W sierpniu IPN zdecydował, że nie skieruje do sądu sprawy oświadczenia lustracyjnego ambasadora Polski w Berlinie Andrzeja Przyłębskiego, tym samym oczyszczając go z zarzutu kłamstwa lustracyjnego. Przyłębski podpisał zobowiązanie do współpracy, ale Instytut uznał, że nie współpracował on ze służbami PRL-u.

Reklama

Jacek Wygoda, były szef pionu lustracyjnego IPN, odniósł się do wypowiedzi prof. Andrzeja Friszke, który na łamach "Rzeczpospolitej" z 11.09 w wywiadzie "Samobójcza polityka historyczna PiS" nazwał tę decyzję "kompromitacją IPN". Prof. Friszke powiedział: "Pan Przyłębski sam odręcznie napisał zobowiązanie do współpracy, a tego typu sprawy były kierowane do sądu jako kłamstwo lustracyjne. Ustawa o lustracji nie ma odpowiedzieć na pytanie, jak bardzo szkodliwym agentem był dany człowiek. Jeśli jest rozbieżność między oświadczeniem lustracyjnym przyjmowanym w tym przypadku przez MSZ, a zachowaną dokumentacją, to sprawa zawsze była kierowana do sądu. Kłamstwo lustracyjne w przypadku pana Przyłębskiego zostało dokonane, a sprawa powinna znaleźć się w sądzie. Sprawa Przyłębskiego jest kompromitacją i radykalnym podważeniem wiarygodności IPN. Nagięto prawo i procedury, żeby chronić swojego towarzysza. Co teraz mają zrobić ludzie, których sprawy przy analogicznym stanie dokumentacji zostały skierowane do sądów lustracyjnych?".

Jacek Wygoda, odnosząc się do wypowiedzi historyka, powiedział PAP: - Nie znam materiałów zgromadzonych przez IPN na temat pana Przyłębskiego, ale mogę powiedzieć, że stwierdzenie prof. Friszke jest za daleko idące. Prof. Friszke powinien pamiętać z czasów, gdy był członkiem Rady IPN, że jeszcze od czasów starej ustawy lustracyjnej z 1998 roku utrwaliło się stanowisko, potwierdzone orzecznictwem Trybunału Konstytucyjnego z 2007 roku oraz całego szeregu orzeczeń Sądu Najwyższego i Sądów Apelacyjnych, że w oparciu jedynie o zachowane zobowiązanie do współpracy, nawet własnoręcznie napisane, nie można kierować wniosku o stwierdzenie o niezgodności z prawdą oświadczenia lustracyjnego. W ustawie z 2006 roku uznano, że sam fakt zadeklarowania współpracy nie pozwala na stwierdzenie, że ktoś istotnie tym współpracownikiem był - mówił Wygoda.

Postępowanie lustracyjne winno wykazać, że zobowiązanie do współpracy jakoś się zmaterializowało poprzez dostarczanie konkretnych informacji do ówczesnych organów bezpieczeństwa - mówił Wygoda. Przypomniał, że stan zachowanych archiwaliów jest bardzo różny. - Czasami zachowała się teczka personalna, która zawierała m.in. zobowiązanie do współpracy, a nie zachowała się teczka pracy, w oparciu o którą można było ustalić, że ktoś przekazał jakieś informacje. Były też sytuacje, że zachowały się obie teczki. Czasami, mimo że w teczce personalnej było podpisane zobowiązanie o współpracy teczka pracy była pusta, bo dana osoba uchylała się od współpracy - mówił Wygoda.

Reklama

Samo odkrycie, że ktoś podpisał zobowiązanie do współpracy ze służbami PRL, a potem deklarował, że nigdy nie był ich współpracownikiem, nie świadczy o popełnieniu kłamstwa lustracyjnego. Aby go dowieść, należy wykazać, że dana osoba rzeczywiście podjęła współpracę, że dostarczała informacje - dodał Wygoda.