Wczoraj liderzy Zjednoczonej Prawicy ponownie pojawili się w siedzibie PiS przy ul. Nowogrodzkiej, by rozmawiać o kształcie rządu po zapowiedzianej rekonstrukcji. Z naszych informacji wynika, że na stole ze strony partii rządzącej wciąż leżała propozycja, by w przypadku odebrania koalicjantom po jednym resorcie (dziś mają po dwa) – wskutek zredukowania ogólnej liczby ministerstw z ponad 20 do kilkunastu – powołano po jednym ministrze bez teki. Pytanie jednak, czy ich posiadanie zadowoli koalicjantów. Zarówno Zbigniew Ziobro, jak i Jarosław Gowin są przeciwni pozbawianiu ich ugrupowań jednego resortu.
Jakimś sposobem na obejście ich sprzeciwu jest to, by zamiast drugiego resortu dostali członka Rady Ministrów bez teki – mówi nam osoba z rządu. W przypadku Porozumienia rekompensata za utracony urząd jest łatwiejsza, ponieważ do resortu rozwoju, który ma obecnie, można w miarę łatwo dołączyć kolejne części. – Trwają rozmowy o superresorcie dla Gowina i jego działach. Koncepcje są różne: czy będzie to rozwój plus nauka, a może dodane zostaną inne części – mówi nam polityk zbliżony do Nowogrodzkiej. – Wariant połączenia rozwoju z ministerstwem funduszy unijnych, o którym było niedawno słychać, dziś wydaje się mniej prawdopodobny – mówi z kolei osoba z rządu (to dlatego, że Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej prędzej zostanie złączone z resortem finansów). Porozumieniu łatwiej jest negocjować właśnie z tego powodu. Natomiast trudno sobie wyobrazić dołączenie do resortu sprawiedliwości Solidarnej Polski innego ministerstwa, więc Zbigniew Ziobro może starać się o rekompensaty na innych polach.
– Choć wbrew licznym doniesieniom wcale nie interesują nas spółki państwowe – zarzeka się jeden z ziobrystów. Zresztą w PiS nie ma wielkich chęci na taki ruch. – Ziobryści już dziś mają znacznie więcej wpływów, niż gwarantuje im umowa koalicyjna, zwłaszcza w spółkach, i już utrzymanie tego stanu posiadania jest dla nich ważne – mówi nam polityk obozu władzy. Jego zdaniem miesięczna ofensywa Zbigniewa Ziobry i jego bliskich polityków w mediach nie przełożyła się na ofensywę w negocjacjach. Wręcz przeciwnie. Na czwartkowym spotkaniu to właśnie było powodem krytyki Solidarnej Polski przez lidera PiS Jarosława Kaczyńskiego.
Reklama
Ziobryści nieoficjalnie twierdzą, że bardziej niż personalia i podziały resortów czy państwowych spółek interesują ich kwestie programowe. Trwają prace nad nową umową koalicyjną. Solidarna Polska chciałaby zakończenia prac w tym tygodniu; zdaniem PiS to niemożliwe. Musi nastąpić korekta umowy, gdyż w poprzedniej znalazły się gwarancje dla koalicjantów, że będą mieli po dwa resorty.
Reklama
Do rangi gorącego kartofla urasta zaś sprawa górnictwa. PiS obawia się, że w związku z rozpoczętym w UE procesem odchodzenia od węgla sytuacja na Śląsku zacznie się zaostrzać, bo wielu górników straci pracę. Jacek Sasin nadzorujący dziś resort aktywów państwowych najchętniej oddałby nadzór nad górnictwem komuś innemu, np. nowemu ministerstwu klimatu i energii (o takim nowym resorcie spekuluje się w PiS). Na razie jednak taktycznie scedował ten trudny temat na swojego zastępcę Artura Sobonia, który 5 września został nominowany przez premiera Morawieckiego na rządowego pełnomocnika ds. transformacji spółek energetycznych i górnictwa węglowego.
Sporo pytań budzi też to, co stanie się z resortem infrastruktury. Według niektórych doniesień za inwestycje drogowe czy kolejowe mógłby być również odpowiedzialny Jacek Sasin. Ale nasze źródła twierdzą, że szef MAP wzbrania się przed działką drogową. A to komplikuje negocjacje. – Z Ministerstwa Infrastruktury (MI) mogłyby zostać zabrane departamenty kolejowe i nadzór nad programem rozwoju kolei, departament poczty i łączności czy nadzór nad Urzędem Komunikacji Elektronicznej. Tak okrojonemu MI zostałby już właściwie tylko nadzór nad GDDKiA. Pytanie, czy to właściwe rozwiązanie. Najprościej byłoby ten nadzór powierzyć Sasinowi – mówi nam polityk PiS.