Hołownia w rozmowie z "Tygodnikiem Powszechnym" stwierdził, że słynna wypowiedź Donalda Tuska o tym, że prezydentura to "prestiż, żyrandol i pałac", zrobiła sporo złego.

Reklama

Konstytucja daje prezydentowi sporo narzędzi do pilnowania, by we władzy chodziło o coś więcej niż prostą dominację większości - powiedział.

Dodał, że jeżdżąc po Polsce i słuchając ludzi, widzi w nich tęsknotę "za tym, żeby zaczął się w końcu wiek XXI. Ludzi różnych, ale równych, a nie lepszych i gorszych". Stwierdził, że nie chce budować partii.

Chcę naprawić system od góry, a widzę ludzi, którzy może za 4 czy 8 lat zaczną to robić z innego końca. W partiach rośnie nowe pokolenie liderów. Cieszyłbym się na myśl o wspólnej pracy z nimi - mówił. Pytany o nazwiska tych nowych liderów, z którymi chciałby współpracować wymienił Władysława Kosiniaka-Kamysza oraz Adriana Zandberga, a także Aleksandrę Dulkiewicz.

Reklama

W rozmowie pojawił się również temat ustawy antyaborcyjnej. Pytany o to, czy zawetowałby jej liberalizację, odpowiedział, że zwróciłby ją Sejmowi do ponownego rozpatrzenia.

Nie po to, żeby ją "uwalić". Po to, żeby zapytać, czy Sejm jest pewien tego, co robi. Jeśli będzie pewien, jeśli będzie stało za nim poparcie takiej części społeczeństwa, które pozwoli na ponowne uchwalenie ustawy, konstytucja nie zostawi wyboru: prezydent musi ją podpisać - mówił.

Zaznaczył, że jest przeciwnikiem aborcji eugenicznej, ale widzi, że pytanie o to, kto w takiej sytuacji powinien podejmować decyzje – Sejm czy konkretna kobieta – rozgrzewa Polaków do czerwoności.

Więc najpierw niech taka ustawa zostanie uchwalona - stwierdził.

Reklama

W rozmowie pojawił się również wątek związków partnerskich. Hołownia powiedział, że jest w stanie uznać dwóch obywateli tego kraju może stworzyć partnerski związek jednopłciowy uznany w świetle prawa, ale małżeństwo to wciąż dla niego wyłącznie związek kobiety i mężczyzny.

W moim systemie wartości nie mieści się też zgoda na adopcję dzieci przez pary homoseksualne - mówił.

Pytany o doradców, powiedział, że wśród osób, które pomagają mu w kampanii są zarówno doradcy polityczni, jak też politolodzy, prawnicy, psychologowie, specjaliści od badań, ale nie ma wśród nich byłych ministrów ani biznesmenów.

Nie ma tu żadnych pieniędzy Dominiki Kulczyk. Ani nikogo z listy najbogatszych Polaków. Liczę na finansowanie społecznościowe i wierzę, że to najlepsza i najskuteczniejsza metoda. Jeśli zmiana, której chcemy, ma być autentyczna, sfinansować ją musimy sobie sami - powiedział.

Dopytywany o wydatki, powiedział, że dotychczas wydał ok. 200 tysięcy złotych.

Z własnych środków – przez ostatnie miesiące naprawdę dużo pracowałem, by zarobić na ten projekt, poza tym kilkanaście osób wsparło mnie ­darowiznami w wysokości 4900 zł – na tyle pozwala prawo osobom, które nie są ze sobą spokrewnione. Wśród tych osób nie ma milionerów, polityków, lobbystów, to moi przyjaciele od lat - wyznał.

I zaznaczył, że nie wstydzi się prosić.

Zabrali nam politykę? Upartyjnili? To my ją sobie odbierzemy. Za 50 zł od głowy. Ktoś zamożniejszy da 33 tysiące, bo taki jest limit dla wpłat na komitet wyborczy, większość da dużo mniej. Ale wierzę, że da. I że będę mógł pójść do kandydatów partyjnych i zapytać, ile potrafiliby zrobić bez przelewu od prezesa? - powiedział.