Dobry pseudonim jest krótki, wpada w ucho i musi być łatwy do wymówienia – chodzi o to, by żaden obcokrajowiec nie połamał sobie na nim języka. Powinien być też oryginalny i budzić skojarzenia – najlepiej pozytywne. To z grubsza zasady, które rządzą przemysłem artystycznych ksywek. W świecie polityki reguły są jednak nieco inne. Dobre przezwisko ma być jak szpila. Im bardziej złośliwe, zaskakujące i piętnujące, tym lepiej. Zwłaszcza jeśli pseudonim tworzy się dla politycznego przeciwnika.

Kto kogo przezywa

Politykom zazwyczaj brakuje finezji, dlatego w polskim Sejmie najwięcej ksywek pochodziło od imienia bądź nazwiska posiadacza. Schet czy Schettino to Grzegorz Schetyna, Kura – Jacek Kurski, Suseł – Marek Suski, Szczypa – Jolanta Szczypińska, Drzewko – Mirosław Drzewiecki, Cynamon – Tadeusz Cymański, Tchórz – Krzysztof Tchórzewski, Płaszczak – Mariusz Błaszczak, Piskorz – Paweł Piskorski. Antoni Macierewicz jest określany mianem Antonio, Macierenko albo Maciora, na podobnej zasadzie Adam Lipiński, wiceprezes Prawa i Sprawiedliwości, bywa dla kolegów Lipą, a Jarosław Kaczyński – Kaczorem. Prezes PiS doczekał się zresztą kilku przydomków – Kaczafi, Wódz, Jarkacz, a ostatnio mówi się o nim per Naczelnik.
Reklama
– Dla politycznych przeciwników prezesa PiS to określenie ma wydźwięk negatywny, jest ośmieszające. Ale prawa strona też lubi się posługiwać tym pseudonimem. Z dumą piszą o "Naczelniku", którego – w domyśle – wszyscy się boją, który wszystkich zaora, któremu nikt nie podskoczy – przyznaje Rafał Madajczak, znany bardziej jako Ojciec Redaktor, twórca satyrycznego serwisu ASZdziennik.
Reklama
Przezwisko może polityka zdyskredytować, napiętnować i ośmieszyć, ale może również – nawet kiedy jest złośliwe – mu pomóc. – Dobra ksywka pozwala wyróżnić się w gronie innych, mało rozpoznawalnych polityków. Wystarczy jedno słowo i już wiadomo, o kogo chodzi. W anglosaskich armiach najbardziej charyzmatyczni żołnierze też mieli przydomki, co pozwalało im wybić się z bezimiennego tłumu – tłumaczy Igor Zalewski, dziennikarz i założyciel fundacji Akademia Retoryki, współautor satyrycznej rubryki „Z życia koalicji, z życia opozycji”, którą od lat na łamach różnych pism prowadzi wraz z Robertem Mazurkiem. To właśnie w tej rubryce rodziło się wiele politycznych ksyw.
– Jednym z celniejszych pseudonimów, jakie weszły do publicznego obiegu, jest "Bufetowa", czyli ksywka Hanny Gronkiewicz-Waltz. To słowo bardzo pasuje do pani prezydent Warszawy, ale nie pamiętam dokładnie, skąd się wzięło – przyznaje Zalewski. Jedna z teorii mówi o tym, że przezwisko Bufetowej pochodzi z okresu, gdy Gronkiewicz-Waltz jako wiceprezes do spraw administracyjnych Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju miała pod sobą m.in. stołówkę pracowniczą.
– Przez te lata przewinęło się mnóstwo takich określeń przez naszą rubrykę. Niektóre wymyślaliśmy sami, jak Pierwszy Polski Mulat, a niektóre, jak Doktor Oetker, przejmowaliśmy od polityków – dodaje Zalewski. Mulat to o Andrzeju Lepperze, Doktorem Oetkerem jest zaś Kazimierz M. Ujazdowski. Jego ksywka ewoluowała, bo polityka nazywano wcześniej Budyniem. Doktorem Oetkerem został dopiero po zrobieniu doktoratu. – Politycy się na nas jakoś specjalnie nie unosili. Pamiętam, jak podobne satyryczne treści próbowaliśmy przemycać w magazynie "Film", gdy byłem jego naczelnym, ale reakcje aktorów czy celebrytów były skrajnie odmienne, oni się śmiertelnie obrażali. Politycy wbrew powszechnym opiniom są bardziej odporni, mają jednak twardszą skórę – wspomina Zalewski. W historii tej rubryki tylko jeden polityk zagroził dziennikarzom procesem – Stefan Niesiołowski z PO. Ale słowa nie dotrzymał. – O Niesiołowskim pisaliśmy po prostu Niesioł, więc nie poszło o ksywę. Poseł jest straszną sknerą, więc do procesu nie doszło. Nie pamiętam, by inni się obrażali. Nawet gdy nazwaliśmy Roberta Kwiatkowskiego Brunatnym Robertem, to był raczej tym przezwiskiem rozbawiony. Złego słowa nie powiedział nam też Andrzej Lepper. Niektórym politykom wręcz zależało na tym, by w naszej rubryce wystąpić – twierdzi Zalewski.
Mazurek z Zalewskim upowszechnili nie tylko określenie "brunatnego" Roberta – m.in. z racji "krwawej" polityki kadrowej, jaką prowadził w TVP za czasów swojej prezesury, ale też ksywkę Andrzeja Urbańskiego, który rządził na Woronicza kilka lat po Kwiatkowskim. Nazwali go Pontonem. Urbański tego określenia nie znosił. Nie tylko dlatego, że odnosiło się do jego tuszy. Ponton wziął się ze szczególnych umiejętności Urbańskiego do wychodzenia cało z każdej politycznej opresji i utrzymywania się na powierzchni bez względu na przeciwności.
Dziennikarze rozpowszechnili też określenie Grzegorza "Zniszczę cię" Schetyny. – To prawdziwy bulterier polityczny, który niszczy przeciwników. Tego określenia używał też w czasie rozmów – przyznaje Zalewski. Dobra ksywka musi oddawać charakter, cechy wyróżniające właściciela – choćby te zewnętrzne. Radosław Sikorski, znany ze swego narcystycznego usposobienia, nazywany był Lustrem lub Księciem. Roman Giertych, chyba z uwagi na wzrost i wygląd, nazywany jest do dziś Długim albo Koniem. Znajomi twierdzą, że Giertych sam lubi z tego żartować i po wygranym procesie rzucić: "Nie trzeba się było kopać z koniem".