Państwa Unii zastanawiają się, w jaki sposób pomóc swoim producentom rolnym, którzy ponoszą straty wskutek rosyjskiego embarga, ale jego skutki odczują sami Rosjanie. Praktycznie w każdej grupie produktów obowiązujące od początku sierpnia sankcje spowodują w rosyjskim imporcie wyrwę trudną do zapełnienia.
Władze w Moskwie oczywiście przekonują, że do tego nie dojdzie, konsumenci w żaden sposób nie ucierpią w efekcie ograniczeń. – Odpowiedź Federacji Rosyjskiej na zachodnie sankcje jest zgodna z prawem i pozostaje w mocy. Ona pomoże naszej gospodarce, a nie jej zaszkodzi. Najważniejsze jest to, że umożliwi rozwój własnej produkcji i ograniczy napływ niskiej jakości produktów z Zachodu – mówił w miniony czwartek Władimir Putin.
Z tym że te „niskiej jakości produkty z Zachodu”, o których wspominał rosyjski prezydent, stanowią wysoki odsetek żywności sprowadzanej przez jego kraj. A to, czy uda się je szybko zastąpić towarami z krajów bardziej przyjaznych Rosji, o czym zapewniał Putin, jest równie wątpliwe jak to, czy będą one lepsze jakościowo.

Mięso z Zachodu...

Reklama
Przeanalizowaliśmy, jaki procent rosyjskiego importu w każdej z grup produktów żywnościowych stanowiły te pochodzące z krajów Unii Europejskiej, Norwegii, ze Stanów Zjednoczonych, z Kanady i Australii, i liczby nie wskazują, by ich zniknięcie z rynku pozostało niezauważone. Tylko w jednej z 12 kategorii import z krajów objętych sankcjami stanowił w zeszłym roku mniej niż 10 proc. – Rosja sprowadziła wołowinę mrożoną za 2,45 miliarda dolarów, lecz tylko 6,7 proc. z tej kwoty zostało wydane na zakup w 32 sankcjonowanych krajach. A biorąc pod uwagę, że największymi eksporterami do Rosji są przyjazne jej kraje Ameryki Południowej, w tej kategorii faktycznie szybko da się uzupełnić braki w podaży. Ale już w przypadku świeżego mięsa wołowego ten odsetek przekracza 26 proc., choć jego akurat Rosja zbyt wiele nie sprowadza i też nie wydaje się to dużym problemem.
Reklama
Co innego w przypadku wieprzowiny, ryb czy drobiu. W zeszłym roku wartość sprowadzonej przez Rosję wieprzowiny przekroczyła 2,1 miliarda dolarów, z czego prawie trzy czwarte pochodziło z zakazanych dziś krajów. Wprawdzie najwięcej w Rosji sprzedaje Brazylia, ale kolejne 10 miejsc zajmują państwa UE i Kanada. Nie jest możliwe, by południowoamerykański kraj w ciągu kilku miesięcy zwiększył eksport trzykrotnie. Podobnie jest z rybami i owocami morza – ich popyt w Rosji był do tej pory w 54 proc. zaspokajany przez te 32 kraje (głównie przez Norwegię, która sama dostarczała 40 proc. rosyjskiego importu). Nawet jeśli Moskwa pięciokrotnie zwiększy zakupy w Chinach, trudno się spodziewać, by przemysłowo hodowane chińskie ryby były równie wysokiej jakości, co poławiane przez Norwegów na Atlantyku.
Dotyczy to także innych „niskiej jakości produktów z Zachodu”, jak mleko, masło czy sery. Ich największym eksporterem do Rosji jest Białoruś, ale niewykonalne jest, by w ciągu kilku miesięcy zwiększyła produkcję mleka i produktów pochodnych dwukrotnie. Nie licząc Białorusi i Ukrainy, której towary też nie są w Rosji mile widziane, największym eksporterem serów do tego kraju jest Argentyna, lecz zajmuje ona dopiero 11. miejsce. Wysokogatunkowych serów holenderskich, francuskich czy hiszpańskich nie da się zastąpić ani własną produkcją, ani importem bez straty jakościowej dla konsumentów. Nie mówiąc już o tym, że w niektórych przyjaznych Rosji krajach jakość produktów pochodzenia mlecznego budzi spore zastrzeżenia – wystarczy przypomnieć chiński skandal z melaminą w mleku dla dzieci w 2008 r., w wyniku którego sześcioro dzieci zmarło, a 50 tys. trafiło do szpitali. W tym roku okazało się z kolei, że do tamtejszych lokali McDonalda i KFC dostarczono przeterminowane mięso.

... podobnie jak owoce

Największymi pod względem wartości bezwzględnej grupami produktów żywnościowych, które Rosja kupuje za granicą, są owoce (6,4 mld dol.) i warzywa (2,9 mld dol.). W przypadku tych pierwszych z krajów objętych embargiem pochodzi 27,5 proc. rosyjskiego eksportu, drugich – prawie 33 proc. Wprawdzie władze w Moskwie zapewniają, że już rozmawiają z Turcją, RPA, Ekwadorem czy Chinami – które już teraz są czołowymi dostawcami – na temat zwiększenia zakupów, ale chociażby ze względów klimatycznych nie wszystkie gatunki owoców i warzyw uda się szybko zastąpić. A już w szczególności własną produkcją, co obiecuje Władimir Putin. O ile można zwiększyć pogłowie zwierząt hodowlanych, choć też nie w ciągu pół roku, to niektóre gatunki owoców w Rosji nie będą rosły. O tych trudnościach świadczy chociażby to, że importuje ona trzy czwarte spożywanych w kraju owoców.
Rosjanie na razie bez protestów przyjmują zniknięcie ze sklepów części importowanych produktów żywnościowych, wierząc w kremlowską propagandę, że faktycznie były one niskiej jakości, albo mówiąc o gotowości poświęcenia ich w ramach wojny handlowej. Nawet restauratorzy starają się znaleźć odpowiednie substytuty. Ale ten spokój może się skończyć, jeśli ceny żywności zaczną iść w górę.
– Oczywiście, że embargo nie powinno uderzyć w rosyjskich konsumentów i poważnie wpłynąć na rynek żywności. I z pewnością nie powinno wpłynąć na deficyt budżetowy i poziom cen – mówił wczoraj premier Dmitrij Miedwiediew. Ale ekonomiści są innego zdania – według nich embargo przyczyni się do tego, że tegoroczna inflacja zamiast do sześciu dojdzie do 8–9 proc.