Wojna na Ukrainie jeszcze mocniej niż sześć lat wcześniej wojna w Gruzji pokazała iluzoryczność wspólnej polityki zagranicznej Unii Europejskiej.

Reklama

Nie ma wspólnej polityki i wspólnego podejścia do Rosji, jest jedynie najmniejszy wspólny mianownik będący wypadkową podejścia i interesów dwudziestu ośmiu krajów członkowskich. Oba konflikty pokazały linię podziału, a właściwie linie: północ-południe i wschód-zachód. Ostrożne w stosunku do Rosji (czy też jak chcą rosyjskie media "niechętne") są kraje północne i wschodnie: Polska, Wielka Brytania, Szwecja, Litwa, Łotwa, Estonia.

Tradycyjnie prorosyjskie są Francja, Włochy, częściowo Hiszpania i oczywiście - z innych względów - Grecja i Cypr. No i Niemcy. Ciekawy jest stosunek Francji do Rosji - dla Francuzów Rosja to mityczna kraina białych nocy, Anny Kareniny, wódki, arystokracji uciekającej przed bolszewikami, Puszkina, egzotyczna i romantyczna.

Ale to także realne pieniądze z m.in. handlu bronią i innych wspólnych interesów. Plus komunistyczne resentymenty intelektualistów znad Sekwany. Gwoli uczciwości - bardziej radykalne podejście do Rosji francuskiego rządu powstrzymywały związki zawodowe. Związkowcy, którzy we Francji są piątą siłą, protestowali przeciwko sankcjom i będącą ich następstwem utracie miejsc pracy.

Reklama

Pamiętam szczyt unijny z września 2008 roku (w Polsce zdominowany niestety przez wydumaną wojnę o stołki między prezydentem Kaczyńskim a premierem Tuskiem). Pierwszy po wojnie w Gruzji, który miał na nowo określić podejście Unii do Rosji.

Polskie, brytyjskie, szwedzkie i litewskie głosy potępienia zostały zagłuszone przez Francję, Włochy, Hiszpanię i Niemcy usprawiedliwiające Rosję i wyznaczającą narrację "interesy jak zwykle". Tamten szczyt, a przede wszystkim to, co go poprzedziło, czyli sama wojna nie okazały się przełomem. Podobnie też aneksja Krymu i wybuch walk na Ukrainie. Trzeba było dopiero zestrzelenia malezyjskiego samolotu, by kraje do tej pory niezaangażowane zaczęły zmieniać powoli punkt widzenia.

Holandia długo sprzeciwiała się nałożeniu na Rosję sankcji. Dopiero, gdy jej obywatele zginęli, Haga dostrzegła niebezpieczeństwo kryjące się w wojnie ukraińsko-rosyjskiej i w samej polityce Moskwy. Gdyby nie ta tragedia, niemożliwe byłoby nałożenie sankcji na Rosję. Sankcje zostały przyjęte, bo nawet do przyjaciół i obrońców Rosji dotarło, że mamy do czynienia z otwartą konfrontacją i nie jest to już tylko konflikt na linii Ukraina-Rosja, ale Rosja kontra Unia Europejska.

Reklama

Oczywiście już mnożą się artykuły o tym, jak bardzo sankcje mogą okazać się katastrofalne dla krajów, które je nakładają. Na razie jednak, jedynym poszkodowanym krajem jest tylko Polska, na której produkty (lista poszerza się systematycznie) Rosja nakłada embargo. I, co jest już kompletnie niezrozumiałe, także ponownie Ukraina.


W rosyjskiej prasie wytykane palcem są głównie Polska i Wielka Brytania. Oba kraje łączy to, że wstrzymały prace bądź odwołały Rok Rosyjski. Nie jest to pierwsza fala niechęci do Londynu – już ładnych parę lat temu w Rosji zamknięto British Council. Londyn jest postrzegany jako prawa ręka Stanów Zjednoczonych.

Nasuwa się pytanie, czy percepcja Rosji w krajach Unii Europejskiej trwale się zmieni? To zależy tylko i wyłącznie od mediów w tych krajach. Jeśli będą podkreślać negatywne skutki gospodarcze sankcji na Rosję dla ich krajów - wzbudzą tylko niechęć obywateli do angażowania się w sprawy wschodnie. Ten wpływ widać po mediach holenderskich - tytuły "Mordercy!" i wielkie zdjęcia prezydenta Putina jako osoby odpowiedzialnej za tragedię holenderskich podróżnych dobrze pokazały zmianę nastrojów. W społeczeństwie. I także w rządzie.