Jeszcze niedawno z politycznego punktu widzenia wszystko wydawało się proste. Wybory prezydenckie miały być ukoronowaniem rozpoczętego wyborami samorządowymi w 2018 r. wyborczego "czwórboju”, który zapewni PiS władzę na kolejne lata (przynajmniej do 2023 r.). Dla obozu władzy byłby to czas względnie stabilnych rządów i finalizowania zaplanowanych reform. A być może i ostatnie lata, gdy nad wszystkim pieczę sprawuje wciąż Jarosław Kaczyński. Opozycja i część komentatorów spodziewali się domknięcia modelu władzy konsekwentnie wdrażanego przez PiS.
Znany historyk Francis Fukuyama w wydanej w ubiegłym roku w Polsce książce "Tożsamość”, pisząc o "populistycznym nacjonalizmie”, stawia Jarosława Kaczyńskiego w jednym rzędzie z rosyjskim prezydentem Władimirem Putinem, Recepem Erdoğanem z Turcji, Viktorem Orbánem z Węgier i Rodrigo Duterte z Filipin. Zdaniem Fukuyamy tacy liderzy "utrzymują, że łączy ich bezpośrednia, wyjątkowa więź z narodem, często definiowanym w wąskim, etnicznym znaczeniu, które wyłącza duże części populacji. Nie lubią instytucji i starają się podważyć mechanizmy kontroli i równowagi, które ograniczają osobistą władzę przywódcy we współczesnej, liberalnej demokracji (...)”.
Reklama