Rośnie napięcie w obozie Zjednoczonej Prawicy w kontekście nadchodzącego szczytu UE. Właśnie po to, by je zmniejszyć i uzyskać maksymalne wsparcie dla ewentualnego dealu w Brukseli, w przedwczorajszym spotkaniu z Viktorem Orbánem wzięli udział, oprócz Jarosława Kaczyńskiego i Mateusza Morawieckiego, także Jarosław Gowin i Zbigniew Ziobro. Środa pokazała jednak, że nadal w koalicji są poważne różnice. Jarosław Gowin w zasadzie ogłosił już porozumienie.
Nasi rozmówcy z PiS podkreślają, że lider Solidarnej Polski został sam ze swoimi wątpliwościami. Jest jasna instrukcja negocjacyjna, prezes to pobłogosławił i teraz Ziobro jest w bardzo trudnej pozycji. Musiałby zacząć atakować lidera całego obozu politycznego – mówi jeden z naszych rozmówców. Polska strona nie jest wylewna w kwestii szczegółów możliwego porozumienia. Nadal jest mowa o możliwej korekcie spornego rozporządzenia, ale polskie i węgierskie wątpliwości mogą być także rozwiane w inny sposób – np. w postaci zapisów w konkluzji szczytu. Ale osoby z rządu nie potwierdzały wczoraj, że to, co w ciągu dnia pokazało się w mediach na temat możliwego porozumienia, jest już przyklepane. Jesteśmy otwarci, ale nie ma na razie jeszcze zgody. Mamy wrażenie, że ujawniane informacje to próba zmiękczania Zachodu. Ale my nie zaczniemy od akceptacji tego, co dają Niemcy, będziemy starali się uzyskać więcej – mówi nasz rozmówca z rządu.
Czego się zatem spodziewać po szczycie? Zapowiadano, że rozpoczynające się dzisiaj rozmowy potrwają tak długo, aż zostanie osiągnięte porozumienie. Nie mam kryształowej kuli i nie mogę powiedzieć – tak oficjel odpowiedział na pytanie, czy szczyt może zakończyć się po godzinie. Taki scenariusz byłby możliwy przy fiasku, bo bez porozumienia w sprawie budżetu przywódcy nie będą mogli dogadać się w innych sprawach, takich jak podniesienie celu klimatycznego w 2030 r.
Reklama
Na pewno po stronie rządowej widać chęć zawarcia porozumienia. Dobrze byłoby to zamknąć z tysiąca powodów. Mamy pootwierane w Brukseli tyle frontów, że przynajmniej ten jeden powinniśmy mieć z głowy - mówi nasz rozmówca. Choć nie wszyscy w PiS zajmują taką postawę. Europoseł i były szef MSZ Witold Waszczykowski skomentował depeszę RMF FM opisującą możliwy kształt porozumienia na swoim profilu na TT: "Jeśli to prawda, to przegraliśmy polską suwerenność", co natychmiast podchwycili także zwolennicy Zbigniewa Ziobry.
Reklama

Solidarna Polska bryka, PiS zirytowany

To właśnie ze strony Solidarnej Polski da się usłyszeć najgłośniejsze pomruki niezadowolenia. Jej działacze nadal domagają się nowelizacji rozporządzenia; inny wariant jest ich zdaniem równoznaczny z porażką Mateusza Morawieckiego. Porozumienie ma być zawarte w konkluzjach Rady, czyli w deklaracji politycznej. One nie mają żadnego znaczenia, to wynika z orzeczeń TSUE. Tak było już w przypadku kwestii imigrantów - przekonuje jeden z naszych rozmówców. Inny podkreśla, że to tak, jakby dać wytyczne prokuratorom albo zestaw dobrych praktyk spółkom giełdowym i twierdzić, że jest obowiązujące prawo. Jego zdaniem nie rozwiązuje problemu nawet – opisywane przez media – odsunięcie obowiązywania mechanizmu warunkowości do 2022 r. To egzekucja rozłożona w czasie – przekonuje nasz rozmówca. Według innego wątpliwości wobec możliwego wariantu porozumienia miał podnosić w trakcie spotkania kierownictwa koalicji z Orbánem Zbigniew Ziobro. Z tej strony nie słychać jednak podpowiedzi, co Polska miałaby zrobić, gdyby faktycznie groziło nam odcięcie od funduszy. Politycy SP mówią tylko o wecie. W PiS te głosy budziły irytację. Jak widać, uznano, że łobuzować będą pomniejsi politycy, sam Ziobro sprawy nie komentuje - mówi nam polityk PiS.
Zasadnicze pytanie brzmi, czy jeśli ziobryści mówią o konieczności obrony polskiej suwerenności, to czy będą chcieli trwać w rządzie, który jego zdaniem tę suwerenność zaprzedał. Sytuacja jest bardzo poważna i w stosownym momencie wypowie się o niej zarząd Solidarnej Polski - słyszymy od jednego z ziobrystów. Na pewno dziś zwolennicy ministra sprawiedliwości wykorzystują kwestię szczytu do krytyki działań Mateusza Morawieckiego.
Nastroje starał się studzić Joachim Brudziński z PiS. "Jedni «narwańcy» krzyczą, tylko weto! Bez żadnej refleksji, wedle zasady: «Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie, Ja z synowcem na czele, i? – jakoś to będzie!» Drudzy nie na klęczkach, ale wręcz na czworakach biją czołem przed Niemcami i brukselskimi urzędnikami" – napisał europoseł na Twitterze.
Nasi rozmówcy z otoczenia Morawieckiego nie są w stanie powiedzieć, czy Zjednoczona Prawica przetrwa. Nie wiem, czy Zbigniew Ziobro odejdzie, ale jeśli tak się stanie, będzie skazany na bycie partią z poparciem góra 3 proc. i z jeszcze mniejszą zdolnością koalicyjną niż PiS - mówi jeden z polityków. Nie można wykluczyć rozpadu Zjednoczonej Prawicy, bo ludzie potrafią robić różne rzeczy, jak się zaperzą. Ziobryści ostatnimi czasy rozpędzili się na tyle, że mogą nie wyhamować - ocenia z kolei socjolog polityki Jarosław Flis. Jego zdaniem, jeśli dojdzie do rozłamu w koalicji rządzącej, w grę może wchodzić gabinet mniejszościowy albo powołany zostanie rząd techniczny. Ale człowiek nie kura, zniesie wszystko. Dlatego jestem w stanie wyobrazić sobie, że jeśli alternatywą jest kompletne wyoutowanie się z głównego nurtu politycznego, to Ziobro przestanie mówić o sprzedaniu polskiej suwerenności i w rządzie jednak zostanie - dodaje Flis.
Także w PiS słyszymy, że może to być początek długiego rozwodu. Jakie ma pole gry nasz koalicjant? Zostaje tylko pięknie się różnić. Oni grają o to, by dziś eksponować różnice, które zaprocentują w kampanii wyborczej. Bo szanse na to, że kolejny raz wystartujemy razem, są moim zdaniem zerowe - mówi nam polityk z PiS.

Ambasadorowie zapalili zielone światło

Główny spór w koalicji przebiega na linii Solidarna Polska–PiS. W tym kontekście najbardziej gołębie stanowisko zajmuje wicepremier Jarosław Gowin. Wczoraj ogłosił nawet porozumienie. Problem polega na tym, że mowa o negocjacjach na linii Berlin–Warszawa–Budapeszt.
Niemiecka prezydencja nie miała pewności, czy można mówić o kompromisie, i wczoraj konsultowała się jeszcze z innymi krajami. Na popołudniowym posiedzeniu ambasadorowie krajów członkowskich mieli przyjąć kompromis z zadowoleniem, chociaż wśród stolic nie było jednomyślności, m.in. Holandia i Szwecja chcą przeanalizować propozycje. Dano w nim gwarancje Polsce i Węgrom dotyczące tego, jak rozporządzenie stosować i kiedy ma ono wejść w życie. Doprecyzowano, że w grę wchodzi blokowanie pieniędzy jedynie wówczas, gdy zagrożony jest interes finansowy UE, a nie gdy ogólnie naruszana jest praworządność. Nie ma mowy o zmianie rozporządzenia, ale rząd uważa, że nie jest ona konieczna, bo rozporządzenie można zawsze znowelizować wbrew woli Polski, a tego, co niosą ze sobą konkluzje - nie.
To, jak podkreśla minister Konrad Szymański, ma być dodatkowa, mocniejsza gwarancja. Ustalenia nie mogą skończyć się na samej interpretacji, dlatego domagamy się, by KE zobowiązała się w protokole Rady do tego, by stosować rozporządzenie tylko na zasadach wskazanych w konkluzjach – Biorąc pod uwagę, że tylko KE może uruchomić procedurę, to takie zobowiązania mają jednoznacznie gwarancyjny charakter - mówi minister.
Zgodnie z projektem konkluzji Komisja Europejska ma wydać wytyczne dotyczące tego, jak stosować rozporządzenie. A te mają powstać na podstawie wyroku TSUE. Żeby dokument można było zaskarżyć, musi zostać uchwalony. Wyrok może zapaść w ciągu około dwóch lat. Oznacza to, że mechanizm zostanie zamrożony na najbliższe dwa lub nawet trzy lata. Niewykluczone więc, że spór powróci w czasie kolejnej kampanii wyborczej.