Gdyby Facebook był państwem, zajmowałby trzecie miejsce pod względem liczby ludności. Jego międzynarodowa opinia przypominałaby tę, jaką cieszą się w świecie Stany Zjednoczone: krainy wolności zdaniem jednych, imperium zła dla innych. I choć właściciele serwisu mają ambicję, by w ciągu roku osiągnął miliard użytkowników, mogą to uniemożliwić kontrowersje, jakie narastają wokół giganta.
– Facebook to potężna firma i marka. Rozpęd, jakiego nabrała w ostatnich miesiącach, sposób, w jaki spenetrowała i przejęła większość rynków na świecie, budzi szacunek – ocenia Adam Zygadlewicz, analityk internetu z fundacji Polak 2.0. – Nie wykluczałbym, że szybko podwoi swoją wielkość – dodaje.
Dziś serwis bryluje w wirtualnym świecie – więcej niż 1 na 4 osoby surfujące po internecie nie tylko ma na nim konto, ale skorzystała z niego w ciągu 30 ostatnich dni. Co miesiąc użytkownicy zostawiają tu 25 miliardów informacji, każdego tygodnia umieszczają w serwisie blisko miliard zdjęć, co czyni z Facebooka największą na świecie kolekcję fotografii. Na Islandii i w Hongkongu konto na Facebooku ma już 60 proc. mieszkańców, w USA i Wielkiej Brytanii prawie połowa. W innych miejscach – choćby w Polsce – jest jeszcze wiele do zdobycia, dlatego jak przewidują eksperci, walka o użytkowników nasili się.
Mimo ogromnych sukcesów na wizerunku firmy pojawia się coraz więcej rys. Jeszcze rok temu o ojcu Facebooka Marku Zuckerbergu pisano z zachwytem: „najmłodszy miliarder świata”, „geniusz internetu”, i z rozrzewnieniem opisywano ścieżkę jego kariery od studenta w sandałach do władcy serwisu, który odmienił oblicze sieci. Dziś 26-letni Zuckerberg jest chyba najbardziej znienawidzoną postacią internetu. I choć pół miliarda e-dusz, jakimi rządzi, robi wrażenie, zastępy jego przeciwników rosną w siłę. Naprawdę gorąco zrobi się, kiedy w listopadzie wejdzie do kin thriller o początkach Facebooka „The Social Network”.
Reklama
Dr Jekyll i Mr Hyde
Reklama
Oficjalnie historia i życie Zuckerberga, do którego kumple, o ile jeszcze jakichś ma, mówią „Zuck”, a którego mama nazywała „Książę”, jest zwyczajne i grzeczne: – Budzę się rano, idę na piechotę do pracy, bo moje biuro mieści się kilka budynków od mieszkania. Pracuję, spotykam ludzi, dyskutujemy, a później wracam do domu i idę spać – opowiadał w jednym z wywiadów. Jego dzieło zaś to po prostu efekt ciężkiej pracy i szczęśliwego przypadku.
Zupełnie inny obraz przynosi wydana w ubiegłym roku skandalizująca książka „The Accidental Billionaires” Bena Mezricha. Tam już tak grzecznie nie jest. „Opowieść o seksie, pieniądzach, geniuszu i zdradzie” – krzyczy okładka. I dokładnie to w niej znajdziemy: bogate życie imprezowe i seksualne harwardzkiej braci studenckiej, połączone z historią kradzieży pomysłu na Facebooka od kolegów. Książka jest bestsellerem i na nie mniejszy hit zapowiada się też film na jej podstawie, który trafi do kin na początku listopada. Wyreżyserował go David Fincher („Siedem”, „Podziemny krąg” i „Zodiak”), nic dziwnego, że zwiastuny „The Social Network” biją rekordy oglądalności na YouTube. Tym bardziej że filmowa wersja wydarzeń różni się drastycznie od pozytywnej legendy Zuckerberga.
W tej wszystko jest proste: młody, obiecujący, trochę ekscentryczny student z pomocą kolegów uruchomił portal Thefacebook.com. Początkowo miał być tylko bazą wymiany zdjęć między studentami z najlepszych uczelni USA. Po 24 godzinach miał już jednak 1,2 tysiąca użytkowników, po pół roku – ćwierć miliona. Wtedy do młodego geniusza zastukali wielcy: Viacom, AOL i Yahoo!. Zuckerberg propozycje kupna serwisu odrzucił, podobnie jak porzucił studia, i przeniósł się do osławionej Doliny Krzemowej, gdzie do dziś prowadzi gigantyczny portal. I wciąż, jak za czasów studenckich, chodzi w zwykłych sandałach.



Film dopowiada wątki tej historii. Autorami pomysłu na nowy serwis społecznościowy są bracia bliźniacy Tyler i Cameron Winklevoss. HarvardConnections miał być serwisem służącym jako internetowa skrzynka kontaktowa i zastąpić albumy z podstawowymi danymi o studentach (tzw. facebooki), udostępniane im tradycyjnie w postaci papierowej. Praca szła opornie, a po przyjściu Zuckerberga, który miał ją popchnąć do przodu, nie przyspieszyła. Za to Zuck z inną „grupą studentów” założył wkrótce własną stronę, którą nazwał Thefacebook. Do końca 2004 r. serwis miał już milion użytkowników – i proces z Winklevossami na karku, zakończony potajemnie zawartą ugodą, której wartość – 65 mln dol. – wyciekła do mediów. Niezrażony Zuck postanowił uciec do przodu i poszukał inwestora, by rzecz wyprowadzić poza uniwersytecki światek. Przeniósł firmę do Palo Alto w Kalifornii.
Kilka miesięcy temu wierzono raczej w pierwszą wersję opowieści o początkach Facebooka. Dziś jednak pojawia się coraz więcej wątpliwości, a „The Social Network” reklamowany hasłem: „By zdobyć 500 milionów przyjaciół, trzeba narobić sobie kilku wrogów”, może ich przynieść jeszcze więcej. Oficjalnie właściciele Facebooka próbują zbywać wszystko śmiechem, tak jak Dustin Moskovitz, czyli członek drugiej „grupy studentów” pracujących nad portalem: – Zwiastun zapowiada się bardziej emocjonująco, niż wyglądała rzeczywistość, więc może po prostu zapamiętam wszystko w sposób, w jaki przedstawili to twórcy filmu: upijaliśmy się i uprawialiśmy mnóstwo seksu z koleżankami ze studiów – mówił kilka dni temu Moskovitz. Nieoficjalnie jednak wiadomo, że choć jeszcze nie trafił na ekrany, film napsuł krwi właścicielom serwisu i na Facebooku jest zakazany, a pracownicy firmy mają zakaz kontaktowania się z ekipą filmową.
Prywatność, głupcze!
Jaka by była prawda o początkach imperium Zuckerberga, ostatnio czas nie jest dla niego najszczęśliwszy. Zanim jeszcze zrobiło się głośno o filmie, wybuchł spór między twórcami serwisu a jego użytkownikami. Społeczność Facebooka po wprowadzeniu nowych ustaleń w regulaminie odkryła, że zabiera to użytkownikom sporą część prywatności. A Facebook posiada ogromne i dokładne statystyki dotyczące pochodzenia, wieku, miejsca zamieszkania czy zainteresowań korzystających z niego internautów. Dla firm takie dane są bezcenne i od dawna podejrzewa się, że serwis zarabia na ich udostępnianiu.
Kiedy więc nowy projekt Open Graph założył, że nie ma ograniczeń w tym, czym użytkownicy będą się dzielić i jak Facebook może na tym skorzystać, podejrzenia się nasiliły. Dostęp do informacji mieli mieć już nie tylko inni internauci, ale także firmy, które tworzą w portalu aplikacje. A wszystko w regulaminie napisane w tak hermetyczny sposób, że zwykli ludzie nie mogli rozgryźć, na co się zgadzają, zakładając konto.
– Trzeba jednak pamiętać, że Facebook patrzy na kwestię prywatności zupełnie inaczej, niż było to dotąd powszechne. To nie jest niepodważalna wartość. Wprost przeciwnie taką wartością jest otwartość i chęć do dzielenia się z innymi swoimi doświadczeniami i wrażeniami – tłumaczy Zygadlewicz.
Zagalopowanie się serwisu najpierw zaniepokoiło internautów, potem polityków. Oficjalne wnioski o zmianę zasad i większe dbanie o prawa użytkowników wysyłały europejskie władze ds. ochrony danych i senatorzy USA. – Facebook ciągle manipuluje ustawieniami bezpieczeństwa, a jego polityka prywatności pozwala na wykorzystywanie osobistych informacji poszczególnych użytkowników w celach handlowych – oburzał się przewodniczący Electronic Privacy Information Centre, organizacji zajmującej się prywatnością internautów. Użytkownicy szybko wymyślili, jak można ukarać serwis, i na 31 maja zaplanowali akcję Quit Facebook Day, czyli Dzień Rezygnacji z Facebooka. I tak ostatniego dnia maja 30 tys. osób, które doszły do wniosku, że serwis niszczy im życie, wylogowało się z niego na dobre. – Zdecydowałam się wykasować, bo zaczęło mnie przerażać, jak wiele informacji o mnie ma ten serwis – mówi tłumaczka Joanna Kwiatkowska z Warszawy.



Pierwsze efekty negatywnych kampanii już widać. W maju w Stanach Zjednoczonych założono 7,8 miliona nowych kont w serwisie. W czerwcu liczba ta stopniała do 320 tysięcy. Nic dziwnego, że Zuckeberg, by ratować opinię portalu, w specjalnym komentarzu w „Washington Post” kajał się że „podczas wprowadzania zmian w ostatnich miesiącach zostały popełnione pewne błędy”, a potem ogłosił, że serwis w najbliższych tygodniach wymieni swoje ustawienia prywatności na bardziej przejrzyste. Wprawdzie Zuckeberg zaprzeczał, że jakikolwiek wpływ miała tu inicjatywa zbiorowego opuszczania Facebooka, ale eksperci byli pewni, że wystraszył się badań firmy Sophos, która sprawdziła, że 60 proc. użytkowników jest skłonnych odejść z serwisu w obawie o swoją prywatność.
Krytyka Facebooka za szafowanie prywatnością wcale się nie skończyła. Serwis planuje więc przykrycie czarnego PR-u ostatnich tygodni fetą z okazji 500-milionowego użytkownika. Zuckerberg we wpisie na swoim blogu 21 lipca z emfazą zapowiadał, że to milowy krok w rozwoju sieci i ogłosił start nowej aplikacji Facebook Stories, w której można ze wzruszeniem napisać, za co serwisowi jesteśmy wdzięczni i opowiedzieć całemu światu, jak Facebook wpłynął na nasze życie. Imperium szykuje się do kontrataku.