W ten sposób stara się zazwyczaj zadbać o swój interes lub wpływy do budżetu wybranych krajów, co nie zawsze służy dobru konsumentów. Bo jak inaczej rozumieć normę na zakrzywienie ogórka oraz banana, wynoszącą w przypadku ostatniego poniżej 27 mm na 14 cm? To nic innego jak przyzwolenie na to, by banany do Unii przywozili jedynie Francuzi ze swoich dawnych kolonii oraz wyeliminowanie ich głównego konkurenta w postaci bananów Chiquita pochodzących z Ameryki Południowej.

Reklama

Z podobnego powodu marchewka została owocem - chodziło o to, by portugalska konfitura mogła być dalej dotowana. Ślimaki zaś zostały rybą, by z funduszy mogli korzystać Francuzi. Potem pojawił się pomysł, by kury w klatkach stały pazurami do przodu. Rozważano również, jakie powinny być wymogi dotyczące sposobu ustawiania drabiny, a nawet limit dotyczący wielkości produkowanych prezerwatyw.

Na tym jednak absurdy się nie kończą. Można wręcz powiedzieć, że przybierają na sile i wkraczają w coraz to nowe gałęzie przemysłu, jak oświetleniowy czy AGD. Tym razem jednak, jak deklaruje Bruksela, celem tych regulacji jest ochrona środowiska i portfeli konsumentów. Przykładów nie trzeba daleko szukać. W 2007 r. Bruksela zdecydowała, że mieszkania będzie można oświetlać wyłącznie energooszczędnymi żarówkami. Dzięki temu przeciętne unijne gospodarstwo zaoszczędzi rocznie 25-50 euro. Nie wyliczono jednak, ile zyskają na tym firmy specjalizujące się w produkcji energooszczędnych żarówek.

Potem pojawił się zakaz sprzedaży termometrów rtęciowych, bo stare, wyrzucone na śmietnik, są zdaniem urzędników, bardzo niebezpieczne dla ekosystemu. Z drugiej jednak strony taki termometr starczał na kilkanaście, a nawet i na kilkadziesiąt lat. Nowe elektroniczne, które mają je zastąpić, są nie tylko bardziej wadliwe, ale dużo droższe. Znowu pojawia się więc pytanie, kto na tym faktycznie zyskał. Bo na pewno nie konsument, który teraz nie dość że więcej płaci za termometr, to coraz częściej go kupuje. A tym samym coraz więcej tego sprzętu trafia na wysypiska śmieci.

Reklama

Wreszcie przykłady z ostatnich dni. Pierwszym są odkurzacze, których maksymalna moc ma spaść od 2014 r. do 1600 W, a od 2017 r. do 900 W, czyli nawet trzykrotnie w porównaniu do obecnie sprzedawanych modeli. Pewnie będzie ciszej, wątpliwe, by było czyściej, a na pewno będzie drożej. Taka decyzja nie pozostanie bez wpływu na ceny ekologicznych urządzeń. Firmy będą musiały wydać pieniądze na opracowanie nowej technologii produkcji, dzięki której urządzenia wytarzane według nowych zaleceń będą tak samo wydajne jak dotychczasowe. Dotyczy to w dużej mierze polskich firm, które rocznie produkują milion odkurzaczy.

Niemal pewne jest, że wzrosną ceny sprzętu o dużej mocy - tego, który ma zostać wycofany z rynku. Tak zresztą stało się ze 100-watowymi żarówkami, których cena podskoczyła, gdy Bruksela zabroniła ich używać. – Otrzymujemy już sygnały od klientów, którzy chcą zrobić zapas odkurzaczy o dużej mocy, bo nie wierzą, że takie same efekty można osiągnąć przy niższych parametrach – komentuje Wojciech Konecki, dyrektor generalny CECED, zrzeszenia producentów AGD.

Czy tak się też stanie z sedesami? Według ostatnich doniesień Unia, chce uregulować także to, ile wody mogą zużywać pisuary i sedesy, które mają być uznane za przyjazne środowisku, a tym samym nosić znaczek eko.