Rezolucja „wzywająca do podziału Google’a” nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla amerykańskiego giganta technologicznego. Parlament Europejski nie ma bowiem uprawnień, by podjąć wiążące decyzje w sprawie polityki antymonopolowej. Jak podkreślają posłowie, przyjęty w ubiegłym tygodniu przez PE dokument dotyczy wspierania konsumentów na jednolitym rynku cyfrowym. Jest w nim mowa o wielu sprawach, zarówno o konieczności rozdzielenia wyszukiwarek internetowych od innych usług komercyjnych, jak i np. o zniesieniu roamingu.

Jak rodził się konflikt

Z Google’a na świecie korzysta blisko 70 proc. internautów. Konkurencyjne produkty Bing czy Yahoo mają dużo słabszą pozycję. A w Europie Środkowo-Wschodniej przewaga amerykańskiej firmy jest wręcz miażdżąca, bo odsetek użytkowników Google’a w niektórych z krajów naszego regionu sięga blisko 97 proc.
Dopóki Google dominował tylko na rynku wyszukiwarek internetowych i zbierał profity w postaci reklamy, protestowali głównie niemieccy wydawcy prasy. Gdy amerykańskiemu gigantowi przychody z reklam rosły, im spadały. Jak wiadomo, w sieci o tym, za ile można sprzedać reklamę, decyduje liczba wejść internautów na stronę www. Niemieckie media uważały, że Google wyświetla pod linkami tak wiele treści, że nikt już nie jest zainteresowany odwiedzeniem serwisów, by zapoznać się z całym artykułem. Wydawcy założyli zatem stowarzyszenie, które w 2013 r. wywalczyło wprowadzenie w tym kraju opłat licencyjnych za wykorzystanie fragmentów tekstów, które wyszukiwarki wyświetlają pod linkiem odsyłającym do strony z właściwym materiałem. Fortel się nie udał, bo Amerykanie zamiast płacić, zlikwidowali po prostu wszelkie opisy linków odsyłających do wydawnictw takich jak Bild czy Bunte. W rezultacie oglądalność serwisów spadła jeszcze bardziej.
Reklama
Czarę goryczy przelały dodatkowe (działające razem z wyszukiwarką) usługi uruchamiane przez koncern w USA i niektórych krajach Unii Europejskiej. Chodzi o funkcjonalność „flights” pomagającą w znajdowaniu korzystnych połączeń lotniczych, mapy ułatwiające geolokalizację i nawigację oraz porównywarkę cen Google Shopping, której działanie można porównać do naszego serwisu Ceneo.pl. Europejskie firmy przystąpiły do kontrataku. Postanowiły, że skoro Komisja Europejska od czterech lat analizuje działania Google i nie dopatrzyła się w nich do tej pory niczego niewłaściwego, sprawą trzeba zainteresować polityków.
Reklama

Chodzi o szerszą dyskusję

I tu pojawia się rezolucja PE. Chociaż w całym dokumencie ani razu nie pada nazwa Google, nikt nie ma wątpliwości, że propozycja europarlamentu oznacza kłopoty przede wszystkim dla firmy z Mountain View.
PE dostrzegł dominującą pozycję Google’a na rynku europejskim i wynikające z niej zagrożenie dla konkurencji. Europejskie firmy świadczące różnego typu usługi internetowe – nie tylko wyszukiwania – nie są w stanie konkurować z gigantem, który kontroluje najpopularniejsze „wejście do Internetu” – bo taką rolę pełni wyszukiwarka Google – uważa Katarzyna Szymielewicz, prezeska Fundacji Panoptykon.
Oprócz Niemców (co zrozumiałe) wśród przedstawicieli w PE szczególnie aktywni w sprawie rezolucji byli polscy posłowie Róża Thun i Michał Boni.
Zdaniem Thun Parlamentowi Europejskiemu chodzi o szerszą dyskusję o tym jak powinna funkcjonować najpopularniejsza na świecie wyszukiwarka internetowa. – Czy jest przedsięwzięciem biznesowym, w którym można dowolnie sterować użytkownikami i podawać im wyniki wcale nie najpopularniejsze ani najtrafniejsze, ale po prostu te, które z punktu widzenia biznesowego lub z innych względów najbardziej się opłacają? Czy powinna starać się podawać nam, o ile to możliwe, neutralne rezultaty i nie dyskryminować żadnego z dostarczycieli treści? – pyta retorycznie Thun.
Poprzedni unijny komisarz ds. konkurencji Hiszpan Joaquin Almunia, w 2013 r. doprowadził do zawarcia ugody z Google. Koncern zobowiązał się do tego, że będzie wyraźnie oznaczał w wynikach wyszukiwania treści pochodzące z jego własnych serwisów. Ponadto w niektórych przypadkach firma miała obowiązek wyświetlać odnośniki z konkurencyjnych wyszukiwarek. Jednak te ustępstwa zostały odrzucone.
Nowa komisarz ds. konkurencji Dunka Margrethe Vestager jest wstrzemięźliwa w prognozowaniu efektów prowadzonego przez Brukselę postępowania. – Komisja Europejska przyjmuje do wiadomości stanowisko PE w sprawie wspierania praw konsumenta na jednolitym rynku cyfrowym i zamierza na nie odpowiedzieć – powiedział DGP Ricardo Cardoso, rzecznik Vestager. Dodał, że w sprawie toczącego się postępowania antymonopolowego dotyczącego praktyk biznesowych firmy Google komisarz zapowiedziała już przed PE, że aby toczyło się ono we właściwy sposób, będzie potrzebowała trochę czasu, aby „wyrobić sobie zdanie i podjąć decyzję odnośnie do dalszych działań”.
– Jest rzeczą niezwykle ważną, aby stosowanie prawa antymonopolowego w poszczególnych przypadkach pozostało niezależne od polityki i aby procedury antymonopolowe nie były podawane w wątpliwość. Do zobowiązań KE należy szacunek dla praw wszystkich zaangażowanych stron oraz zajęcie bezstronnej i sprawiedliwej postawy. Te wartości są kluczowe dla wdrażania prawa antymonopolowego – podkreślił Cardoso.
Natomiast Günther Oettinger, komisarz ds. gospodarki cyfrowej i społeczeństwa, uważa, że ewentualna decyzja o podziale Googla, byłaby elementem gospodarki centralnie planowanej, a nie wolnego rynku. Zapowiedział, że sprzeciwi się planom PE.
Google’a bronią też zachodnie media. „The Economist” napisał, że europejskie działania chronią tamtejsze przedsiębiorstwa, a nie konsumentów. „New York Times” ujawnił, że inicjator przyjęcia rezolucji Andreas Schwab jest nie tylko europosłem, ale też doradcą w kancelarii prawnej CMS Hasche Sigle reprezentującej interesy niemieckich wydawców.

Nie tylko rynek

U źródeł decyzji PE o przyjęciu rezolucji leżały przede wszystkim powody ekonomiczne. Jednak zdaniem Szymielewicz konsekwencje ewentualnego podziału Google wykraczają poza rynek. – Dominująca pozycja tej firmy to również problem z perspektywy dostępu do informacji, wolności słowa, prywatności – czyli praw obywatelskich – ocenia Szymielewicz. Dodaje, że te dwie sprawy łączą się. Dominująca pozycja Google’a na europejskim rynku przekłada się na konkretne zagrożenia dla praw obywateli – użytkowników internetu. – W praktyce jedna firma kontroluje to, co stało się krytyczną infrastrukturą informacyjną dla naszego społeczeństwa – podsumowuje prezeska.
Panoptykon przypomina, że w sierpniu tego roku Google wykrył pornograficzne zdjęcie młodej dziewczyny na jednym z kont Gmail i powiadomił o tym władze. Te zatrzymały użytkownika za posiadanie dziecięcej pornografii. Zdaniem ekspertki skądinąd udany przykład współpracy biznesu i policji każe zadać pytanie: skąd Google wiedział, że w załącznikach maila znajdują się zdjęcia pornograficzne i czego dotyczyła treść wysyłanych przez użytkownika maili? Wszystko wskazuje na to, że rozsyłana przez nas korespondencja jest nie tylko monitorowana przez władze, ale także przez prywatne podmioty z ich własnej inicjatywy. Eksperci Panoptykonu uważają, że opisywana sytuacja potwierdza, że Google korzysta z technologii, która umożliwia filtrowanie prywatnych wiadomości i dodają: „Dzisiaj technologie te są wykorzystywane do wyłapywania pornograficznych treści, jutro mogą posłużyć do ścigania innych przewinień, np. naruszenia prawa autorskiego”.

Nie opłaca się zadzierać

Po przyjęciu rezolucji Google może być bardziej skłonne do ustępstw w negocjacjach z KE. Jeśli bowiem w prowadzonym przez Komisję śledztwie uznano by, że nadużywa pozycji monopolisty, może zapłacić karę w wysokości nawet 10 proc. rocznych przychodów. W 2013 r. wynosiły one 55,5 mld dolarów.
Historia pokazuje, że niezależnie od tego, co postanowi Bruksela, międzynarodowym koncernom i monopolistom rynku nie opłaca się zadzierać z regulatorami rynków. Przekonał się o tym Microsoft, któremu w USA zakazano łączenia Windowsa z jego przeglądarką Internet Explorer, a w Europie z odtwarzaczem Media Player. KE nałożyła na firmę wysoką grzywnę za nadużywanie pozycji monopolisty w wysokości 497 mln euro, ale firma Billa Gatesa odwoływała się do sądów i w rezultacie razem z karą za zwłokę zapłaciła w 2012 r. 889 mln euro. W Polsce w 2009 r. Telekomunikacja Polska (obecnie Orange) na samą groźbę podziału firmy przez Urząd Komunikacji Elektronicznej zgodziła się wprowadzić procedury, które miały gwarantować brak dyskryminacji konkurencji. Zobowiązała się też do wybudowania 1,2 mln łączy szerokopasmowych w miejscach niezbyt dla niej opłacalnych.