Gowin - obecnie wicepremier, minister nauki i szkolnictwa wyższego - stał na czele resortu sprawiedliwości, gdy wybuchła afera Amber Gold. Funkcję szefa tego resortu pełnił w rządzie PO-PSL od listopada 2011 r. do maja 2013 r.

Reklama

Jak mówił w czwartek przed komisją śledczą ds. Amber Gold, "nie widzi podstaw do tego, żeby obarczać (b. premiera, Donalda) Tuska zarzutem, że wiedział o aferze i nie reagował, albo że wiedział o aferze i czerpał z tego jakieś korzyści, bądź tolerował czerpanie korzyści przez ludzi ze swojego otoczenia". - Jedyny znak zapytania, który się tutaj pojawia, to (...) słowa Marka Belki (z nagrań w restauracji "Sowa i przyjaciele" -PAP). Bo jeżeli te słowa są prawdziwe, to premier Tusk powinien był zobowiązać podległe mu organy państwowe do bardzo zdecydowanych działań już wtedy, kiedy powziął taką informację od nie byle jakiej osoby, bo prezesa NBP - wskazał Gowin.

Zaznaczył jednocześnie, że odpowiedzialność polityczną za tę aferę ponosi koalicja PO-PSL, w tym on sam, jako były polityk Platformy, jest za nią współodpowiedzialny.

Zdaniem Gowina w sprawie Amber Gold egzamin zdały natomiast dwie instytucje: Ministerstwo Gospodarki oraz Komisja Nadzoru Finansowego.

Jak ocenił, szef Amber Gold Marcin P. w całej sprawie był "słupem", a "rzeczywistych sprawców afery nie znamy". - Marcin P. był drobnym oszustem, popełniał bardzo prymitywne, łatwe do wychwycenia przestępstwa, jedno za drugim. Nic nie wskazywało na to, żeby mógł popełnić przestępstwo z dużym rozmachem. No i nagle, po jednym z pobytów w areszcie, wychodzi z tego aresztu i rozwija wielkie przedsięwzięcie. Rozwija je z rozmachem, rozwija je z imponującą oprawą medialną. Wiedząc o nim to, co wie opinia publiczna, jestem przekonany, że nie był w stanie sam tego wymyślić ani przeprowadzić - uzasadniał.

Reklama

Według Gowina poważnie trzeba traktować hipotezę, że za Amber Gold stali funkcjonariusze służb specjalnych. - Rozpatrywałem taką hipotezę. Co więcej, moim zdaniem do dzisiaj ta hipoteza powinna być poważnie brana pod uwagę. Natomiast żadnych dowodów na to nie mam - zaznaczył.

Generalnie rzecz biorąc uważam, że nie zdała egzaminu prokuratura - mówił Gowin, odpowiadając na pytania członków komisji śledczej.

Reklama

Jeżeli chodzi o działania podejmowane przez wymiar sprawiedliwości, w ścisłym tego słowa znaczeniu, przede wszystkim przez sądy i kuratorów, to niestety stwierdziłem cały szereg uchybień - dodał.

Podkreślił, że w efekcie tego już 16 sierpnia 2012 r. złożył zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa przez jednego z kuratorów. - Wskutek zainspirowanych przeze mnie działań wszczęto także cały szereg postępowań dyscyplinarnych wobec grupy sędziów - wskazał. Wymienił tu sądy rejonowe: w Gdańsku, Starogardzie, Malborku oraz Kościerzynie. Jak dodał, postępowania wszczęto też wobec kuratorów z Sądu Rejonowego Gdańsk-Południe.

Andżelika Możdżanowska (PSL) pytała go, czy podtrzymuje swoją opinię, że w przypadku afery Amber Gold mieliśmy do czynienia z "państwem teoretycznym" i gdyby dobrze funkcjonowała prokuratura i urzędy, nie byłoby tej afery. Gowin odpowiedział, że zdecydowanie podtrzymuje tę opinię.

Pytany był też, czy wymiar sprawiedliwości również był w jego ocenie "teoretyczny". Odparł, że ze stwierdzenia, że państwo zawiodło w jakieś ważnej sprawie, nie wynika, że państwo zawodzi w każdej innej sprawie. - Fakt, że doszło do powołania tej komisji, jest dowodem na to, że dzisiaj państwo działa lepiej, niż działało przed laty - ocenił.

W przypadku Amber Gold z całą pewnością doszło do wielu błędów po stronie prokuratury, z całą pewnością doszło do uchybień, a może i złamania prawa w przypadku pracy kuratorów, do uchybień w pracy sędziów sądu rejestrowego, do braku nadzoru ze strony innych sędziów nad wykonaniem kolejnych kar dla Marcina P. - wymieniał.

Witold Zembaczyński (Nowoczesna) pytał o słowa Gowina z poprzedniej kadencji Sejmu, że komisja śledcza ds. Amber Gold jest niepotrzebna.

- Jako polityk staram się wyciągać wnioski z faktów i z własnych pomyłek. Wtedy, w poprzedniej kadencji, uważałem, że aparat państwa dysponuje odpowiednimi narzędziami, by wyjaśnić przyczyny i odzyskać przynajmniej część ukradzionych pieniędzy i pociągnąć do winy odpowiedzialnych. Po paru latach widać "czarno na białym", że niestety polskie państwo nie poradziło sobie z aferą Amber Gold, dlatego podniosłem rękę za powołaniem tej komisji z pełnym przekonaniem - odpowiedział Gowin.

Zaznaczył jednocześnie, że ws. Amber Gold nie wszystkie instytucje w państwie zawiodły. Wskazał, że "co najmniej o działaniach dwóch instytucji w tej sprawie można mówić w superlatywach". - Mam na myśli Ministerstwo Gospodarki, w okresie kiedy ministrem gospodarki był Waldemar Pawlak. Ministerstwo to w czerwcu 2010 r. wykreśliło Amber Gold z listy domów składowych - powiedział Gowin. Według niego drugą taką instytucją, która "bardzo dobrze zdała egzamin", jest Komisja Nadzoru Finansowego. - Zarówno w okresie, kiedy przewodniczącym był Andrzej Jakubiak, powołany przez premiera Donalda Tuska, jak i w okresie, kiedy przewodniczącym był Stanisław Kluza, powołany przez Jarosława Kaczyńskiego. Kluza zawiadomił w grudniu 2009 r. prokuraturę rejonową w Gdańsku, że Amber Gold może prowadzić działalność bankową bez odpowiedniej licencji - mówił Gowin.

Gdyby albo pierwsze pismo KNF, albo drugie, zostało przez prokuraturę potraktowane z należytą starannością, afera Amber Gold zostałaby stłumiona w zarodku - ocenił. Jak dodał, fakt, iż tak ważne pismo, wysłane przez przewodniczącego KNF i adresowane bezpośrednio do prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, nie dotarło do jego rąk, "jest niestety miażdżącym oskarżeniem przeciwko prokuraturze, dowodem na - w najlepszym razie - ogromną niesprawność funkcjonowania tej instytucji".

Chodzi o pismo z końca listopada 2011 r., które Jakubiak wysłał do Seremeta. Zawierało ono krytyczne uwagi na temat postępowania ws. Amber Gold prowadzonego przez Prokuraturę Rejonową Gdańsk-Wrzeszcz. Pismo to nie trafiło jednak do Seremeta - zostało przekazane do departamentu postępowania przygotowawczego PG, który skierował je do zastępcy prokuratora apelacyjnego w Gdańsku, a stamtąd trafiło do gdańskiej prokuratury okręgowej.

Szefowa komisji śledczej Małgorzata Wassermann (PiS) pytała z kolei Gowina, kogo po wybuchu afery zdymisjonował ówczesny premier. - Natychmiast po wybuchu afery, wedle mojej wiedzy, premier poważnie rozważał odwołanie szefa ABW gen. Krzysztofa Bondaryka oraz prezes UOKiK (Małgorzaty Krasnodębskiej-Tomkiel -PAP). Ostatecznie nie zdecydował się ani na jedno, ani na drugie - odpowiedział. - W obu tych przypadkach zmienił zdanie, chociaż oboje zostali odwołani w późniejszym okresie - dodał.

Gowin tłumaczył, że premier Tusk miał pretensje do ówczesnego szefa ABW o to, że Agencja nie poinformowała go, że jego syn Michał podejmuje współpracę z "instytucją biznesową podejrzaną". Chodziło o linie lotnicze OLT Express należące do Amber Gold. - Takie informacje powinny być dostarczone premierowi Tuskowi natychmiast, zwłaszcza w momencie, kiedy współpracę z OLT podjął jego syn - powiedział. - Tusk zgłaszał wobec niego pretensje, że ABW nie ostrzegło go, że jego syn podejmuje współpracę z instytucją biznesową podejrzaną - mówił.

W ocenie Gowina zatrudnienie syna premiera Tuska w OLT Express, której głównym udziałowcem było Amber Gold, było "znakomitą osłoną" i "formą uwiarygodnienia się przestępców" stojących za tą aferą. - (...) do dzisiaj uważam, że Marcin P. był "słupem". Rzeczywistych sprawców afery nie znamy. Natomiast fakt, że w tej firmie został zatrudniony syn ówczesnego premiera, ja interpretuję w ten sposób, że świat przestępczy stara się szukać różnego rodzaju osłon i to była znakomita osłona przed zarzutami, to była jakaś forma uwiarygodnienia się ze strony przestępców stojących za aferą Amber Gold, nie tylko Marcina P., ale też domniemywanych przeze mnie rzeczywistych autorów tej afery, mocodawców Marcina P. - odpowiedział Gowin.

Mówiąc szczerze uważałem wtedy tak samo, że obowiązkiem ABW jest ochrona nie tylko premiera, nie tylko ważnych polityków, ale także ich rodzin - dodał.

Odniósł się też do spotkania z 20 sierpnia 2012 r. w Gdańsku, podczas którego spotkał się z przedstawicielami tamtejszego wymiaru sprawiedliwości (uczestniczyli w nim m.in. ówczesny prezes gdańskiego SO Ryszard Milewski i prezes Sądu Apelacyjnego w Gdańsku Anna Skupna). Jak mówił, on i jego współpracownicy odnieśli wrażenie, że mieli do czynienia "z próbą wprowadzania ministra sprawiedliwości w błąd ze strony co najmniej" Milewskiego.

Zastanawiająca jest jedna sekwencja dat: mianowicie 20 sierpnia jestem w Gdańsku i tam w obecności prezesa Milewskiego padają słowa, że nie ma podstaw do stwierdzenia jakichkolwiek uchybień ze strony kogokolwiek, a on już wie, że są takie podstawy, ale milczy. Następnie 21 sierpnia ja rano spotykam się z najbliższym kręgiem współpracowników, czyli z wiceministrami i zapowiadam, że wystąpię o akta (spraw Marcina P. -PAP) do sądu gdańskiego i tego samego 21 sierpnia prezes Milewski informuje, że zlecił lustracje doraźne w zespołach kuratorskich w Malborku. Zlecił przygotowanie wniosku o wszczęcie czynności dyscyplinarnych wobec kuratorów, o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego wobec sędziego Sądu Rejonowego Gdańsk-Północ - wskazywał Gowin.

Mówiąc krótko, to mi wygląda w ten sposób, że on jeszcze 20 sierpnia liczył na to, że, mówiąc kolokwialnie, sprawa przyschnie. 21 sierpnia bardzo możliwe, że dostał informację z ministerstwa, że ja zamierzam wystąpić o te akta i wtedy natychmiast podjął decyzję o wszczęciu tych kroków, wiedząc, że i tak te sprawy wyjdą na jaw - mówił.

Amber Gold - firma powstała na początku 2009 r. - miała inwestować w złoto i inne kruszce. Klientów kusiła wysokim oprocentowaniem inwestycji. 13 sierpnia 2012 r. ogłosiła likwidację; tysiącom swoich klientów nie wypłaciła powierzonych jej pieniędzy i odsetek od nich. Według ustaleń w latach 2009-2012 w ramach tzw. piramidy finansowej oszukano w sumie niemal 19 tys. klientów spółki, doprowadzając ich do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w wysokości prawie 851 mln zł.

Do Amber Gold należały powstałe w połowie 2011 r. linie lotnicze OLT Express, których upadłość ogłoszono latem 2012 r. Później okazało się m.in., że ze spółką OLT Express współpracował, pracujący w Porcie Lotniczym w Gdańsku, syn ówczesnego premiera, Michał Tusk. Badająca ten wątek łódzka prokuratura umorzyła śledztwo. Śledczy stwierdzili, że syn szefa rządu, pracując dla należących do Amber Gold linii lotniczych OLT, nie działał na szkodę Portu Lotniczego Gdańsk im. Lecha Wałęsy.