Poseł Pawłowicz opowiedziała o okolicznościach w jakich poznała autora reportażu, który się ukazał w dzisiejszym "Dużym Formacie". - Zgłosił się, to było jakieś dwa miesiące temu, i powiedział, że pisze książkę o ludziach wchodzących do polityki - opowiada poseł Pawłowicz, która potwierdza, że Marcin Wójcik powoływał się na pracę w "Gościu Niedzielnym". - Początkowo nie chciałam, ale przekonał mnie - dodaje. - Później dowiedziałam się, że jeździ po moich krewnych i ich wypytuje. Zadzwoniłam do niego i powiedziałam, że nie życzę sobie, aby tropił mnie i nachodził bliskich.

Reklama

Bardzo prosiłam o autoryzację - podkreśla profesor Pawłowicz, ale Wójcik nie przesłał żadnych materiałów. - Zapomniałam o sprawie, aż zobaczyłam materiał w "Wyborczej". Byłam zszokowana.

Ten tekst to wolna interpretacja części rozmowy, a w większość to złośliwości, przeinaczenia, uzupełnione wulgarnymi słowami, chamski, prymitywny język - zaznacza Krystyna Pawłowicz. - I kpienie z moich rodziców, moich bliskich - dodaje.

Profesor Pawłowicz zdecydowała się podjąć kroki. Na razie wobec Wójcika. - Już ustanowiłam pełnomocnika. Będzie się zastanawiać co należy zrobić - powiedziała.