PAP zapytała o to dawnych posłów, którzy postanowili znów ubiegać się o miejsce w Sejmie z list PSL-KP, PiS i Koalicji Obywatelskiej.

Reklama

- Trochę zaryzykowaliśmy w tych wyborach, stąd przyszło hasło: wszystkie ręce na pokład - mówi PAP były wieloletni poseł PSL Stanisław Żelichowski, dwukrotny minister środowiska, pytany dlaczego postanowił znów wystartować. - Gdyby wynik był zły, chociaż na to się nie zanosi, nikt mi nie daruje, że odmówiłem startu - dodał.

Jeśli Żelichowski dostanie się do Sejmu, będzie jednym z parlamentarnych weteranów. Zasiadał już w Sejmie PRL (1985-89), a następnie od 1991 do 2015 roku był nieprzerwanie posłem PSL. Dwukrotnie stał na czele ministerstwa środowiska (w latach 1993-97 i 2001-03), przez jedną kadencję (2007-11) kierował klubem parlamentarnym PSL. Obecnie kandyduje z ostatniego miejsca w okręgu elbląskim.

Żelichowski przypomniał, że w jesiennych wyborach do sejmiku, nie prowadząc żadnej kampanii, otrzymał 4 tys. głosów. - Koledzy uznali, że skoro bez żadnej kampanii była taka ilość, to w wyborach parlamentarnych też powinno być nieźle - zaznaczył. - A wymóg był taki, żeby na liście znaleźli się ci, którzy będą mieli co najmniej tysiąc głosów, więc się kwalifikowałem - dodał polityk.

Reklama

Jak dodał, kampanię rozpocznie mniej więcej na dwa tygodnie przez wyborami. - Trzydzieści lat byłem w polityce, ci którzy chcą, znają mnie" - podkreślił. "Nie będę się nikomu narzucać, ale na pewno się przypomnę - zadeklarował.

Wyraził też nadzieję, że lista ludowców i Kukiz'15 zostanie uznana za alternatywę dla tych, którzy nie chcą głosować ani na PiS, ani na PO (KO), bo są zmęczeni polaryzacją sceny politycznej między te dwa ugrupowania. Według Żelichowskiego poziom konfliktu politycznego w Polsce jest tak duży, że trzeba szukać sposobów na pojednanie. - Miałem niedawno zaproszenie na kilka grilli, z góry uprzedzali, żeby nie rozmawiać o polityce - zaznaczył Żelichowski.

Reklama

Jego zdaniem Kukiz'15 i PSL dają dobry przykład pojednania, bo w 2015 to były "dwa najbardziej wrogo do siebie nastawione ugrupowania". - Skoro takie dwa ugrupowania potrafią się dogadać, to może takie porozumienie jest możliwe w skali kraju - mówił polityk.

Podobnie swój zamiar powrotu do parlamentu uzasadnia w rozmowie z PAP Zbigniew Girzyński, przez 10 lat poseł PiS (2005-15), obecnie kandydujący z list Prawa i Sprawiedliwości z dziesiątego miejsca w okręgu toruńskim.

Girzyński startował też w majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego, gdzie dostał poparcie ponad 30 tys. głosów. - Zostałem poproszony o start do PE ze świadomością, że to będzie raczej wzmocnienie listy, a docelowo wystartuję w wyborach do Sejmu. Prezes PiS Jarosław Kaczyński o to mnie poprosił. Uznał, że w polskim parlamencie brakuje trochę ludzi mojego pokroju, z moim doświadczeniem parlamentarnym - podkreślił Girzyński. - Nawet pośród przeciwników czy konkurentów słyszałem podobne słowa zachęty, że powinienem wrócić, bo szkoda, aby mnie w debacie publicznej nie było - dodał.

Kandydat PiS zaznaczył, że postanowił wrócić także dlatego, żeby dbać o poprawę obyczajów parlamentarnych. - Debata publiczna bywa ostra, ale powinniśmy czasem zwracać uwagę, jak się zachowujemy. Spoglądając na te moje 10 lat w parlamencie widzę, że zrobiłem bardzo wiele wartościowych rzeczy, ale są także takie, których bym dzisiaj nie zrobił. Nie chodzi o to, że zmieniłem poglądy, bo one są w zasadzie te same. Ale z wiekiem człowiek nabiera pewnej wrażliwości i empatii dla innych - podkreślił.

- Ale właśnie dlatego zdecydowałem się wrócić do polityki, co nie było łatwą decyzją, żeby może coś pokazać własnym przykładem. Czasem zamiast mówić: "niech pan mi nie przerywa" ,może warto po prostu innym nie przerywać - dodał Girzyński.

O powrót do Sejmu ubiega się też Marta Fogler, która startuje z trzeciego miejsca listy Koalicji Obywatelskiej w okręgu nowosądeckim. Była już posłanką PO w latach 2001-05, ale w 2005 roku nie kandydowała. - W 2005 roku mój mąż Piotr miał poważny wypadek samochodowy, rok miał wyjęty na leczenie. Nasze najmłodsze dziecko miało 5 lat i było dosyć oczywiste, że muszę poświęcić się rodzinie - dodała tłumacząc swoją nieobecność w życiu politycznym od 2005 roku.

- Ponieważ Platforma sobie dobrze radziła, nie czułam się tak potrzebna na pokładzie, jak czuje się w tej chwili - podkreślił Fogler. - Dziś dla przywrócenia praworządności i poprawienia warunków życia ludzi, chcę do polityki wrócić. Sądzę, że zarówno moje doświadczenia samorządowe, jak i europejskie, jak i czysto ludzkie, bo mam czworo dzieci i troje wnucząt, plus działalność opozycyjna w PRL, dają mi prawo do czynnego udziału w życiu publicznym - oceniła.

Fogler dodała, że jakiś czas temu reaktywowała struktury PO w powiecie tatrzańskim. - W dużej mierze z nowymi ludźmi, którzy bardzo aktywnie działają - podkreśliła.

Choć kiedyś była radną w Warszawie i posłem ze stolicy, w Zakopanem od lat kieruje Towarzystwem Przyjaciół Narciarstwa i Przyrody. W ramach tej działalności przeciwstawiała się m.in. przeprowadzonej przez rząd PO prywatyzacji Polskich Kolei Linowych (obecnie ponownie znacjonalizowanych). Fogler przyznała, że powiat tatrzański "to jest teren trudny dla Platformy", choć, jak dodała, wszystko jest możliwe.