Czy pod rządami PiS staliśmy się państwem bardziej zcentralizowanym niż za czasów PO-PSL? Choć nie doszło do zmian ustrojowych oraz nie wprowadzono zasadniczych zmian w funkcjonowaniu państwa, to eksperci nie mają wątpliwości, że odpowiedź na to pytanie musi być twierdząca. A skoro tak, to siłą rzeczy do największych tarć dochodzi w relacjach rządu z samorządem.

Silne państwo to nic złego

To raczej pełzająca centralizacja – ocenia Dawid Sześciło z Instytutu Nauk Prawno-Administracyjnych Uniwersytetu Warszawskiego. – Nie powtórzyliśmy rozwiązania węgierskiego, bo tam z samorządu została wydmuszka, ale u nas lokalnym władzom powoli odbiera się kompetencje, przydusza się je finansowo. Te mechanizmy mają budować coraz większą zależność od centrum – dodaje. Antoni Dudek, politolog z UKSW, wskazuje, że PiS otwarcie krytykuje samorząd. – Przekonuje, że jest zanadto rozbudowany, że szerzą się patologie i w związku z tym trzeba dążyć do konsolidacji władzy państwowej. Choć to jeszcze plany, bo w programie wyborczym zapisano wzmocnienie wojewodów – wskazuje.
Jedną z inicjatyw, która wyjątkowo rozdrażniła PiS, było opublikowanie w czerwcu tego roku "21 tez samorządowych". Włodarze domagają się m.in. większej swobody w decydowaniu o sprawach lokalnych – również w sferze podatków czy zniesienia narzuconej przez obecny parlament dwukadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. – Ta inicjatywa dowodzi, że opozycja używa samorządu do walki politycznej. A przecież władze lokalne i centralne to jeden organizm, który musi sprawnie funkcjonować – przekonuje Radosław Fogiel z PiS.
Reklama
Reklama
Na pytanie, czy jego partia scala zarządzanie krajem, odpowiada: – Uważamy, że silne i sprawne centrum nie jest czymś złym. Chodzi o to, by, jak stwierdził Jarosław Kaczyński, państwo "nie było słabe wobec silnych i silne wobec słabych" – tłumaczy.

Zagarnianie

Przykładami działań mających mniej czy bardziej centralizacyjny charakter można sypać jak z rękawa. Samorządowcy wymieniają przejęcie przez rząd kontroli nad wojewódzkimi funduszami ochrony środowiska (obracającymi miliardami złotych rocznie), zwiększenie kompetencji kuratorów oświaty (bez ich zgody samorząd nie może decydować np. o likwidacji czy przekształceniu szkoły), nieudaną próbę wzmocnienia przez PiS regionalnych izb obrachunkowych (ustawę zawetował prezydent, samorządowcy podkreślali, że po nadaniu nowych uprawnień RIO mogłyby podważać niemal każdy wydatek samorządu i w ten sposób utrudniać prowadzenie lokalnej polityki), odebranie marszałkom obowiązku wypłacania 500+ osobom mieszkającym za granicą (teraz zajmują się tym wojewodowie, efektem jest sprawniejsze rozdzielanie pieniędzy) czy przejęcie przez państwo ośrodków doradztwa rolniczego (przymusowe przekształcenie samorządowych osób prawnych w państwowe osoby prawne).
Koronnym przykładem centralizacji jest powołanie do życia molocha, jakim są Wody Polskie. To instytucja zarządzająca zasobami wodnymi w kraju (wcześniej robiły to podległe marszałkom regionalne zarządy melioracji i urządzeń wodnych) czy zatwierdzająca taryfy za wodę uchwalane przez lokalnych radnych.
– Wody Polskie musiały powstać, bo taki obowiązek nakłada na nas unijna ramowa dyrektywa wodna. Inaczej nie moglibyśmy korzystać ze środków UE – przekonuje Daniel Kociołek z WP. Dzięki wprowadzeniu zlewniowego systemu zarządzania zasobami wodnymi (Wody Polskie mają 392 jednostki organizacyjne, których obszary działania są dostosowane do granic wyznaczanych przez rzeki) państwo może dziś prowadzić "kompleksowe i spójne działania", jak np. projekt "Stop suszy". Kociołek przypomina, że Wody Polskie pełnią też funkcję regulatora stawek opłat za usługi wodociągowo-kanalizacyjne, a więc "chronią przed nieuzasadnionymi podwyżkami za wodę i ścieki". – O sprawności Wód Polskich świadczy zatrzymanie zrzutu ścieków do Wisły w Warszawie po awarii Czajki. WP są autorem koncepcji budowy awaryjnego rurociągu i koordynatorem przedsięwzięcia – dodaje.
Mijająca kadencja z perspektywy relacji rząd–samorząd upłynęła więc pod znakiem reorganizacji kompetencji, z naciskiem na przekierowanie ich w stronę centrum. To dlatego, zdaniem Sześciły, w Polsce lokalnej panuje teraz atmosfera nerwowego wyczekiwania. – Ludzie zastanawiają się, czy po wyborach nie dojdzie do próby ostatecznego starcia z władzami terytorialnymi – wyjaśnia ekspert. Samorządowców niepokoi to, że są zaskakiwani zapowiedziami polityków PiS, zwłaszcza tymi, które dotyczą korekt podziału administracyjnego kraju. Przypominają pomysł stworzenia metropolii warszawskiej, wyodrębnienia województwa warszawskiego z Mazowsza czy utworzenia nowych regionów, np. województwa środkowopomorskiego.