Cały koreański system, zdaniem raportu ONZ łamie podstawowe prawa człowieka. Specjalny aneks do raportu pokazuje przerażające życie ludzi w Korei Północnej. Państwo prowadzi systematyczne i szerokie czystki przeciwko każdemu, kto mógłby stać się zagrożeniem. Na celowniku są więźniowie polityczni, uciekinierzy czy osoby religijne - czytamy w dokumencie. Państwo niszczy też obywateli, doprowadzając do głodu, by zachować polityczny system i zapewnić odpowiedni poziom życia władzom - dodają eksperci. Do tego zarzucają też władzom Północnej Korei, że porywają ludzi z Chin, Japonii czy Korei Południowej, by zapewnić wykwalifikowaną siłę roboczą.

Reklama

Z zeznań świadków wynika też, że więźniowie obozów politycznych oficjalnie nie istnieją. Trafiają tam na całe życie, bez szans na wyjście. Rodziny nie mają o nich żadnych informacji. Ba, władze negują nawet sam fakt aresztowania ludzi. Gdy więźniowie umierają, ich ciała są grzebane w masowych grobach.

Jak wygląda życie w takim obozie? Zdaniem ekspertów ONZ, to nie są miejsca reedukacji, a obozy zagłady. Warunki życia są tak dobrane, by doprowadziły do masowych śmierci - czytamy. Więźniowie są zmuszani do nieludzkiej pracy, a racje żywnościowe są tak dobrane, by ich zagłodzić. Są torturowani i nie mają odpowiedniej opieki medycznej - wynika z dokumentów ONZ. Jak donoszą byli strażnicy, którzy uciekli z Korei Północnej, komendanci obozów dostali rozkaz, by zamęczyć więźniów na śmierć. W zwykłych więzieniach nie jest lepiej - choć więźniowie teoretycznie mają szanse wyjść na wolność. Całość przypomina - zdaniem ONZ - obozy z totalitarnych reżimów znanych w XX wieku.

Google pokazuje obozy w Korei Północnej. ZOBACZ >>>

Zdaniem ekspertów ONZ, z przedstawionych dowodów wynika, że masowe egzekucje i obozy śmierci to efekt polityki władz, które celowo chcą zastraszać i zabijać obywateli. To niezbędne składniki politycznego systemu, który dalece odsunął się od ideałów, na których podobno miał być zbudowany. Waga, skala i natura łamania praw człowieka w Korei Północnej pokazuje nam państwo, jakiego w nowoczesnym świecie nie ma - czytamy w podsumowaniu.

Reklama

W Korei Północne prześladowani są wszyscy, którzy nie należą do rządzącej kasty. By nikt się nie zbuntował, reżim dba o indoktrynację już od najmłodszych lat. Dzieci w przedszkolach są otoczone propagandowymi plakatami i symboliką. Jeden z nauczycieli, który uciekł z Korei Północnej opowiada, że nauka ideologii zajmuje największą część życia szkolnego - czytamy w dokumencie. Ci, którzy nie radzą sobie z filozofią wodzów i podstawami teorii partyjnej, są surowo karani, nawet jeśli w innych przedmiotach mają same oceny celujące.

Propaganda, jak wynika z raportu, opiera się na dwóch filarach - pierwszy to całkowita lojalność wobec władz. Drugi to nienawiść do Ameryki, Japonii i Południowej Korei. Na rysunkach dzieci pojawia się więc albo rodzina przywódcy, albo motywy walki z imperialistami. Urządzane są im też specjalne "sesje motywacyjne". Muszą stać w kręgu i dokładnie opowiadać o tym, co robiły i czy żyły zgodnie z Dziesięcioma Zasadami reżimu. Dopóki nie złożą samokrytyki i nie wskażą swych kolegów, którzy zachowywali się niezgodnie z partyjnymi zasadami, nie wolno im usiąść.

Reklama

Gdy podrosną, muszą obowiązkowo należeć do jednego z państwowych stowarzyszeń. Wolno im też próbować wstąpić do partii - ten przywilej zarejestrowany jest jednak tylko dla 15 proc. obywateli. Po pracy więc, zamiast iść do domów, muszą godzinami brać udział w obowiązkowych zajęciach. W ten sposób władze dokładnie kontrolują, kto co robi i gdzie jest.

Oczywiście towarzyszy im przy tym wszechobecna propaganda - głośniki na ulicach i w pociągach non stop opowiadają o karach dla zdrajców i przestępców, czy dokonaniach zakładów przemysłowych. Spikerzy przechodzą specjalne kursy, by odpowiednią intonacją wzbudzać nienawiść do wrogów. W środkach komunikacji publicznej są też tajni agenci, którzy obserwują, czy pasażerowie wystarczająco entuzjastycznie przyjmują wieści, a także czy obsługa pociągu odpowiednio się zachowuje. Jeśli bowiem zabraknie prądu, muszą szybko wyciągnąć kasetę z odtwarzacza, by nie zniekształcone zostało imię koreańskiego przywódcy.

Atmosfery grozy i pełnej inwigilacji dopełnia Inminban - straż sąsiedzka. Ma ona nie tylko mobilizować ludzi do czynów społecznych, ale też śledzić wszystko i wszystkich. Każde złamanie prawa musi być natychmiast zgłoszone, a funkcjonariusze tej straży mogą w każdej chwili wejść do dowolnego domu i sprawdzić, co się dzieje. Kto nie doniesie, jest surowo karany.

Dzięki takiemu "wytresowaniu" obywateli i stworzeniu siatki informatorów, władze są wstanie ścigać i prześladować każdego za byle co. Jeden ze świadków opowiadał komisji ONZ, że jego ojciec trafił na długie lata do więzienia tylko za to, że wytarł rozlany napój gazetą, w której był portret wodza. Do specjalnych obozów "reedukacyjnych", zwanych kwanliso można też trafić za wiarę. Jedna z kobiet opowiadała, że gdy repatriowano ją z Chin, musiała odpowiadać na pytania, czy chodziła w Chinach do kościoła. Potem zatrzymano ją i torturowano przez rok, by przyznała się, że jest chrześcijanką. Dowiedziała się, że wydała ją znajoma. Mimo tortur nie przyznała się do winy i trafiła do obozu - czytamy w raporcie.

Koreański system wprowadził, mimo socjalistycznych ideałów i głoszenia haseł o równości, system kastowy. Składa się on z trzech głównych kast zwanych songbun podzielonych na 51 podgrup. Od tego, której songbun się jest członkiem, zależy wszystko - dostęp do leków, infrastruktury, możliwość zrobienia kariery, a także... w której części kraju się mieszka - w Pyongyang mogą bowiem żyć tylko obywatele najwyższej klasy.

Dowiedziałam się o tym, że należę do nieodpowiedniej kasty, gdy nie mogłam przeprowadzić się do stolicy. Do tego moja siostra nie mogła pójść na wybrany przez siebie uniwersytet. Prześladowano nas tylko dlatego, że nasi rodzice urodzili się w Południowej Korei - tłumaczy komisarzom ONZ uciekinierka Kwon Young-Hee. Do tego, od przynależności do kasty zależą kary. Ludzie "niższego rzędu" są surowiej karani za te same przestępstwa niż ci z lepszego songbun.

Wszystkie informacje o kastach są zapisywane w archiwum - w dokumentach jest wszystko - od tego, jak dany obywatel zachowywał się w szkole, po wyniki jego testów psychologicznych, a także to, jak entuzjastycznie przyjmuje zarządzenia władz. Na podstawie tych dokumentów podejmowane są decyzje o karach i nagrodach.

Wuj jednego ze świadków zniknął w obozie, bo skrytykował Kim Dzong-Ila. To zostawiło plamę na songbun całej rodziny. Świadek, mimo zdania rządowych egzaminów, nie mógł liczyć na karierę w partii. Z kolei jego brat, szanowany i ceniony żołnierz, nie mógł wstąpić do akademii wojskowej z powodu win członków rodziny - czytamy w raporcie.

Prześladowane są też kobiety - nie wolno im nosić zbyt długich włosów, krótkich spódnic czy choćby jeansów. Mają za to pewną przewagę - mężczyźni nie mogą handlować na targowiskach. Dlatego też, to one zajęły się sprzedażą i to one przynoszą do domu prawdziwe pieniądze. Zdaniem raportu, to prowadzi do przemocy domowej, bo sfrustrowani mężczyźni nie mogą przeżyć tego, że stają się utrzymankami.

Wysoka pozycja mężczyzn w hierarchii społecznej prowadzi też do masowych gwałtów dokonywanych przez urzędników, policjantów i żołnierzy. Władze przymykają jednak na to oko.

Prześladowani są też niepełnosprawni - wiele dzieci z widocznymi oznakami kalectwa jest mordowanych zaraz po urodzeniu. Zdaniem ekspertów ONZ są też dowody na to, że na niepełnosprawnych koreańskie władze testują broń i przeprowadzają eksperymenty medyczne. Osobom z widocznym kalectwem zakazano też mieszkać w koreańskiej stolicy.

Władze ONZ przyznają gorzko, że fakt, iż Demokratyczna Ludowa Republika Korei, członek ONZ, przez dekady prowadził politykę opartą na zbrodniach, które szokują sumienie ludzkości, stawia pytania, dlaczego odpowiedź opinii światowej jest tak nieadekwatna do potrzeb. Społeczność międzynarodowa musi zaakceptować swój obowiązek chronienia obywateli Północnej Korei przed zbrodniami przeciw ludzkości, popełnianymi przez ich własny rząd.

Niestety wydaje się, że raport to jedyne, co ONZ zrobi, bo jego zalecenia należą raczej do pobożnych życzeń. Jak bowiem inaczej nazwać wezwanie władz Korei Północnej do wprowadzenia demokratycznych reform, wprowadzenia moratorium na stosowanie kary śmierci, uznanie wolności prasy? Owszem, raport wzywa społeczność międzynarodową do wprowadzenia sankcji wobec przedstawicieli reżimu. Jednocześnie jednak ONZ prosi tylko kraje, które utrzymują kontakty z reżimem w Pjongjangu, by poruszały kwestie praw człowieka. Trudno też sądzić, by specjalna konferencja, na której mają być omawiane kwestie Północnej Korei i której to uczestnicy powinni rozważyć jak pokojowo rozwiązać problem Półwyspu Koreańskiego, doprowadziła do przełomu.