Dziennik.pl: Jak rozwiązać problem strajkujących nauczycieli?

Jarosław Sachajko: W szkolnictwie jest dziś bardzo źle. Nikt nie ma co do tego wątpliwości. Rząd wiedział od grudnia o zagrożeniu strajkami, jednak nic od tego czasu nie zrobił. Z drugiej strony mamy Sławomira Broniarza, który również nie robi nic ku temu, aby zmienić oświatę na lepsze. Prezentuje tylko roszczenia finansowe. To chora próba naprawienia sytuacji w szkolnictwie. Oczywiście, w edukacji brakuje pieniędzy, jednak główne problemy są inne: przeładowane plany, złe programy i paraliżująca działanie biurokracja co skutkuje niską jakością nauczania. Zapis w Karcie Nauczyciela trzymający młodych, ambitnych nauczycieli przez 15 lat na głodowej pensji jest nieakceptowalny.

Reklama

Innym wielkim problemem jest brak wpływu rodziców na wynagrodzenie i awans pedagogów. Szkoła przecież nie jest stworzona dla osób tam pracujących. To miejsce powstałe dla kształcących się dzieci i opłacane przez rodziców. Należałoby się zastanowić nad nowym modelem szkolnictwa. Ten obecny jest już nie do uratowania. Należałoby dyskutować nad przebudową systemu - na przykład na kształt Finlandii. Tam generalnie nie ma szkolnictwa prywatnego, jest publiczne włącznie z zakazem udzielania korepetycji.

Reklama

To powinien być nasz docelowy wzorzec?

Niewykluczone. Prawo i Sprawiedliwość zachowuje się jak ciocia, która przyszła na przyjęcie urodzinowe i rozdaje prezenty według własnego uznania. Tymczasem w swojej historii mamy wypracowane naprawdę sensowne i skuteczne rozwiązania. W 1923 roku polski parlament przyjął ustawę w której zaklasyfikował wszystkich pracowników publicznych do 16 grup według których przyznawano wynagrodzenia. Nauczyciel zarabiał w II RP na tym samym poziomie co wicewojewoda i pułkownik w Wojsku Polskim, były to bardzo wysokie wynagrodzenia.

Jako Kukiz'15 od lat mówimy o tym, że w Polsce trzeba na nowo ustanowić siatkę płac. Nie może być tak, że rząd daje jednym grupom pieniądze w formie łapówki wyborczej albo pod wpływem strajków, a o innych całkowicie zapomina. To chore, a zarazem antagonizuje społeczeństwo i nastawia jednych przeciwko drugim. Widać, że Sławomir Broniarz liczył na uległość partii rządzącej na skutek destabilizacji życia publicznego. Ten scenariusz nie wypalił, teraz próbuje się ratować i przeciągać strajk w nieskończoność. Mam nadzieję, że to mu się nie uda i społeczeństwo, a głównie nauczyciele zauważą, że ZNP nie działa na rzecz nauczycieli tylko myśli wyłącznie o wąskiej grupie działaczy, a swoimi postępowaniem demoluje prestiż zawodu nauczyciela.

Reklama

ZNP powinno zakończyć strajk w tej formie?

W mojej ocenie nauczyciele powinni wybrać inny zarząd związku zawodowego. Pan Broniarz od 24 lat nie stał przy tablicy. Bardzo dobrze żyje ze składek nauczycieli, nic nie robiąc dla zmiany funkcjonowania szkolnictwa. Ludzie płacą ogromne pieniądze za edukację swoich dzieci. Moje córki chodziły przez trzy lata na korepetycje by dostać się na dobre studia. Dokształcanie dzieci odbywa się z prywatnej kieszeni, a przecież wszyscy składamy się na polską edukację. Publiczne pieniądze rozpływają się między palcami. To również wina Sławomira Broniarza, który przez tyle lat nic nie zrobił, aby zmienić model edukacji oraz realnie docenić nauczycieli za ich ciężką i odpowiedzialną pracę.

Zakaz korepetycji naprawdę przyniósłby skutek?

Nie ma gotowych recept, ale warto rozważyć różne scenariusze. W Finlandii to dzieci postawiono na pierwszym miejscu. To one są najważniejsze, bo są przyszłością państwa i rozwoju gospodarczego. W Finlandii nie ma szkolnictwa prywatnego, nauczyciele są dobrze opłacani, a ich status społeczny jest porównywalny do lekarzy. Na studia pedagogiczne dostaje się co 10 osoba chętna, w szkole dzieci do 16 roku życia nie mają żadnych testów, a dzięki zaangażowaniu nauczycieli dzieci rokrocznie są w czołówce ogólnoświatowych testów kompetencji. Niestety w Polsce dalej można znaleźć nauczycieli, którzy bazują na starych notatkach z których sami się uczyli. Na jednej z zamojskich uczelni osobiście znałem przypadek wykładowcy, który ograniczał się do włączenia magnetofonu ze swoim nagraniem. Tak nie powinno być. Nauczyciele żyją z pieniędzy rodziców i odpowiadają za przygotowanie dzieci do życia zawodowego.

Jak więc mógłby wyglądać system w którym rodzice mieliby wpływ na pensje nauczycieli?

Rozwiązań jest kilka. Najprostszym wyjściem byłby bon oświatowy, którym dysponowałby rodzic. To on decydowałby do jakiej szkoły albo wprost do którego nauczyciela chce posłać swoje dziecko. Rodzice wspieraliby w ten sposób zastrzykiem gotówki tych najlepszych. Kiepscy nauczyciele, którzy nie potrafią dotrzeć do dzieci, nie gwarantują dostania się na wymarzone przez dzieci studia, nie cieszyliby się zainteresowaniem. Przy bonie edukacyjnym znaczenie stażu pracy, miejsca zamieszkania nie miało by znaczenia. Bo przecież jest wielu ambitnych, młodych nauczycieli, którzy już na początku swojej pracy zasługują na docenienie. Obecnie na skutek żałośnie małych zarobków, niestety bardzo szybko się wypalają. Za 1800 złotych obecnie trudno jest wiązać koniec z końcem. Dzięki wprowadzeniu bonów oświatowych tacy, młodzi fachowcy, mieliby szansę na dobre pensje.

Dziś mamy Kartę Nauczyciela, która zacementowała polskie szkolnictwo. Aby nauczyciel mógł zarabiać godne pieniądze, musi przez 15 lat pracować za głodowe pensje. Płaca nie jest w żaden sposób uzależniona od zaangażowania czy osiąganych wyników. Od dawna powinniśmy o tym rozmawiać. Szkoda, że ani obecny, ani poprzednie rządy nie zajęły się tą sprawą, myślą tylko o tym, aby osiągnąć jak najlepszy wynik w następnych wyborach. Zarówno PiS, jaki i PO nie chcą realnej zmiany tego systemu. Obecne partie myślą tylko o swoimi, bieżącym politycznym interesie.

Platforma deklaruje, że podniesie pensje nauczycieli o tysiąc złotych.

Platforma Obywatelska zawsze obiecywała gruszki na wierzbie o których zapominała zaraz po wyborach. Pamiętam jak politycy tej partii zarzekali się, że nie będą podwyższać podatków. Sam Premier Tusk powiedział, że nie dopuści do takiej sytuacji. W czasie swoich rządów podwyższyli ponad 30 podatków i ukradli pieniądze z OFE. Nie wspomnę już o podnoszeniu wieku emerytalnego. To czcze obietnice, nauczyciele nie powinni im wierzyć. Dopóki nie wprowadzimy postulowanych przez nas obligatoryjnych referendów z wiążącymi wynikami, politycy mogą obiecywać co chcą. Nie dajmy się zwieść. PiS także obiecywał podwyższoną kwotę wolną od podatku. Zrobiono to tylko dla osób zarabiających rocznie sześć tysięcy złotych. Przecież to kpina. Nie rozwiązano problemów kredytów pseudo frankowych. Mieszkańcy wsi liczyli na obiecane wydatki w wysokości 1,2 proc. PKB na rolnictwo z budżetu krajowego, a jest 0,4 proc.

Rolnicy również protestują. Zasadnie?

Popieram te demonstracje. Rolnicy zostali dotkliwie oszukani przez PiS. A teraz znowu przed wyborami słyszymy kolejne puste obietnice. Już cztery lata temu PiS mówił o wyrównaniu dopłat bezpośrednich. I co? I nic. Była obiecanka szerszego finansowania rolnictwa z budżetu. Nic z tego. Mówiono też o połączeniu inspekcji rolnych - tak nie jest. A w ubiegłym tygodniu minister poszedł jeszcze dalej. Wysłał do rolniczych instytutów badawczych polecenie zamrożenia projektów badawczych i napisał wprost, że te koszty trzeba zmniejszyć aż o 50 proc. Przecież to skandal - tylko dzięki nauce możemy podnieść poziom polskiego rolnictwa. Tymczasem w instytutach szykują się zwolnienia.

Prezes Kaczyński zapowiedział walkę w Unii o duże dopłaty dla rolnictwa. Pojawiła się nawet propozycja 500 zł za krowę i 100 zł za tucznika.

Wysłuchałem tego wystąpienia. To kolejne obietnice, podczas gdy nie zrealizowano nawet połowy deklaracji złożonych w roku 2015. A poza tym takie deklaracje to zwykłe skłócanie społeczeństwa. Teraz wszystkie pozostałe grupy społeczne usłyszały, że rolnicy dostaną kolejne 500 złotych za krowę i mają o to pretensje. Tymczasem nawet gdyby ten program się faktycznie powiódł, podkreślę że dopiero w 2021 roku to i tak dotyczyłby bardzo wąskiej grupy rolników którzy spełnialiby warunki dobrostanu, którzy mają hodowlę na głębokiej ściółce, a krowy są wypasane na pastwiskach. To maksymalnie 25 proc. rolników, a usłyszeli wszyscy. Nie można mamić niesprecyzowanymi obietnicami, gdy wiadomo, że program nie będzie powszechny i jak na razie jest patykiem po wodzie pisany.