Dariusz Styczek: Dlaczego inwestorzy od paru dni uciekają z Polski, sprzedając polską walutę i akcje naszych spółek giełdowych?
Stanisław Gomułka*: Silnie zadziałał czynnik psychologiczny. Od kilku lat inwestorzy mieli sentyment do Polski, co umacniało kurs złotego i przyciągało inwestycje. Było tak, bo nasza gospodarka świetnie się rozwijała. Teraz mamy do czynienia z procesem odwrotnym. Polska i cały region Europy Wschodniej przestały się podobać zachodniemu kapitałowi, bo ten przenosi się na rynki o mniejszym ryzyku.

Reklama

Jak mocno zareagują inwestorzy na środowe alarmistyczne publikacje w "The Wall Street Journal" i "Financial Times" o sytuacji w Europie Środkowej i Wschodniej?
Artykuły te powinny być potraktowane jako wyraz zaniepokojenia całym regionem. Jest on wciąż postrzegany jako niestabilny, tak ekonomicznie, jak i politycznie. Jako region po niedawnej transformacji. A do tego dochodzą problemy polityczne na Ukrainie: między prezydentem a premierem, rządem a opozycją, czy tlący się spór Kijowa z Moskwą dotyczący przepływu gazu. No i dramatyczne dane o niższej produkcji przemysłowej i prognozy o 12-proc. spadku PKB na Ukrainie w tym roku działają na inwestorów jak płachta na byka. To wszystko zraża inwestorów do regionu, więc także do Polski.

A do problemów Ukrainy i Rosji dochodzą tarapaty krajów bałtyckich, Węgier...
Ależ oczywiście. Kraje bałtyckie mają olbrzymi deficyt obrotów bieżących, nie lepiej jest z Bułgarią i Rumunią. Z kolei na Węgrzech od lat mamy do czynienia z kiepską polityką fiskalną.

To wszystko jest aż tak ważne, by uciekać z Polski?
Inwestorzy przede wszystkim zadają sobie pytania: czy dany kraj jest w stanie obsługiwać zadłużenie zagraniczne publiczne, czy może dojść do technicznego bankructwa kraju, tzn. nie będzie on w stanie spłacać na bieżąco swojego zadłużenia, czy jest ucieczka głównych graczy, tj. funduszy inwestycyjnych. Negatywne odpowiedzi na te pytania doprowadziły do kryzysu makrofinansowego w Azji dziesięć lat temu.

Reklama

Ile pieniędzy mogło w ostatnich tygodniach wypłynąć z Polski?
Może to być nawet 30 mld zł. Głównie pochodzących z wyprzedaży państwowych papierów skarbowych. Ale sądzę, że ta wyprzedaż zbliża się ku końcowi. Powodów do dalszej destabilizacji ja tu nie dostrzegam.

Inwestorzy nie zwracają zatem uwagi, że spadek PKB w naszym regionie będzie mniejszy niż w niektórych krajach strefy euro?
Spadek PKB w tym roku w niektórych krajach naszego regionu będzie wyższy niż w strefie euro. Zwłaszcza w Rosji i na Ukrainie. Zagrożone silnym spadkiem są także republiki bałtyckie i Węgry. Więc jesteśmy otoczeni gospodarkami, które są w poważnych tarapatach.

Co najbardziej mogło zaniepokoić inwestorów, jeśli chodzi o sytuację w Polsce?
W ostatnich kilku latach doszło do dużego wzrostu długu publicznego i także zagranicznego Polski. Obawy budzi to, czy uda się utrzymać w ryzach dług publiczny poniżej 3 proc. PKB. Kolejna rzecz - nasz kraj wciąż jest pamiętany jako ten, który w przeszłości miał problemy ze spłatą zadłużenia zagranicznego. Poza tym nasze szanse wejścia do strefy euro w 2012 r. są oceniane jako niskie. A do tego ostatnio władzę miała w Polsce koalicja eurosceptyków. To wszystko wzbudziło w inwestorach pesymizm.

Reklama

Czy nie jest on nadmierny w stosunku do naszej faktycznej sytuacji gospodarczej?
Rzeczywiście. Deficyt obrotów bieżących handlu zagranicznego nie jest wysoki, stanowi wciąż około 5 proc. PKB wobec 20 proc. w niektórych krajach regionu. Poza tym mamy zagwarantowany dopływ olbrzymich środków unijnych. Również nasze zadłużenie krótkookresowe jest niższe niż rezerwy walutowe. Poziom długu publicznego i niepublicznego, które są wciąż dużo niższe od PKB. Jesteśmy daleko od wskaźników, które grożą kryzysem makrofinansowym.

Jesteśmy też europejskimi prymusami, jeśli chodzi o wzrost PKB?
U nas prawdopodobnie nie będzie spadku PKB tak jak w większości krajów regionu. Nie tracimy też nic z powodu spadku cen ropy czy gazu tak jak Rosja. Przeciwnie, zyskujemy dzięki niższym notowaniom tych surowców.

Jak bardzo zaszkodził nam w oczach światowych finansistów problem opcji walutowych?
Opcje nie są istotnym elementem tej układanki, która obecnie tworzy pesymistyczny obraz kraju i całego regionu. Problem opcji jest traktowany jako kwestia wewnętrzna między spółkami a bankami.

A wypowiedzi wicepremiera Waldemara Pawlaka o rozwiązaniu problemu opcji przez anulowanie umów lub ich renegocjowanie?
To też jest sygnał bez znaczenia dla inwestorów. Politycy PSL nie są traktowani poważnie za granicą, jeśli chodzi o gospodarkę. Miarodajne są tu wypowiedzi ministra finansów. Jesteśmy członkiem Unii Europejskiej, musimy przestrzegać europejskiego prawa.

Rząd swoimi posunięciami uspokaja sytuację czy przeciwnie, wzbudza niepotrzebny niepokój inwestorów?
Pozytywnie są odbierane działania rządu, by nie dopuścić do powiększenia deficytu budżetowego.

A zapowiedź interwencji premiera Donalda Tuska na rynku walutowym, kiedy kurs euro przekroczy poziom 5 zł, to dobry pomysł na zmianę nastawienia inwestorów handlujących walutą do Polski?
Rząd ma obowiązek sprzedawać euro po wysokim kursie na rynku, zamiast odsprzedawać je NBP i gromadzić rezerwy. Zapowiedź interwencji premiera Tuska była słuszna. I środowa akcja resortu finansów sprzedaży euro była dobra.

Wielu ekonomistów jest zdania, że słaby złoty pomaga nam w walce ze spowolnieniem gospodarczym. Ile jest w tym prawdy?
Dotąd słabszy złoty rzeczywiście pomagał naszej gospodarce. Korzystali eksporterzy, którzy słabszą sprzedaż za granicą w euro i niższe przychody rekompensowali sobie zwiększonymi wpływami ze sprzedaży za granicą w złotych. Ale osłabienie złotego nie powinno pójść zbyt daleko, ponieważ poważnie zaszkodzi wszystkim tym, którzy opierają swoją działalność na imporcie. Importerzy dóbr nie mogą zbytnio teraz podnosić cen, bo nie sprzedadzą swoich wyrobów. A brak opłacalnej produkcji i sprzedaży może ich doprowadzić do bankructwa.

Jeszcze niedawno szacowano, że do Polski wpłyną inwestycje o wartości 8 do 10 mld dol. Ale teraz się pojawia pytanie, czy w momencie paniki na rynku w ogóle możemy liczyć na jakichkolwiek poważnych inwestorów.
To zależy. Silne osłabienie złotego zachęca inwestorów do wchodzenia do Polski, ponieważ mogą tu kupić o wiele więcej nieruchomości, parceli, maszyn, pracy. Ale - rzeczywiście - z drugiej strony są okoliczności zniechęcające. Przede wszystkim jest to spowolnienie gospodarcze, może nawet recesja. Recesja nie jest dobrym okresem do inwestowania tak dla polskich, jak i zagranicznych spółek.

Ile potrwa zapaść?
To, co się teraz dzieje, to jest incydent. Za kilka lat inwestorom wróci apetyt na ryzyko. Ponownie będą szukać rynków, gdzie będą chcieli umieścić tysiące miliardów dolarów, by zarabiać więcej niż w krajach rozwiniętych. A Polska ponownie będzie atrakcyjnym rynkiem, zwłaszcza kiedy szybko przyjmiemy szczegółowy i wiarygodny plan wejścia do strefy euro.

Stanisław Gomułka, ekonomista, były wiceminister finansów