Niemal 60 proc. ankietowanych kojarzy postać Szymona Hołowni, który rozważa start w wyborach prezydenckich – wynika z sondażu zrobionego przez Instytut Badań Rynkowych i Społecznych Ibris dla Dziennika Gazety Prawnej i RMF FM. To dla niego dobra wiadomość. Gorsza, że skojarzenie jest oparte jednak na dotychczasowej działalności, czyli byciu prezenterem TVN, dziennikarzem, publicystą i autorem książek. Ponad 36 proc. badanych twierdzi, że nie zna Szymona Hołowni, a tylko 5 proc. kojarzy go z nadchodzącymi wyborami prezydenckimi. Sondaż został przeprowadzony w poprzedni weekend, zanim informacje o starcie Hołowni zaczęły się szerzej pokazywać w mediach. Pokazują więc jego potencjał startowy.
– To nie jest zła rozpoznawalność na początek. Pozostaje kwestia, jak sprawić, by zaczęto go kojarzyć nie jako prezentera, lecz kandydata na prezydenta. Sama popularność i sympatia dla danej osoby nie musi się przekładać na poparcie w wyborach prezydenckich, o czym przekonał się kiedyś Jacek Kuroń– przypomina dr Sergiusz Trzeciak, ekspert ds. komunikacji strategicznej. Jednocześnie radzi, by ostrożnie podchodzić do wszelkich sondaży, które w najbliższym czasie zaczną uwzględniać kandydaturę Hołowni.
Historycznie wiele przypadków wskazuje na to, że gdy rusza jakiś ruch polityczny czy wystawiany jest jakiś kandydat, pierwszy sondaż odzwierciedla rolę pewnego kredytu zaufania. Z tego powodu nie jest do końca miarodajny – przypomina dr Trzeciak. Marcin Duma, prezes Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych, zgadza się, że wyzwaniem dla Hołowni będzie przejście z jednej sfery (show-biznes) do drugiej (polityka). Jak dodaje, w jednym z badań fokusowych osoby pytane o jego start mówiły, że bardziej do tej roli pasuje… jego antenowy kompan Marcin Prokop.
Reklama
Partie polityczne przyglądają się wyrastającemu rywalowi bez większych emocji. – Na razie nie wydaje się, by był to kandydat z wysoką rozpoznawalnością, ale trudno wyrokować przed oficjalnym startem. Nie należy oglądać się na konkurentów, a robić swoje – twierdzi Marcin Kierwiński z PO.
Reklama
Jak ogłosi swój start, może liczyć na premię, jak to bywa w przypadku nowych kandydatów. Nie sądzę, by było to więcej niż kilkanaście procent – mówi z kolei senator Jan Maria Jackowski z PiS.
W przypadku startu kluczowe jest zaplecze osobowe i finansowe, które w krótkim czasie zaangażuje się w wybory. – Hołownia może nie być do końca przygotowany na trudne pytania, a zacznie się rozgrzebywanie życia prywatnego, ataki medialne i polityczne, pytania o to, skąd ma pieniądze na prowadzenie kampanii – przekonuje Trzeciak. A o tym na razie niewiele wiadomo, choć pojawiają się spekulacje, że może liczyć na wsparcie znaczących osób z biznesu.

Warunki dla kandydata niezależnego

W spodziewanym starcie Hołowni niektórzy upatrują analogii z prezydenturą ukraińskiego aktora i biznesmena z branży rozrywkowej Wołodymyra Zełenskiego. Zdaniem Trzeciaka trudno jednak wprost porównywać obie sytuacje. – W Polsce nie ma tak dużej chęci odrzucenia elit politycznych. Zełenski trafił na podatny grunt, postrzegany był jako kandydat antysystemowy – wskazuje ekspert. Do tego paradoksalnie Zełenski był odbierany politycznie z powodu swojej roli w serialu "Sługa narodu".
W polskiej polityce w ostatnich 30 latach w wyborach dwukrotnie zamieszał kandydat określany jako niezależny. Pierwszym razem był to Stanisław Tymiński, który w wyborach w 1990 r. wyeliminował Tadeusza Mazowieckiego i wszedł do drugiej tury z Lechem Wałęsą. Drugi przykład to ostatnie wybory, w których Paweł Kukiz zdobył 21 proc. i to jego wyborcy głosujący później na Andrzeja Dudę zdecydowali o wygraniu przez niego elekcji prezydenckiej.
Zdaniem Marcina Dumy kandydat niezależny powinien mieć dwie cechy. Ma być antysystemowy, ale mieć jednocześnie możliwość odwoływania się do szerokiego spektrum wyborców o prawicowych i lewicowych sympatiach. – Głównym komunikatem Kukiza było: "Oni już wszyscy rządzili i trzeba zmienić system". To musi być ktoś, kto nie był w polityce i kogo trudno skojarzyć z jakąś opcją – mówi Duma. Problemem Hołowni może być skojarzenie z macierzystą stacją TVN, która sprzyja opozycji. Przez to i on może być odbierany jako kandydat elit.

Kogo zaboli Hołownia

Z perspektywy pozostałych kandydatów kluczowe jest to, komu start Hołowni może pomóc, a komu zaszkodzić. Zdaniem politologa prof. Rafała Chwedoruka bardziej stratny będzie kandydat PO niż np. lider ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz. – PSL ściągnęło w ostatnich wyborach elektorat odległy od ruchu ludowego. Hołownia może być konserwatywny, ale z racji jego relacji z show-biznesem będzie przypisany do obozu liberalnego – uważa. Jego zdaniem ewentualny start Hołowni to dobra wiadomość dla PiS. – Trudno byłoby pogodzić wyrazisty i publicznie manifestowany katolicyzm pana Hołowni z jego sprzeciwem wobec PiS. Poza tym sprawy wyznaniowe nie odgrywają w polskiej polityce aż takiej roli, jak jeszcze w latach 90. – dodaje profesor.
Z kim ewentualnie zmierzy się Hołownia? Na razie w Platformie trwają prawyborcze zmagania Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i Jacka Jaśkowiaka. W najbliższą sobotę debata, a ostateczną decyzję władze Platformy podejmą na konwencji 14 grudnia. W tym miesiącu mamy także poznać prezydenckiego kandydata Lewicy. Wcześniej jednak ma dojść do połączenia SLD i Wiosny, dwóch z trzech partii tworzących koalicję. Lewica ma zamiar wystawić wspólnego kandydata.
W Konfederacji za kilka dni rozpoczną się zjazdy wojewódzkie (ostatnie zaplanowano 12 stycznia 2020 r.), które mają na celu wyłonienie kandydata. Głosować będą mogli sympatycy, którzy wcześniej wpłacą 30 zł darowizny na rzecz partii. Wśród pretendentów są m.in. Konrad Berkowicz, Krzysztof Bosak, Grzegorz Braun i Janusz Korwin-Mikke. Na razie pewnych jest dwóch kandydatów: Władysław Kosiniak-Kamysz z PSL oraz walczący o reelekcję Andrzej Duda.

Jak to się robi na Ukrainie

Sekret sukcesu Wołodymyra Zełenskiego nie polegał tylko na tym, że oto pojawił się kandydat niezależny od dotychczasowych elit, który zdołał przekonać rodaków, że da im nową jakość w polityce. Zełenski na swoją rozpoznawalność pracował kilka lat, a razem z nim pracowała cała medialna potęga jednego z najbogatszych Ukraińców. Dość wspomnieć, że premiera serialu "Sługa narodu" miała miejsce jeszcze w 2015 r.
Serial odwoływał się do popularnych, niebezpodstawnych wyobrażeń o tym, że wszyscy kradną, o oderwaniu elit od rzeczywistości, o tym, że zwykły, uczciwy człowiek z pomocą znajomych jest w stanie szybko, choć nie bez problemów rozbić stare układy, dokończyć wojnę na Donbasie na zasadzie dogadania się stron, wreszcie skierować Ukrainę na ścieżkę tak szybkiego wzrostu dobrobytu, by stanął on kością w gardle świata. Dobrze zdefiniowane aspiracje Ukraińców, atrakcyjna forma i profesjonalne wykonanie – to wszystko sprawiło, że serial podbił serca milionów Ukraińców.
Za Zełenskim stało też zdecydowane poparcie oligarchy Ihora Kołomojskiego, właściciela najpopularniejszej w kraju telewizji 1+1. Serwisy informacyjne tej stacji przez długie miesiące jednych polityków atakowały (głównie Petra Poroszenkę), a innych oszczędzały (np. Julię Tymoszenko), zawsze zgodnie z politycznymi kalkulacjami Zełenskiego. Telewizja 1+1 dbała też o to, by produkcje komika były regularnie wyświetlane – z kulminacją w dzień ciszy przedwyborczej.

Istotną rolę odegrały też umiejętności aktorskie kandydata, a sprawna kampania internetowa, którą przeprowadził, dała mu miliony wyświetleń – dobrowolnych, a nie będących efektem sponsorowanych kampanii reklamowych. Autor kampanii w sieci, 28-letni Mychajło Fedorow, po zwycięstwie wyborczym skleconej naprędce partii Sługa Narodu został w nowym rządzie wicepremierem odpowiadającym za transformację cyfrową Ukrainy.