Odpowiedź Waszyngtonu musi nadejść najdalej w ciągu trzech tygodni, aby porozumienie zdążyła zawrzeć obecna administracja w Białym Domu. Pod koniec sierpnia konwencja Partii Demokratycznej zapoczątkuje ostatnią fazę kampanii w wyborach prezydenckich. Wówczas George W. Bush nie będzie już mógł podejmować strategicznych decyzji. Zdaniem ekspertów następca obecnego prezydenta wznowi rokowania z Polską dopiero za rok, bo tyle zajmie mu kompletowanie nowej ekipy i opracowanie własnego stanowiska w sprawie tarczy.

Do wznowienia rozmów może jednak w ogóle nie dojść w razie zwycięstwa kandydata Demokratów Baracka Obamy, który oficjalnie pozostaje sceptyczny wobec tego projektu. Wczoraj szef rządu dał jednak do zrozumienia, że mimo nadchodzących wyborów w USA, nie zamierza rezygnować z polskich żądań. "W Stanach Zjednoczonych wybory prezydenckie to jest rzeczywiście jakaś forma przełomu i dlatego można sądzić, że rozmowy o tarczy mogą jeszcze trochę potrwać" - powiedział telewizji TVP Info.

Premier nadal stanowczo domaga się umieszczenia w Polsce na stałe baterii rakiet Patriot. Amerykanie jednak zdania nie zmienili i wciąż oferują tylko przekazanie wyrzutni pocisków na parę miesięcy w roku, aby umożliwić szkolenie polskich żołnierzy. Czy jest tu pole do kompromisu? "Zaproponowaliśmy USA bazę wojskową, gdzie bateria mogłaby stacjonować na stałe" - przyznają DZIENNIKOWI źródła bliskie polskim negocjatorom. Do tej pory Waszyngton odmawiał przekazania Polsce pocisków na stałe twierdząc, że są one bardziej potrzebne sojusznikom USA, którzy są bezpośrednio zagrożeni takim jak Pakistan i Izrael.

"Zakładamy, że Patrioty z Polski należałyby początkowo do USA, ale stopniowo mogłyby zostać przekazana naszemu wojsku. Liczymy też na to, że Amerykanie i szerzej NATO opracują precyzyjny plan przekazania kolejnych baterii w razie zagrożenia atakiem ze Wschodu" - twierdzą polskie źródła dyplomatyczne.

Szef rządu stawia też twardo żądanie dodatkowych gwarancji bezpieczeństwa dla Polski. Na razie Waszyngton godzi się na zobowiązanie przyjścia z pomocą naszemu krajowi na wypadek ataku rakiet balistycznych. Tusk domaga się jednak deklaracji obejmujących każdego rodzaju atak ze Wschodu. Na razie Amerykanie się na to nie godzą, wskazując, że podobne zobowiązanie już podjęli, gdy Polska wstąpiła do NATO. Wciąż nierozwiązany jest też problem skutków zestrzelenia wrogiej rakiety przez pocisk wystrzelony z Polski. Amerykanie na razie nie godzą się na zobowiązanie do pokrycia wszelkich kosztów z tym związanych, bo nie pozwala na to ich prawo. Chcą też, aby w wydatkach partycypowała Polska, jeśli pocisk został wystrzelony w obronie naszego kraju.

Nierozstrzygnięte pozostają też rozmowy o ochronie samej bazy. Polski rząd chce, aby instalacji strzegli wyłącznie amerykańscy żołnierze. Waszyngton twierdzi, że instalacja nie będzie miała charakteru eksterytorialnego i stąd Polska musi wziąć udział w jej obronie.

Wreszcie Tusk oczekuje od USA dalszych deklaracji dotyczących udziału w modernizacji polskiego wojska.

Co na to Waszyngton? Zdaniem polskich dyplomatów nie można się spodziewać odpowiedzi na dniach, bo nad Potomakiem podjęto intensywną analizę polskich postulatów.

Inaczej sprawy widzą jednak źródła bliskie Pałacu Prezydenckiego. Ich zdaniem Tusk mnoży żądanie nie po to, aby więcej wydrzeć od Amerykanów. Chce jedynie sprawić wrażenie, że ewentualne porozumienie to jego zasługa. Z tego powodu prowadzenie rokowań przejął bezpośrednio szef MSZ Radosław Sikorski, a dotychczasowy główny negocjator Witold Waszczykowski, powołany na tę funkcję jeszcze przez Jarosława Kaczyńskiego od dziś jest na urlopie.















Reklama