnienia w przekazywaniu materiałów, to pamiętajmy, że strona rosyjska zareagowała bardzo pozytywnie, skoro po rozmowie ministra Millera w Moskwie nastąpiło szybkie uzupełnienie materiałów śledztwa rosyjskiego. Oby tak dalej" - powiedział Komorowski.



Pytany, czy przychyla się do propozycji PO, aby osłabić prezydenckie weto, prezydent odpowiada: "Zadecyduje to, czy prezydent potrafi postępować tak, aby nie powstawało wrażenie, że działa na złość lub utrąca ważne reformy, jak się przecież zdarzało". Dodał, że "arytmetyka parlamentarna wskazuje na to, że są to pomysły bardziej teoretyczne niż praktyczne".

Komorowski zadeklarował, że - korzystając ze swoich prezydenckich uprawnień - zamierza "bardzo pilnować tego, by było jasne, że weto to jest broń ciężka, wytaczana nie po to, aby zaznaczyć swoje znaczenie lub by utrudnić życie rządowi".

Zdaniem prezydenta, w finansach publicznych trzeba szukać pewnych oszczędności przy jednoczesnym - być może - podnoszeniu podatków. A także szukać takich rozwiązań, które w średnim albo krótkim terminie nie przyniosą tąpnięcia poparcia wyborczego. "Dzisiaj bowiem radykalnych reform domagają się najczęściej ci, którzy liczą na to, że PO połamie sobie na nich zęby" - stwierdza rozmówca "Rz".

Komorowski ocenił ponadto, że w okresie do wyborów parlamentarnych warto byłoby pokazać "reformatorską twarz Platformy, szukając takiego obszaru do reformowania, który byłby najmniej kosztowny politycznie". "Uważam, że te racje są do pogodzenia: interes wyborczy, czyli kalkulacja, aby nie stracić zbyt dużo, i reformy. Mądrze je prowadząc, można nawet zyskać. W polskim doświadczeniu reformatorzy zyskiwali w perspektywie długofalowej - mamy przykłady Mazowieckiego, Balcerowicza, Buzka. Natomiast trzeba szukać takich rozwiązań, które w średnim albo krótkim terminie nie przyniosą tąpnięcia poparcia wyborczego" - powiedział prezydent.