Bartoszewski w rozmowie z Adamem Leszczyńskim cofa się do początków Powstania Warszawskiego. Opowiada o tym, jak trafił do Komendy Głównej AK, a konkretnie do elitarnego Wydziału Informacji i Propagandy.

- Miałem jedno wyjątkowe szczęście. Jako szczeniak (Bartoszewski zaczął służbę w AK mając 20 lat i 6 miesięcy w chwili zaprzysiężenia - przyp. red. ) byłem obecny przy rozmowach majorów, szefów sztabu i przeżywałem inaczej powstanie, niż gdybym stał wtedy z trzema nabojami i z pistoletem na barykadzie - mówi prof. Bartoszewski.

Reklama

Historyk i uczestnik wydarzeń z 1944 roku przyznaje, że powstanie przez pewien czas było fenomenem tylko dla Warszawy, zupełnie w Polsce niedocenianym. - W wyniku ślepej, głupiej taktyki komunistów, dla których było zakazane prawie jak Katyń, stało się własnością ogólnonarodową. Chciałbym, żeby nadal nią było, a nie własnością jednej partii - podkreśla rozmówca "Gazety Wyborczej".

Co sądzi o obecnej polityce wokół powstania? Skąd buczenie i gwizdy wobec władz składających hołd na cmentarzu przed pomnikiem Gloria Victis?

-Wykluczam, żeby wśród buczących był choć jeden uczestnik powstania. (...) Rok temu szliśmy sobie po tym wygwizdaniu pod pomnikiem. Szedł premier Tusk, prezydent Gronkiewicz-Waltz i ja. Premier mówi do mnie: mamy luksusową sytuację. Pan myśli, że buczą na mnie, a ja, że na pana (śmiech) - opowiada Bartoszewski.

Reklama

- Myślę, że to jest choroba partyjnego widzenia wszystkiego (...). Jak ktoś jest z innej partii, to jest nie przeciwnikiem, ale wrogiem. Wrogami są ludzie, którzy wybierają inaczej, myślą inaczej. Jeżeli są jeszcze posłami czy ministrami – tym gorzej - mówi.

- Zaznaczam, że byłem w rządzie Oleksego, Buzka, w obu przypadkach robiłem to samo, i nie byłem członkiem żadnej partii… Teraz nie jestem członkiem partii Donalda Tuska zaznacza.

Reklama

Wspomina też, że był doradcą przy prezydencie Warszawy Lechu Kaczyńskim, współtworzył koncepcję Muzeum Powstania Warszawskiego, ale dziś nie chce mieć z nim nic wspólnego. Mówi, że muzeum zostało upartyjnione i nazywa je "klubem towarzyskim".

W przeddzień rocznicy wybuchu powstania warszawskiego, zastanawiam się, czy po raz pierwszy w życiu od roku 1945, będąc w Warszawie, zdrowy, nie zrezygnować z pójścia pod pomnik Gloria Victis - mówi w wywiadzie.

- Teraz, zamiast czuć się uprawnionym moralnie współgospodarzem obchodów - nie obiektem czci, ale współgospodarzem - zastanawiam się: czy ja tam jestem na miejscu? Czy to jest miejsce zawłaszczone przez motłoch? Bo tak nazywam tych ludzi - mówi o "buczących" prof. Bartoszewski.