Konwencja ma przestawić Prawo i Sprawiedliwość w rytm wyborczy. Dlatego zaprogramowana jest z wielką pompą: jako zgromadzenie nie tylko PiS, ale całej Zjednoczonej Prawicy. Ma ją otworzyć wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego, po nim mają wystąpić premier Mateusz Morawiecki i wicepremier Beata Szydło (choć ostatnie zawirowania z nagrodami dla urzędników rządowych mogą sprawić, że była premier zniknie z listy mówców). Ze swoim przekazem mają także wystąpić szefowie koalicyjnych ugrupowań, czyli Jarosław Gowin i Zbigniew Ziobro.
Równocześnie na zapleczu rządu i PiS trwają prace nad zapowiedziami programowymi, jakie padną podczas kongresu. A raczej – jakie gesty i pod adresem jakich grup mogą być zapowiedziane. Trwa przeglądanie listy pomysłów i analiza ich skutków finansowych.
Politycy PiS biorą pod uwagę trzy główne grupy adresatów: rodziny z małymi dziećmi, emerytów i przedsiębiorców. Choć w grę mogą też wchodzić jakieś propozycje np. dla nauczycieli.
Reklama

Ambiwalentnie o abolicji

Reklama
W ramach gestów pod adresem rodzin w grę nie wchodzi raczej korekta programu "Rodzina 500 plus". – Żeby dała polityczne zyski, zmiana musiałaby być duża, czyli zbyt kosztowna – mówi osoba z rządu. Ale możliwe są transfery do rodzin z małymi dziećmi czy inne formy, które byłyby mniejszym obciążeniem dla budżetu.
Gestem pod adresem przedsiębiorców może być przecięcie sporów wokół małego ZUS i przyjęcie projektu przez rząd. Ale pojawił się także pomysł abolicji wobec zalegających ze składkami ZUS. To kontrowersyjna propozycja, bo dotyczyłaby bardzo zróżnicowanej grupy: zarówno osób, które popadły w zadłużenie, bo miały jakieś problemy, jak i tych, które lekceważyły obowiązek. Mogłoby to być źle odebrane przez płacących składki, dlatego w grę wchodzi także abolicja częściowa – umorzenie odsetek i kar dla osób, które spłacą zaległości w określonym czasie.
Wreszcie w dużej części PiS panuje przekonanie o konieczności wsparcia emerytów. Łącznie z rencistami to ponad 9-mln. elektorat. W grę może wchodzić pomysł, o którym pisaliśmy już rok temu: "500 plus dla emerytów", czyli jednorazowy dodatek dla seniorów, co nie obciąża budżetu na trwałe. Inny pomysł: rozbudowa systemu darmowych leków dla osób w wieku 70+, o czym pisał "Super Express". Dziś do darmowych medykamentów uprawnione są osoby od 75. roku życia.

Ciasny budżet

Trwa przegląd propozycji, ale decyzji nie ma. Problemem rządu jest stosunkowo wąski margines finansowy. – Mówimy o kwocie rzędu 1–1,5 mld zł – mówi nam osoba z rządu.
Bo chęć dosypania pieniędzy w roku wyborczym może się zderzyć z budżetową rzeczywistością. Teoretycznie sytuacja jest komfortowa. W ubiegłym roku deficyt całego sektora finansów publicznych zamknął się historycznie niskim wynikiem 1,5 proc. PKB. Wiele wskazuje, że nawet jeśli w tym roku deficyt miałby urosnąć, to nadal będzie daleko od unijnego limitu 3 proc. Zapędy polityków będzie jednak ograniczała reguła wydatkowa. Ma ona pomóc w osiągnięciu średniookresowego celu w postaci 1 proc. PKB deficytu strukturalnego (skorygowanego o wahania koniunktury). Taki poziom wynegocjowaliśmy z Komisją Europejską. Reguła obejmuje ok. 90 proc. wydatków rządu i samorządów. Z naszych informacji wynika, że obecnie pozwala zwiększać wydatki całego sektora finansów publicznych o ok. 40 mld zł rocznie. Jednak kwotę tę należy skorygować o budżety Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, Narodowego Funduszu Zdrowia i władz lokalnych.
Na budżet centralny nie zostaje więcej niż kilka, maksymalnie kilkanaście miliardów złotych – mówi nam urzędnik Ministerstwa Finansów. Zwraca uwagę, że w limicie wydatków trudno będzie zmieścić kosztowne obietnice, bo w budżecie wiele pozycji jest sztywnych. – Oczywiście możliwe jest zwiększenie wydatków w ślad za rosnącymi dochodami dyskrecjonalnymi np. z uszczelnienia podatków. Jednak i tutaj pole do popisu jest coraz mniejsze, bo największe efekty uszczelniające zostały osiągnięte w 2017 r. – przekonuje nasz rozmówca.

Bez stymulacji

Ale jest też druga strona medalu. Teoretycznie zwiększenie wydatków na transfery społeczne – np. w postaci dodatków dla emerytów – powinno zwiększyć konsumpcję, co złagodziłoby spodziewane spowolnienie wzrostu PKB. W związku z tym ograniczone byłoby też ryzyko zmniejszania dochodów budżetowych i powstania napięć w kasie państwa. Ale według Piotra Bujaka, głównego ekonomisty banku PKO BP, obecnie taki ruch byłby przedwczesny. Jego zdaniem rozsądniejsza byłaby polityka dalszego zmniejszania deficytu – przede wszystkim dzięki dbałości o dochody. – Dobrze byłoby najpierw zebrać siły, a impulsy fiskalne stosować wtedy, kiedy są potrzebne i jest szansa, że będą działać – mówi. Jego zdaniem ani w tym, ani w przyszłym roku nie ma sensu fundować gospodarce jakiejś dodatkowej stymulacji fiskalnej.