Nowa piątka PiS pokazana na sobotniej konwencji to: 500 plus na pierwsze dziecko, jednorazowe dodatki dla emerytów 1100 zł, brak PIT dla młodych do 26. roku życia, wyższe koszty uzyskania przychodu, niższy PIT dla zarabiających do okolic przeciętego wynagrodzenia i wspieranie lokalnego transportu. Wszystkie rozwiązania mają wejść w życie w tym roku.

Reklama

Konsekwencje budżetowe

Ogłaszając w sobotę pakiet obietnic wyborczych, PiS wszedł do kampanijnej gry licytując wysoko. W skali pełnego roku pomysły mają kosztować ok. 2 proc. PKB, co daje mniej więcej 40 mld zł. W tym roku rachunek będzie niższy, bo 500 plus na pierwsze dziecko trafi do rodzin dopiero od lipca. Jednak licząc z grubsza można założyć, że na realizację planów partii rządzącej w tym roku zostanie wydane ponad 20 mld zł.

Reklama

- To sugeruje, że rząd porzucił strategię ograniczania deficytu strukturalnego, do której wydawał się być przywiązany jeszcze kilka miesięcy temu. Z punktu widzenia długoterminowej stabilności jest to negatywne i przy silniejszym spowolnieniu ryzykujemy, że znów zostanie objęci procedurą nadmiernego deficytu – uważa Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole.

Procedura nakłada kaganiec na publiczne wydatki, kiedy deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych przekracza 3 proc. PKB. Ministerstwo Finansów założyło, że w tym roku deficyt wyniesie ok. 1,7 proc. PKB, ale zapewne będzie niższy, co oznacza, że nawet jeśli koszt tegorocznego planu PiS będzie miał wartość ok. 1 proc. PKB, to zmieścimy się w unijnych limitach deficyt.

Reklama

Słabością ogłoszonych w sobotę pomysłów jest to, że politycy nie wskazali źródeł ich finansowania. Osoba z zaplecza premiera powiedziała nam, że rząd liczy, że faktycznie koszty do poniesienia będą o jedna piątą niższe, bo wydane pieniądze wrócą w postaci podatków lub przyczynią się do nakręcenia gospodarczego wzrostu. Tradycyjnie źródłem ma być dalsze uszczelnienie systemu podatkowego.

- Myślę, że po wyborach będą próby racjonalizacji wydatków, o których teraz nikt nie chce mówić, podobnie jak o podwyżce podatków - zwraca uwagę Borowski i przypomina, że zejście ze ścieżki ograniczania deficytu strukturalnego oznacza, że możemy zapomnieć o spadku długu publicznego w relacji do PKB i trzeba się szykować w najlepszych przypadku na jego stabilizację, chociaż bardziej prawdopodobny jest stopniowy wzrost. - To zamyka nam drogę do podwyżki ratingu, ale nie sądzę, że powoduje jakąkolwiek presję na jego obniżkę – podkreśla ekonomista Credit Agricole. Mikołaj Raczyński z Noble Funds TFI zwraca zaś uwagę, że propozycje PiS de facto domykają pole do dalszej stymulacji fiskalnej.

"Należy (...) powiedzieć, że to gra va banque. Jakiekolwiek nawet małe spowolnienie gospodarcze wypycha nam deficyt powyżej 3 proc. PiS wiąże sobie również (i ewentualnym następcom) ręce odnośnie innych, niezaadresowanych tym programem, grup społecznych" - napisał na Twitterze Raczyński. Pytaniem jest też to, czy ten impuls dla koniunktury nie pojawił się zbyt wcześnie, bo chociaż tempo wzrostu PKB spowolni w tym roku, to słychać głosy, że i tak może być solidne i wynieść pomiędzy 3,5 a 4 proc. Problemem dla rządzących zaś będzie to, jak nowe wydatki i uszczuplenie dochodów uwzględnić w regule wydatkowej, która pilnuje, abyśmy zbyt wiele i zbyt szybko nie wydawali, jeśli chcemy utrzymać deficyt i dług w ryzach.

Skutki dla gospodarki

Pomysły PiS-u będą oddziaływać na gospodarkę na dwa sposoby. Pierwszy to szansa na strukturalną zmianę na rynku pracy. Choć Polska notuje historycznie niską stopę bezrobocia, to jednak nadal pod względem aktywności zawodowej negatywnie odstaje na tle rozwiniętych gospodarek. Oznacza to mniej więcej tyle, że za rosnącym popytem na pracę ze strony firm nie podąża podaż, a wyciąganie ludzi z zawodowej bierności przychodzi z dużymi oporami. Według ekonomistów, których poprosiliśmy o skomentowanie propozycji rządzącej partii, najlepsze recenzje zebrały dwa pomysły: likwidacja podatku PIT dla młodych poniżej 26. roku życia i podwojenia kosztów uzyskania przychodów. Szczególnie ten pierwszy pomysł przypadł ekspertom do gustu. Nie tylko ułatwia start młodym na rynku pracy (pracodawcy mogą ich chętniej zatrudniać ze względu na niższe koszty pracy), ale też jest szansa na aktywizację biernych.

- Akurat w przypadku osób młodych podaż pracy jest stosunkowo silnie podatna na bodźce finansowe, więc takie rozwiązanie może ludzi młodych zachęcać do podejmowania pracy – mówi Michał Myck, dyrektor Centrum Analiz Ekonomicznych CenEA. Chwali też plany podwojenia kosztów uzyskania przychodów. - To bardziej efektywne z punktu widzenia rynku pracy niż podnoszenie kwoty wolnej, gdyż korzystają na tym tylko osoby aktywne zawodowo. Kwota wolna obejmuje zaś wszystkich, w tym np. emerytów, czy osoby uzyskujące dochody z kapitału – dodaje.

Według Łukasza Kozłowskiego, ekonomisty Federacji Przedsiębiorców Polskich wyższe koszty uzyskania przychodów mają jeszcze jeden walor: nieco porządkują rynek pod względem formalnym. Bo przewaga umów zlecenia (gdzie koszty mogą wynosić 20 proc. przychodów), czy umów o dzieło (nawet połowę) będzie nieco mniejsza.

- A do tego klin podatkowy w przypadku umów o pracę się zmniejszy, szczególnie dla niskich wynagrodzeń, które dziś są obciążone nadmiernie – dodaje Kozłowski. Co może być zachętą do wychodzenia z szarej strefy.

Drugi efekt, jaki może wywołać realizacja zapowiedzi PiS, to dolanie paliwa do zwalniającej gospodarki. Teoretycznie zasilenie konsumenckich kieszeni ośmioma miliardami zł z jednorazowych dodatkowych emerytur, czy 12-15 mld zł z 500 plus na każde pierwsze dziecko powinno wesprzeć konsumpcję, która z kolei wzmocni gospodarczy wzrost. Rząd w ten sposób zaaplikuje gospodarce tzw. impuls fiskalny, czyli wpompuje w nią około ponad 1 proc. PKB w bezpośrednich transferach socjalnych. To może ograniczyć zasięg spowolnienia, które już majaczy na horyzoncie.

Ale sprawa nie jest taka jednoznaczna. Bo rodziny ubogie – a te mają największą skłonność do konsumpcji – już korzystają ze świadczeń 500 plus na pierwsze dziecko. Teraz dołączą do nich rodziny o średnich i wysokich dochodach – a te nie muszą zwiększać wydatków, tylko własne oszczędności.

- Oczywiście dodatkowe transfery będą stymulowały konsumpcję, ale jednak jej wzrost w relacji do zwiększania dochodów będzie mniejszy, niż na początku działania programu Rodzina 500 plus. Bo potrzeby nowych beneficjentów w znacznej mierze są już zaspokojone – uważa Łukasz Kozłowski.

Michał Myck zwraca uwagę, że wprowadzenie 500 plus na każde pierwsze dziecko może mieć jeszcze jeden skutek: zniknie próg dochodowy dla świadczenia, a więc zniknie też dylemat czy iść do pracy i ryzykować przekroczenie progu tracąc świadczenie, czy zostać w domu.

- W tym sensie dezaktywizacyjne konsekwencje programu zostaną częściowo ograniczone – mówi. Ale sam pomysł nazywa rozrzutnością, bo nie ograniczy on ubóstwa wśród rodzin i raczej słabo przełoży się na zwiększenie dzietności.

- Za te około 15 mld zł rocznie – a tyle według naszych wstępnych szacunków kosztować będzie takie rozszerzenie programu - można zrobić naprawdę znacznie więcej, żeby poprawić sytuację materialną rodzin nadal potrzebujących wsparcia, można skierować środki do rodzin ubogich nieposiadających dzieci lub wykorzystać je dla polepszenia jakości w sektorze edukacji lub służbie zdrowia – uważa dyrektor CenEA.

Efekty polityczne i odpowiedź opozycji

Liderzy PiS nad pakietem obietnic pracowali do ostatniej chwili. Każdy z pomysłów analizowany był pod kątem skutków politycznych, kampanijnych zysków PiS i dotarcia do poszczególnych grup wyborców. - Zrobiliśmy szach, który może być matem - mówi nam polityk PiS.

Cele pakietu jest przywrócenie inicjatywy PiS i podkopanie opozycji, która miała podobne pomysły. PO mówiła o 500 plus na każde dziecko, choć z obowiązkiem aktywności zawodowej przynajmniej jednego rodzica czy o trzynastej emeryturze. Z kolei Robert Biedroń zapowiadał wprowadzenie minimalnej emerytury w wysokości 1600 zł dla wszystkich. Zdaniem politologów to faktycznie ruch, który zmienia wiele.

- To poważna propozycja obozu rządzącego. To będzie się wpisywać w narrację obozu władzy inni obiecywali, my realizujemy. PiS zrobiło krok w stronę zwycięstwa w obu wyborach. Dla opozycji to bardzo niezręczna sytuacja, nie mogą mówić, że to ich pomysły, bo to znaczy, że są niepotrzebni. Z drugiej strony nie mogą krytykować, skoro sami je proponowali - mówi politolog Marek Migalski. Bardziej sceptyczna jest Anna Materska-Sosnowska. - Na pewno to pakiet obietnic, który działa na elektorat PiS w poszczególnych segmentach, ale nie wiem, czy zadziała na niezdecydowanych i czy wystarczy do mobilizacji wyborców do pójścia na wybory europejskiej. PiS zignorował fakt, że to wybory europejskie i niekoniecznie musi mu się to udać – podkreśla politolog.

Na pewno opozycja ma nad czym myśleć, czy próbować PiS przebić obietnicami, czy próbować pokonać rządzącą partię na zupełnie innych polach. - Opozycja musi wywrócić stolik i próbować szukać innych pól sporu. To może być wstyd, poczucie dumy czy podnoszenie kwestii strat w unijnym budżecie dla Polski. Natomiast na tym polu opozycja nie ma szans przebić PiS. Nie może grać w karty, które rozdał PiS, bo przegra. Musi zmienić nie tylko karty, ale najlepiej grę - podkreśla politolog.

Na razie odpowiedzią opozycji jest zjednoczenie. W sobotę PSL po raz pierwszy zdecydowało się nie na samodzielny strat, ale na wejście do Kolacji Europejskiej. Mimo wcześniejszych zastrzeżeń znanych ludowców np. Marka Sawickiego wobec tego pomysłu lider PSL Władysław Kosiniak Kamysz nie miał większego problemu z przekonaniem członków Rady Naczelnej PSL, poparła go zdecydowana większość jej członków. Ludowcy boją się, że przy starciu PiS i PO mogą nie przekroczyć wyborczego progu. Dzięki decyzji PSL liderzy Koalicji Europejskiej mogli wczoraj przyjąć deklarację. Piszą w niej, że tylko silna pozycja Polski w UE jest gwarantem naszego bezpieczeństwa. Deklarują działania na rzecz wzmocnienia pozycji Polski oraz korzystnego budżetu UE dla Polski. W skład Koalicji wchodzą PO, PSL, SLD, Nowoczesna i Zieloni.