Pieniądze są całkowicie bezużyteczne. Nie chcę posiadać już nawet centa – powiedział pewnego dnia do siebie austriacki biznesmen Karl Rabeder. I zrobił coś, na co stać tylko niewielu. Zdecydował, że pozbędzie się całego majątku, którego wartość jest szacowana na prawie 5 mln dol. Pieniądze uzyskane ze sprzedaży posiadłości, samochodu czy szybowców – przeznaczył na budowę systemu mikropożyczek dla chcących wyrwać się z biedy mieszkańców Ameryki Środkowej i Południowej.
48-letni Rabeder stał się bezkompromisowy: nie chce dzielić się majątkiem po kawałku, nie zamierza także zamieniać się w dobroczyńcę dopiero po śmierci. Dla niego ważne jest tu i teraz. Przyznaje, że pierwsza myśl o tym, by pozbyć się bogactwa, zakiełkowała w nim w 1998 roku podczas wakacji spędzonych z żoną w pięciogwiazdkowym hotelu na Hawajach.
– To był największy szok w moim życiu. Dopiero tam zdałem sobie sprawę, jak strasznie bezduszne i pozbawione sensu życie wiodę. W ciągu tych trzech tygodni ani razu nie miałem poczucia, że spotkałem tam choć jednego prawdziwego człowieka. Obsługa odgrywała rolę przyjaciół, a inni goście uważali się za wyjątkowo ważnych, choć oczywiście nie byli – opowiadał brytyjskiej gazecie „Daily Telegraph”.
Dodał, że wówczas zabrakło mu odwagi, by zrezygnować z przyjemności życia w bogactwie. Zdecydował się na ten krok dopiero po jednej z podróży do Ameryki Południowej. – Moje poczucie winy tam właśnie osiągnęło punkt kulminacyjny. Zrozumiałem, że jest związek między moim bogactwem a ich biedą – powiedział Rabeder.
Reklama
W lutym tego roku wystawił na sprzedaż willę w Alpach w Telfs o powierzchni ponad 300 metrów kwadratowych (jezioro, sauna i nieziemski widok na góry), starą 17-hektarową posiadłość we francuskiej Prowansji, kolekcję sześciu szybowców oraz potężne audi A8. Pierwszą myślą, jaka mu się nasunęła, było to, że zerwanie z bogactwem jest wyjątkowo kosztowne. Musiał oddać austriackiemu fiskusowi 400 tys. euro podatków od tych transakcji.
Reklama
Niedawno przeniósł się do niewielkiego, 2-pokojowego mieszkania w Innsbrucku i żyje za 1400 euro miesięcznie. Już sam – żona rozwiodła się z nim, zanim jeszcze podjął decyzję o rozdaniu majątku.

Szybowcem wśród ludzi

Karl Rabeder urodził się w Linzu w bardzo ubogiej, robotniczej rodzinie. – Od małego wpajano mi, że muszę za wszelką cenę do czegoś dojść, muszę być bogaty, bo liczą się tylko pieniądze. Przez wiele lat słowa matki były wyznacznikiem mojego życia – opowiada.
Rodzice nie szczędzili środków na jego edukację, dzięki czemu udało mu się skończyć uniwersytet w rodzinnym mieście (wydziały matematyki i fizyki). Nie poświęcił się jednak pracy w laboratoriach, ale pamiętając o słowach matki, chciał jak najszybciej uruchomić własną firmę. Na początku zaczął projektować tanie ozdoby do domu: świece w butelkach i sztuczne kwiaty. Ku jego zdziwieniu biznes chwycił i Rabeder otworzył własne przedsiębiorstwo. Wkrótce jego produkcja stała się bardziej wysmakowana, zatrudnił w firmie 400 osób, a milionerem stał się przed ukończeniem 32 lat.



– Myślałem wtedy, że pieniądze dają mi prawdziwą wolność. Pracowałem jedynie przez kilka miesięcy w roku, a potem oddawałem się swojej pasji: szybownictwu, najczęściej w Ameryce Południowej lub Europie – opowiada o sobie. Dodaje, że choć nigdy nie był oszałamiająco bogaty, te kilka milionów i tak go całkowicie zmieniło. – Gdy miałem w życiu okres chciwości, straciłem kontakt z samym sobą i z otaczającymi mnie ludźmi. Zależało mi tylko na pieniądzach i zysku, bo dawały mi poczucie władzy – mówi.
Sumienie, jak sam opowiada, po raz drugi potężnie ukąsiło go podczas wypadu do Argentyny (było to już po pamiętnych wakacjach na Hawajach). – Po drodze często spotykałem ludzi, którzy nie mieli nic do jedzenia i nie mieli gdzie mieszkać. Nie chcieli jałmużny, tylko pracy – opowiada. Zaczął im rozdawać po 200 dol., by mogli stworzyć małe zakłady usługowe, sklepy czy firemki. Dodaje, że gdy przyjechał do tej samej wioski rok później, przeżył jedną z najbardziej wzruszających chwil w swoim życiu: ludzie oddawali mu dług, bo potrafili już na siebie zarobić. Tak powstał pomysł uruchomienia systemu mikropożyczek na wielką skalę. Potrzebne były tylko pieniądze.

Sukces bankiera biedaków

Po powrocie Rabeder zdecydował o spieniężeniu swojego majątku. Odszedł także z założonej przez siebie firmy i utworzył fundację Mymicrocredit.org. Jej głównym celem jest udzielanie niewielkich pożyczek na rozwój biznesu biednym mieszkańcom Ameryki Południowej oraz Środkowej. Przy okazji buduje sierocińce oraz szkoły przy nich, bo Rabeder pamięta, jak ważna dla niego okazała się edukacja.
Utopia? Strata pieniędzy? Niekoniecznie. Dowiodła tego działalność Muhammada Junusa z Bangladeszu, nazywanego bankierem biedaków, który w 2006 roku otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla. On pierwszy na wielką skalę z sukcesem uruchomił system mikropożyczek dla ludzi bez pracy czy domu.
– Biedacy są zdeterminowani do działania, muszą tylko otrzymać niewielką pomoc i od razu zabierają się do pracy. Na dodatek okazało się, że taki pomysł na wyrwanie ludzi z nędzy jest o wiele bardziej skuteczny niż wielkie programy firmowane przez Narody Zjednoczone – mówi „DGP” ekonomista Karl Sauer z uniwersytetu w Innsbrucku.
Po pierwsze to działanie w skali mikro: pieniądze zostają efektywnie wykorzystywane, bo są przeznaczane na konkretny cel dla konkretnej osoby. Nie rozpływają się po drodze w ramach ogólnych projektów, które chcą ratować przed biedą całe kontynenty. Po drugie biedacy są o wiele bardziej słowni niż ci, którzy już dysponują pewnym majątkiem. Nie przejadają pożyczonych pieniędzy, ale faktycznie próbują za nie rozkręcić biznes. A gdy się im powiedzie, spłacają kredyt. W ten sposób Junus pomógł już tysiącom mieszkańców Bangladeszu, jednego z najbiedniejszych państw świata.
Teraz w jego ślady chce pójść Karl Rabeder. Pierwsze mikropożyczki zostały udzielone przez jego fundację chłopom z Nikaragui, Kostaryki, Hondurasu i Panamy. Efekty są wielce obiecujące – część kredytów została już nawet spłacona. – Czuję się teraz szczęśliwy. Przez lata pracowałem jak niewolnik na rzeczy, które nie są mi potrzebne. Dopiero teraz się spełniam – mówił Rabeder po uruchomieniu programu.



Mieszka w niewielkim mieszkanku w Innsbrucku, ale uważa je za zbyt luksusowe. Marzy mu się przeprowadzka do niewielkiej chatki gdzieś w Alpach. – Teraz już wiem, że wszystko, czego mi potrzeba, mieści się w dwóch plecakach. To ubrania i książki. A jak chcę na siebie zarabiać? Będę pracować jako tzw. life-coach, czyli będę uczyć życia innych zagubionych ludzi. Chcę im przekazać część swojej odwagi, pokazać, że można żyć, nie będąc niewolnikiem rzeczy – podkreśla Rabeder.
Czy w swoim dążeniu do ascezy nie zbliżył się jednak niebezpiecznie do granicy szaleństwa? – Jest o krok od niego. Ale takie szaleństwo przecież nikomu nie zagraża, tylko służy innym ludziom – mówi Karl Sauer.