- Gdy otwierałem jako prezydent Słupska obwodnicę miasta, mogliśmy zrobić tradycyjne przecięcie wstęgi: biskup, kropienie itd. Tego nie było! Pilnowałem rozdziału państwa od Kościoła i zrobiłem bieg na 5 km, każdy mógł biec, kto pierwszy dobiegł do mety, ten przecinał wstęgę! - opowiada Robert Biedroń w "Przeglądzie".

Reklama

- To ludziom bardzo się podobało. Mówili: nareszcie ksiądz nie kropi kolejnego McDonalda, kolejnego szaletu publicznego, nareszcie jest, jak powinno być. Ludzie są zmęczeni przenikaniem się państwa i Kościoła. Powinniśmy, szanując autonomię obu tych instytucji, po prostu raz na zawsze je rozdzielić- dodaje.

Pytany, jakie są szanse, na ten rozdział, mówi, że "Polacy już do tego dojrzeli". - Tylko klasa polityczna nie dojrzała. Znam to z doświadczenia, bo byłem posłem. Widziałem, jak moi koledzy i koleżanki czasem bali się wracać do siebie, do swojego okręgu wyborczego, do swojego miasteczka, z obawy przed reakcją proboszcza. Oni bardziej się bali proboszcza niż własnej żony! Trzęśli portkami, kiedy trzeba było zagłosować za związkami partnerskimi, za przyjęciem konwencji przeciwko przemocy wobec kobiet, za wieloma takimi, cytując klasyka, oczywistymi oczywistościami - opowiada.

Jako "najlepszy przykład" były prezydent Słupska podaje projekt Ratujmy Kobiety. - Ten projekt został odrzucony – uwaga! – głosami Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej. Lęk był tak silny, że nie zagłosowali na tak lub nie, tylko wyciągnęli karty do głosowania i udawali, że ich nie ma. Tak się nie da sprawować dzisiaj władzy. Szczególnie że mam kompletnie inne doświadczenie. Gdziekolwiek jadę, ludzie mówią mi, że jednym z najważniejszych wyzwań jest realne oddzielenie państwa od Kościoła. I mówią to nie tylko w Warszawie, we Wrocławiu czy w Słupsku, które są miastami dość zeświecczonymi, ale również w Krośnie, w Zamościu, w Rzeszowie. Polacy są w dużej mierze antyklerykalni i czują, że Kościół jest dziś zbyt pazerny na wpływy - mówi.

Reklama

Pytany, skąd ten strach polityków, "zwłaszcza z Nowoczesnej i PO, które nie idą pod sztandarami państwa wyznaniowego", odpowiada, że ten "strach ten wynika przede wszystkim ze splątania polityki i Kościoła, nie tylko na scenie ogólnopolskiej, ale też lokalnie". - Wielu z nich – uważam, że fałszywie – jest przekonanych, że próbując rozdzielać państwo i Kościół, czyli, jak oni to nazywają, "wojując z Kościołem", stracą wyborców. Jako prezydent Słupska wielokrotnie musiałem toczyć ciężkie boje z radnymi Platformy, bo oni uważali, że "trzeba dać Kościółkowi pieniążki". Tak mówili – "Kościółkowi pieniążki"! Jakby to miało być takim średniowiecznym trybutem. Uważam, że w dzisiejszych czasach, w 2018 r., ludzi ten rytuał uwiera - twierdzi.

Reklama

- Myślę, że w polskim społeczeństwie wychodzi pewne DNA, że z jednej strony mamy przywiązanie do tradycji religijnych, a z drugiej – przywiązanie do antyklerykalizmu. Nieprzypadkowo media, które są antyklerykalne, całkiem nieźle w Polsce się sprzedają, przetrwały bardzo ciężkie czasy. Jesteśmy więc dziś gotowi na zrobienie kroku do przodu, jeśli chodzi o rozdział państwa i Kościoła - podsumowuje.