Nikt nic nie mówi oficjalnie. Ale w kilku niezależnych źródłach potwierdziliśmy, że taka koncepcja się pojawiła i samorządowcy prowadzą rozmowy o tym, jak ją zrealizować. – Być może coś więcej będzie wiadomo pod koniec lutego lub w marcu – zdradza nam prezydent jednego z większych miast.

Reklama

Senat jest kluczowy – bez niego żadna władza nie zmieni konstytucji. Dużo trudniej też będzie przeprowadzić zmiany ustawowe. Co ważne, w wyborach do tej izby obowiązują jednomandatowe okręgi wyborcze, a więc zasada „first past the post” („pierwszy na mecie”). Dlatego liczy się przede wszystkim rozpoznawalność kandydata. A samorządowcy nierzadko taką się cieszą.

Szukamy chętnych i zbieramy ludzi. Chcemy, by był to masowy ruch w skali kraju, a zasadnicze kryteria są dwa: przywiązanie do idei państwa zdecentralizowanego i chęć odsunięcia PiS od władzy – wyjaśnia jeden z naszych rozmówców zaangażowanych w przygotowania. – Zdecydowało o tym ostatnie 3,5 roku, w czasie których PiS pokazał, że nie rozumie samorządu i polskiej konstytucji.

Trwa poszukiwanie chętnych. Pierwsi potencjalni kandydaci już są. – Rozważam możliwość startu do parlamentu – przyznaje DGP Wadim Tyszkiewicz, wieloletni prezydent Nowej Soli.Sytuacja w kraju jest dynamiczna, a wydarzenia z Gdańska to kolejny impuls, by podjąć życiową decyzję. To, co się dzieje, nie pozwala mi siedzieć cicho. Dziś Senat nie wypełnia swojej funkcji, nie jest żadnym bezpiecznikiem, a tylko maszynką do przyklepywania bubli prawnych wypracowanych w Sejmie. Warunkiem bezpieczeństwa jest Senat i prezydent z innej partii niż partia rządząca.

Reklama

Jak słyszymy, do startu namawiani są w pierwszej kolejności aktualni włodarze, ich współpracownicy i ci, o których elektorat jeszcze nie zdążył zapomnieć. Pod uwagę brane są trzy ścieżki: powołanie ogólnopolskiego komitetu wyborczego, podłączenie się do list opozycji lub samodzielne starty z jednoczesnym dogadaniem się z partiami opozycyjnymi, by nie robić sobie wzajemnej konkurencji.

Każdy ma prawo kandydować. Ale nie wierzę w sukces tej inicjatywy, bo wybory parlamentarne są całkowicie inne niż samorządowe. Tu partyjność ma dużo większe znaczenie – komentuje Grzegorz A. Woźniak (PiS), wiceszef sejmowej komisji samorządowej.

Izbę refleksji obsadzą samorządowi wyjadacze?

Reklama

Lokalni liderzy chcą wspomóc obóz anty-PiS w wyborczej walce. Stawka jest wysoka: przejęcie Senatu przez opozycję nawet przy wygranej PiS w Sejmie oznacza dla partii Kaczyńskiego kłopoty z zarządzaniem państwem.

Pod uwagę brani są np. prezydenci miast, którzy byli nimi już na tyle długo i są w takim wieku, że Senat mógłby być zwieńczeniem ich kariery politycznej. A jednocześnie mają tak poukładane sprawy w swoim mieście, że mogą w spokoju złożyć urząd.
To mogą być też osoby namaszczone przez decydentów czy rekomendowane przez znane osobistości samorządowe – zdradza nam jeden z inicjatorów przedsięwzięcia. W dyskusjach pojawiają się nazwiska m.in. byłej prezydent stolicy Hanny Gronkiewicz-Waltz, byłego prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza czy byłego prezydenta Katowic Piotra Uszoka.
Na razie nie myślę o kandydowaniu, zresztą jeszcze nikt się do mnie nie zgłaszał z taką propozycją – twierdzi Hanna Gronkiewicz-Waltz w rozmowie z DGP. Przyznaje jednak, że inicjatywa dojrzewająca w szeregach lokalnych włodarzy bardzo jej się podoba. – Dobrze by było, gdyby samorządowcy mieli większy wpływ na legislację. Ważne jednak, by taka inicjatywa nie burzyła w żaden sposób koalicji antypisowskiej, a więc kluczowe jest, by porozumieć się i nie robić sobie nawzajem konkurencji w poszczególnych okręgach wyborczych – wskazuje była prezydent Warszawy.

Trzeci obóz

Co o projekcie sądzą inni politycy Platformy Obywatelskiej? – Wszystko jest możliwe. Na razie budujemy szeroki blok na eurowybory, potem na wybory parlamentarne. Na dziś pewne jest jedno – nasi obecni prezydenci do Senatu na pewno startować nie będą, bo to byłoby oszukiwaniem wyborców – stwierdza Jacek Protas z PO. – Zupełnie innym przypadkiem jest start np. byłych prezydentów czy współpracowników obecnych włodarzy. W tym kontekście widzę tu pole do porozumienia, a każdą sytuację będziemy rozpatrywać z osobna – dodaje.
W to, że samorządowcy startujący do Senatu będą w stanie porozumieć się z partiami opozycyjnymi, nie wierzy Grzegorz Adam Woźniak z PiS. – Już są przecież tarcia pomiędzy tymi ugrupowaniami wokół tego, kto i gdzie w maju wystartuje z pierwszego miejsca. Wątpię, by liczące się partie tak po prostu oddały pole samorządowcom – ocenia poseł Woźniak.
W innym tonie wypowiada się senator PiS Andrzej Pająk, zasiadający w komisji samorządu terytorialnego i administracji państwowej. – Nie ulega wątpliwości, że mamy system spolaryzowany, w którym zwalczają się dwa obozy, a najlepiej będzie to widoczne w wyborach z ordynacją większościową. Nie powiedziałbym, że samorządowcy byliby bez szans, zwłaszcza jeśli będzie to jakaś znana persona. Sam byłem kiedyś wójtem, potem starostą, tak więc osobiście przetarłem szlaki – mówi.
Na tym etapie nie wiadomo jeszcze, czy i kto zostałby liderem całego przedsięwzięcia i czy jest szansa na jakiś wspólny brand dla tej akcji (np. stworzenie nieformalnego ruchu lokalnych włodarzy z jednolitymi elementami graficznymi i przesłaniem programowym). – Chcemy, by sprawę pociągnęły osoby znane i z niekwestionowanym dorobkiem – mówi nam osoba zaangażowana w przygotowania. – Na pewno musimy się wyraźnie odciąć od Bezpartyjnych Samorządowców, którzy wpierw startowali w wyborach sejmikowych w opozycji do partii politycznych, a po wyborach układali się z każdym, kto więcej im zaoferował – dodaje.
Niektórzy włodarze twierdzą, że dobrą okazją do ogłoszenia akcji będą czerwcowe obchody 30-lecia wyborów kontraktowych, które mają odbyć się w Gdańsku. – Jest niemal pewne, że przy tej okazji zaapelujemy o umożliwienie łączenia mandatu senatora i samorządowca – zdradza jedno z naszych źródeł.

Senacka blokada

Politycy partii rządzącej zamierzają uważnie przyglądać się tej inicjatywie. Stawka gry o Senat jest bardzo wysoka. Bo jeśli obóz PiS po jesiennych wyborach utrzyma większość w Sejmie, ale straci kontrolę nad Senatem, oznaczać to będzie realne problemy z bieżącym zarządzaniem państwem.
Gdyby Senat chciał zgłosić poprawkę lub odrzucić ustawę uchwaloną w Sejmie, wówczas dla utrzymania takiej ustawy potrzebna jest bezwzględna większość w Sejmie. Mówiąc inaczej, stanowisko Senatu uważa się za przyjęte, jeśli Sejm nie odrzuci go bezwzględną większością głosów – tłumaczy konstytucjonalista Ryszard Piotrowski.
Utrata Senatu oznaczałaby też, że PiS nie zdoła zmienić konstytucji. – Aby do tego doszło, potrzeba, by obie izby uchwaliły ustawę o zmianie konstytucji w tym samym brzmieniu – wskazuje Piotrowski i podaje kolejne przykłady możliwych perturbacji. I tak np. zgoda Senatu potrzebna jest do powołania rzecznika praw obywatelskich, prezesa NIK czy dla zorganizowania prezydenckiego referendum ogólnokrajowego. Senat ma też przedstawiciela w KRRiTV, więc ewentualne tarcia w tej izbie mogłyby sparaliżować proces przyjmowania sprawozdania rocznego KRRiT.
Jak nie ma większości w Senacie, to oczywiście jest problem, ale nie jest to sytuacja bez wyjścia. Jeśli samorządowcy chcą iść do Senatu tylko po to, by blokować PiS, to świadczyłoby to o ich małości. Dlatego dobrze by było, by kierowali się raczej dążeniem, by wspólnie tworzyć dobre prawo w Polsce – komentuje senator Andrzej Pająk z PiS.

To już było

Samorządowcy nie pierwszy raz chcą odegrać ważną rolę w polityce krajowej. W 2011 r. z inicjatywy ówczesnego prezydenta Wrocławia powstał ruch Obywatele do Senatu. W mniejszym czy większym stopniu związało się z nim 46 kandydatów, ale ostatecznie tylko jeden – wiceprezydent Wrocławia Jarosław Obrembski – zdobył mandat. Podobną taktykę rozważano na wybory lokalne w 2014 r. Jednak Dutkiewicz zawiązał sojusz z Platformą Obywatelską, co doprowadziło do rozłamu w jego środowisku i powstania odrębnego komitetu Bezpartyjni Samorządowcy. Zdobył on wtedy cztery mandaty w sejmiku województwa – jeden z nich przypadł np. Pawłowi Kukizowi. Samorządowcom lepiej z reguły szło w wyborach sejmikowych. W 2014 r. komitet wyborczy Teraz Wielkopolska ówczesnego prezydenta Poznania Ryszarda Grobelnego zdobył dwa mandaty w sejmiku V kadencji. Z tego samego komitetu Grobelny wystartował na stanowisko prezydenta Poznania, jednak w drugiej turze poległ w rywalizacji z kandydatem PO Jackiem Jaśkowiakiem. W zeszłorocznych wyborach samorządowych ruch Bezpartyjni Samorządowcy zdobył w skali kraju 15 mandatów w sejmikach (o cztery więcej niż SLD Lewica Razem), a jego przedstawiciele de facto zdecydowali o tym, że dziś na Dolnym Śląsku do władzy doszedł PiS.

Jarosław Flis, socjolog polityki: Progi do Senatu są naprawdę wysokie

Samorządowcy chcą wystartować do Senatu. To dobry pomysł?
Sprawa jest delikatna, bo prawdopodobnie nie wystartują obecni prezydenci największych miast, ale raczej byli, tacy jak Rafał Dutkiewicz, Hanna Gronkiewicz-Waltz czy Piotr Uszok. Wydaje mi się, że nie po to ktoś w listopadzie obejmował funkcję prezydenta, by teraz iść do Senatu.
Urzędujący prezydenci mogliby wystawić zastępców lub namaścić kogoś ze swojego środowiska.
Problem w tym, że nie wszyscy takich następców sobie hodują. Tak, zdarzają się starannie zaplanowane sukcesje, gdy urzędujący włodarz rezygnuje, a wybory bezproblemowo wygrywa jego dotychczasowy zastępca. Są jednak miasta, np. Kraków, gdzie nawet utrzymanie się na stanowisku wiceprezydenta nie jest oczywiste.
To może zejdźmy niżej, na poziom wójtów i burmistrzów. Nierzadko są to lokalni baronowie, cieszący się ogromną popularnością. Perspektywa zostania senatorem może być dla nich kusząca.
W tym kontekście można powiedzieć, że każdy wójt w Polsce ma większą władzę niż senator, mimo że ta druga funkcja jest postrzegana jako bardziej prestiżowa. Zdarzały się przypadki, gdy czynni samorządowcy zdobywali np. mandaty poselskie. Wielu przeżyło jednak potem frustrację. Dostrzegam tu jednak jeszcze jeden problem. Ponad 30 senatorów ma dziś Platforma Obywatelska i przytłaczająca większość z nich może chcieć kandydować ponownie.
Chodzi więc o to, by samorządowcy – chcąc wspomóc obóz anty-PiS – nie kanibalizowali się z politykami opozycji w poszczególnych okręgach?
Może być różnie. Być może niektórzy senatorowie przejdą na emeryturę, część da się do nowej koncepcji przekonać i odpuści, ale to będzie margines. W tej jednej trzeciej Polski najbezpieczniejszej z punktu widzenia PO – bo tam PiS nie wygrał w 2015 r. – ta inicjatywa samorządowa nie ma czego szukać. Ale może próbować np. na Podkarpaciu, gdzie od lat rządzi PiS. Jak w PiS doszło do kłótni, to nawet na Podhalu kandydat PO był w stanie wygrać w 2011 r. Pozostaje jeszcze ta jedna trzecia kraju, gdzie w 2011 r. wygrała Platforma, a w 2015 r. PiS. To tam będzie się faktycznie ważyć, kto ma większość. Tam samorządowcy mogliby spróbować sił. Pytanie, czy będą startować przeciw PO i PiS, czy mając ciche błogosławieństwo PO.
I podkreślać swoją neutralność jak Bezpartyjni Samorządowcy?
Jak patrzymy na ostatnie wybory do sejmików, to Bezpartyjni mieli 5 proc., a PiS z PO łącznie 60 proc. W 2011 r. inicjatywa prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza „Obywatele do Senatu” uzyskała 16 proc. tam, gdzie miała kandydatów.
Teraz realia są inne. Po zabójstwie prezydenta Gdańska samorządowcy atakują TVP i krytykują styl władzy PiS. Może ich desant na Senat ma większe szanse powodzenia?
Prezydenci Trzaskowski i Jaśkowiak, bo to oni organizowali konferencje w tej tematyce, są oficjalnie politykami PO. Tak więc ich apele mogą być kierowane do Platformy, by w tych okręgach, w których nie ma „starych” senatorów, wciągała na listy znanych samorządowców lub nie eksponowała partyjnego szyldu. A to nie musi być proste, bo chętnych do zostania senatorem w PO nie brak. Tak czy owak, progi w wyborach do Senatu są wysokie. Z poparciem powyżej 30 proc. głosów wygrywa naprawdę niewielu.