Zostałem pozbawiony prawa głosu – mówi Wojtek Wdowiak. Mieszka w szwedzkim Malmoe. Opisuje, że zgodnie z procedurami wyborczymi 2 tygodnie temu zarejestrował chęć głosowania korespondencyjnego. – Gdybym wiedział, że pakiet nie dotrze, z przyjemnością zaplanowałbym podróż do Polski, żeby głosować osobiście. A tak ciągle widzę, że mam statut paczki: "wysłano z konsulatu”, ale koperta nigdy do mnie nie dotarła. Co ciekawe, do mojej żony pakiet dotarł, pod ten sam adres - podkreśla.

Reklama

Teraz, przed II turą wyborów, rozważa taki scenariusz: jazda do Sztokholmu, wypisanie się z tamtejszej listy wyborców i wyprawa do kraju.

Małgorzata Broda mieszka w Holandii. Nie z własnej winy. Na terenie Wydziału Konsularnego Ambasady RP w Hadze zostały utworzone dwa obwody głosowania. – Na jeden z nich wysłaliśmy karty 22 czerwca z opcją "track and trace”, normalnie przesyłki trafiają na miejsce już następnego dnia. Jednak ostatni status na stronie jest z 24.06 i mówi, że przesyłka nie została dostarczona i że nie wiadomo, kiedy będzie - mówi.

Reklama

Jedne karty zaginęły w drodze, inne przychodziły do wyborców na ostatnią chwilę. Emilia Targońska mieszka w Guildford, 30 minut od Londynu. Zarejestrowała się w spisie wyborców jeszcze w kwietniu, potwierdziła adres na wybory. – Koperta przyszła do mnie jednak dopiero 23 czerwca po południu (wtorek), a wypełniona miała trafić do ambasady w Londynie przed piątkiem – opowiada.

Polaków mieszkających za granicą zaskoczył fakt, że wypełnioną kartę i podpisane oświadczenie o głosowaniu trzeba odesłać na koszt własny. - Zwykły list nie kosztuje niewiele, ale tu chodzi o ważny dokument i liczył się czas. Wysyłka za poręczeniem kosztuje tu £6.70 (ok. 33 zł), a w wydaniu priorytetowym – aż £23 (ok. 112 zł) – wylicza Emilia Targońska.

Reklama

W Holandii to z kolei koszt między 2 a 7 euro (ok. 9 – 30 zł). – Czy to nie jest zaprzeczeniem wyborów równych i powszechnych, że za oddanie głosu trzeba zapłacić? W końcu to nie jest działanie komercyjne, tylko obywatelski obowiązek – dziwi się mieszkająca w Holandii Natalia Grad. Ona zapłaciła i zagłosowała.

Także w kraju nie wszyscy mieli możliwość zagłosować i to nie z własnej winy. Na przykład nie we wszystkich placówkach medycznych czy DPS powstały komisje. – Wiem, że była taka możliwość, ale powinniśmy być wcześniej o tym powiadomieni. Tak, by chorzy mogli np. wybrać tryb korespondencyjny – mówi lekarz ze szpitala na Banacha w Warszawie. W efekcie, jak przyznaje, miał pacjentów, którzy wypisywali się na własne życzenie, żeby pojechać do swojej rejonowej komisji i oddać głos.

Dyrektor Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego WUM Robert Krawczyk przekonuje, że informował o tym zgodnie z prawem miasto. Decyzję podjął z powodów epidemicznych. Szpital przyjmuje pacjentów z podejrzeniem COVID, a w ostatnich tygodniach wykryto ogniska na kilku oddziałach. Zdaniem dyrektora, ze względu na bezpieczeństwo chorych i personelu nie chciał podejmować ryzyka głosowania na terenie szpitala. Ilu osób to dotyczy? Placówka ma ok. 2 tys. łóżek, ale nie jest w pełni obłożona, a część to pacjenci małoletni. Problemy mogło więc mieć kilkaset osób.

Jak przyznaje Krzysztof Lorentz, dyrektor zespołu Kontroli Finansowania Partii Politycznych i Kampanii Wyborczych, dyrekcja nie ma obowiązku informować o takiej sytuacji.

Rzeczniczka miasta Warszawy Karolina Gałecka przekonuje, że część placówek, w których z powodów epidemicznych nie odbyły się wybory na miejscu, dano mieszkańcom inne możliwości wzięcia udziału w głosowaniu. I tak np. 500 osób w stolicy skorzystało z pomocy pełnomocnika, który oddał za nich głos. Była także możliwość głosowania korespondencyjnego albo dowiezieniem na miejsce przez opiekuna.

Kolejnym kłopotem okazał się brak pieczątek. – Spostrzegłyśmy, że na karcie brakuje stempla Obwodowej Komisji Wyborczej. Zostało to uzupełnione na miejscu, ale w urnie było wiele takich kart bez pieczątek – mówi Iza, która głosowała w Gdańsku. Nie ona jedna. W mediach społecznościowych pojawiały się zdjęcia z urn, na których widać wyraźnie karty bez stempli.

Krzysztof Lorentz z PKW, przyznaje, że karta bez stempla z obwodowej komisji jest nieważna. Tak samo, jak głosy, które z powodu opóźnień wynikających z pracy poczty w danym kraju nie dotarły na czas. Albo do osoby głosującej albo komisji. Zgodnie z przepisami liczą się te głosy, które były dostarczone w określonym terminie. I potwierdza, że było dużo sygnałów o takich sytuacjach, szczególnie za granicą. Co do płatności to wskazuje, że w prawie wyborczym nie ma zagwarantowanego zwrotu kosztów przesyłki przez państwo. - Każdy obywatel ma możliwość wniesienia protestu wyborczego do Sądu Najwyższego - podkreśla. - Ten rozstrzyga czy doszło do naruszeń, a jeżeli tak, to czy mogły mieć wpływ na wynik wyborów.