Atak na redakcję francuskiego tygodnika "Charlie Hebdo" oraz ostrzeżenia służb wywiadowczych, że próby następnych zamachów na terenie Europy są tylko kwestią czasu, brutalnie przypomniały jej mieszkańcom o zagrożeniu terroryzmem. Przypomniały, bo terroryzm wcale nie jest wynalazkiem ostatnich kilkunastu lat ani nie jest związany tylko z islamskim ekstremizmem. Był niemal od zawsze. Zwiększały się jedynie jego siła rażenia i ekonomiczne koszty, choć faktem jest, że wywodzi się akurat z Bliskiego Wschodu, od średniowiecznej sekty asasynów, a wcześniej sykariuszy.
Problem z terroryzmem zaczyna sięw już na poziomie określenia, co nim jest, a co nie. Świat nigdy nie wypracował jednej prawnie obowiązującej definicji. Ogólnie mówiąc, są to akty przemocy (lub groźby jej użycia) wymierzone w cele niewojskowe, które mają na celu zastraszenie populacji, jej części bądź poszczególnych jednostek po to, by w ten sposób osiągnąć cele polityczne, religijne czy ideologiczne. Ofiary zamachów nie przedstawiają dla grupy terrorystycznej żadnej wartości, lecz reprezentują szersze grupy, których reakcję terroryści chcą wywołać - napisała w często cytowanym artykule z 1981 r. "The Causes of Terrorism" Martha Crenshaw.
Definicje nie rozstrzygają jednak w jednoznaczny sposób np. tego, czy atakowanie policjantów lub funkcjonariuszy państwowych też jest terroryzmem. Albo czy przemoc stosowana przez państwo w celu zastraszenia obywateli jest terroryzme. Oraz gdzie jest granica między walką narodowo-wyzwoleńczą a terrorem.
Mimo iż ogólnie przyjętą przez władze zasadą jest nienegocjowanie z terrorystami (gdyż byłaby to zachęta do kolejnych porwań czy szantaży), przypadki organizacji, którym udało się zrealizować swój cel, wcale nie są odosobnione. Ale dotyczą one niemal wyłącznie tych o programie narodowo-wyzwoleńczym. Irlandzkie Bractwo Republikańskie i pierwsza Irlandzka Armia Republikańska doprowadziły w ten spsoób do wyzwolenia wyspy (wprawdzie nie całej) spod panowania brytyjskiego. Front Wyzwolenia Narodowego doprowadził do wybuchu antyfrancuskiego powstania w Algierii, a po wycofaniu się z niej Francji przekształcił się w partię polityczną i przez wiele lat sprawował władzę. Umkhonto we Sizwe, bojówka Afrykańskiego Kongresu Narodowego, po upadku apartheidu w RPA została włączona w struktury nowej armii tego kraju, a jej pierwszy przywódca Nelson Mandela został prezydentem.
Reklama
Madela jest zresztą najbardziej wymownym przykładem drogi od terrorysty do męża stanu. Po utworzeniu Izraela do jego sił zbrojnych zostały włączone paramilitarne organizacje syjonistyczne, jak Hagana, Irgun czy Lehi, które broniąc żydowskich osadników, często same uciekały się do terroru. Palestyński Fatah przekształcił się w partię polityczną, która rządzi w Autonomii Palestyńskiej.
Reklama
Bardziej ambitne cele, tj. upadek zachodnich rządów, pozostają jednak poza zasięgiem organizacji terrorystycznych. Świadomi tego terroryści stawiają sobie za cel ogólną destabilizację sytuacji na Zachodzie, czemu dają wyraz w swoich publikacjach. – Lwy Allaha na całym świecie powinny wiedzieć, że są najgorszym koszmarem Zachodu – głosi jeden z artykułów opublikowanych w wydawanym przez Al-Kaidę na Półwyspie Arabskim periodyku „Inspire”. W tym samym numerze możemy znaleźć przepis na bombę, którą można przemycić na pokład samolotu, a także listę osób, które powinny się stać celem ataku (figurował na niej m.in. redaktor naczelny „Charlie Hebdo” Stéphane Charbonnier). To dlatego amerykańscy przywódcy po zamachach z 11 września 2001 r. apelowali do rodaków, aby nie dali się zastraszyć, bo w przeciwnym wypadku „terroryści wygrają”.
Akty terroru mają realny wpływ na rzeczywistość. Najbardziej bezpośrednią konsekwencją są straty materialne. W przypadku zamachów z 11 września „New York Times” wyliczył je na 55 mld dol., w co wchodzi koszt zniszczonych budynków, infrastruktury, odszkodowań, a także sprzątania, które kosztowało 1 mld dol. Trudniej uchwytne są konsekwencje pośrednie, wynikłe z powstania niesprzyjającego klimatu inwestycyjnego, zmniejszonego przyjazdu turystów, zakłóceń w funkcjonowaniu gospodarki czy strat w kapitale społecznym (prawie 3 tys. ofiar śmiertelnych). Tutaj znów pomocny jest „NYT”, który oszacował te wszystkie straty na 123 mld dol. Jeśli mielibyśmy uwzględnić również koszty zwiększonych nakładów na bezpieczeństwo, a także koszty wojny z terroryzmem, to taki całkowity koszt wyniósłby 3,3 bln dol.
Trudniejsze do oszacowania są koszty dla obszarów, na których aktywność terrorystyczna trwa kilkanaście lat. Takiego zadania dla Kraju Basków podjęli się Alberto Abadie z Harvardu i Javier Gardeazabal z Uniwersytetu w Bilbao. Przeanalizowali wzrost gospodarczy regionu w latach 1968–2000 i porównali go z rozwojem pozostałych części Hiszpanii. Punktem wyjścia była obserwacja, że przed 1968 r., w którym baskijscy terroryści dokonali pierwszego zamachu z ofiarą śmiertelną, wszystkie regiony Hiszpanii rozwijały się w mniej więcej podobnym tempie. Jak się okazało, w ciągu trzech badanych dekad wzrost PKB na głowę w Kraju Basków był średnio o 10 proc. niższy niż w reszcie kraju. – Co więcej, dynamika PKB słabnie w okresach nasilonego terroru i rośnie w okresach spokoju. W związku z czym uprawniona jest teza o związku między terroryzmem a gospodarką – uważają autorzy badania.
Podobne analizy zostały przeprowadzone przez Daniela Tsiddona z Uniwersytetu w Tel Awiwie i Zviego Ecksteina z prywatnej uczelni IDC Herzliya, którzy próbowali oszacować koszty drugiej palestyńskiej intifady w latach 2000–2004 dla izraelskiej gospodarki. Doszli do podobnego wniosku – uszczupliła ona wzrost PKB o ok. 10 proc.
Znacznie trudniej jest takie konsekwencje oszacować w przypadku krajów, w których organizacje terrorystyczne działają obecnie, głównie ze względu na ich zróżnicowanie. Dla przykładu, chociaż na górzystym pograniczu Pakistanu z Afganistanem aktywni są talibowie (odpowiedzialni za zamach na szkołę w Peszawarze, w którym zginęło ponad 140 osób, głównie dzieci), to tempo rozwoju gospodarczego kraju rośnie nieprzerwanie od 2010 r., w ub.r. osiągnęło poziom 5,1 proc. PKB. Podobnie rzecz ma się w Nigerii, gdzie terrorystyczna grupa Boko Haram opanowała północno-wschodnie tereny kraju, dokonując ostatnio masakry 2 tys. osób. Pomimo działalności terrorystycznej PKB kraju wzrósł w ub.r. o 6,1 proc. Inaczej ma się sprawa w krajach „upadłych” lub o bardzo trudnej sytuacji wewnętrznej, np. Somalii, Jemenie, Syrii, Mali. Tam bowiem terroryzm nakłada się na inne problemy hamujące wzrost gospodarczy, tj. konflikty wewnętrzne, korupcję, braki infrastrukturalne etc.
Z pewnością jednak terroryzm na przestrzeni ostatnich dwóch dekad był w stanie zagrozić kondycji całych branż. Zdaniem Międzynarodowego Stowarzyszenia Przewoźników Lotniczych (IATA), ataki z 11 września 2001 r. pogłębiły problemy sektora. Przede wszystkim spadł ruch pasażerski: w 2001 r. liczba pasażerokilometrów amerykańskich przewoźników zmniejszyła się o 5,9 proc., a w 2002 r. o dalsze 1,4 proc. W związku z tym linie z USA w latach 2001–2002 poniosły straty w wysokości 19,6 mld dol. (do 2005 r. wzrosły one do 57,7 mld dol.). Firmy zareagowały m.in. cięciami w zatrudnieniu, które spadło między 2000 a 2003 r. o 14,6 proc. Pomimo rządowej pomocy w wysokości 10 mld dol. branża powróciła do zyskowności dopiero w 2006 r., a między 2002 a 2005 r. linie United, Delta, Northwest i US Airways kolejno ogłaszały bankructwo. Dzisiaj funkcjonują wszystkie, za wyjątkiem Northwest, która połączyła się ze zrestrukturyzowaną Deltą.
Jak można przeczytać w najnowszej edycji przygotowywanego przez Instytut ds. Badań nad Gospodarką i Pokojem Global Terrorism Index, począwszy od 2001 r., terroryzm na świecie jest znacznie częściej motywowany religijnym ekstremizmem niż politycznym separatyzmem. Smutnym podsumowaniem tego trendu jest fakt, że dwie trzecie z prawie 18 tys. ofiar zamachów terrorystycznych w 2013 r. zginęło w atakach zorganizowanych przez zaledwie cztery organizacje: Al-Kaidę, Państwo Islamskie, Boko Haram i talibów. Każda z nich dąży do ustanowienia na kontrolowanym przez siebie terenie prawa szariatu. W tym wypadku jednak motywacja polityczna jest wtórna względem religijnej.
Wiadomo, że jednym z czynników radykalizacji muzułmanów mogą być skrajne interpretacje islamu, tak jak w przypadku wahabizmu, nauczanego zarówno w Arabii Saudyjskiej (aż 15 z 19 zamachowców z 11 września wywodziło się z tego kraju i dlatego stale podejrzewany jest on o sponsorowanie terroryzmu), jak i na zachodnich rubieżach Pakistanu (gdzie wahabickie szkoły były finansowane za saudyjskie pieniądze). Osobnym jednak zagadnieniem jest, na ile terroryści są w stanie przyciągnąć rekrutów, którzy będą walczyć w imię wyznawanych przez organizację wartości.
Prawdopodobieństwo werbunku jest większe tam, gdzie panują trudne warunki socjoekonomiczne (stąd za oazy terroryzmu uważane są państwa z poważnymi problemami wewnętrznymi). Bieda, bezrobocie, brak perspektyw połączone z młodą populacją stanowią czynniki sprzyjające rekrutacji. Tę ciężką lekcję odrobił świat Zachodu w Iraku i Afganistanie. Jak się jednak okazuje, czynniki te mogą także powodować radykalizację w krajach rozwiniętych, których kilka tysięcy mieszkańców ruszyło walczyć w szeregach Państwa Islamskiego (wielu z nich było świeżo nawróconymi na islam konwertytami).
Łączny koszt zamachów na WTC oszacowano na 3,3 bln dolarów
Jak powstał i ewoluował termin „terroryzm”
Termin „terroryzm” pochodzi od Rządów Terroru – niespełna rocznego okresu (1793–1794) po rewolucji francuskiej, gdy władze dokonywały masowych egzekucji ich prawdziwych i rzekomych przeciwników. Sama idea terroryzmu jest jednak znacznie starsza. Pierwszą w historii grupą stosującą terror do osiągania celów politycznych byli sykariusze – żydowskie stronnictwo polityczne, którego członkowie w I wieku n.e. dążyli do wypędzenia Rzymian z Judei. Ich celem byli przede wszystkim współpracujący z Rzymianami Żydzi, a bronią – krótkie sztylety. Sykariusze (czyli nożownicy) mieszali się z tłumem, dźgali wyznaczoną ofiarę, po czym z powrotem znikali w tłumie. Według innych miano pierwszej organizacji terrorystycznej należy się asasynom – powstałej pod koniec XI w. sekcie islamskiej, której członkowie walczyli na terenie Persji przede wszystkim z Turkami seldżuckimi. Zabijali przywódców politycznych i religijnych.
Po rewolucji francuskiej pojęcie terroryzmu zaczęło ewoluować w kierunku dzisiejszego znaczenia, a organizacją, która się do tego przyczyniła, było Irlandzkie Bractwo Republikańskie. W ramach walki o wyzwolenie Irlandii spod panowania brytyjskiego jej członkowie m.in. podkładali bomby w miastach, co nie miało na celu zabicia konkretnego polityka, lecz budowanie atmosfery strachu. Pod koniec XIX i na początku XX w. terror jako metodę walki politycznej przejęło całe spektrum ugrupowań – od anarchistów do organizacji narodowo-wyzwoleńczych. A im więcej ich było, tym częściej pojawiały się trudności z określeniem, kto jest terrorystą, a kto bojownikiem o wolność, i w którym miejscu cel przestaje uświęcać środki.
Choć od lat 60. XX w. Europa Zachodnia zmagała się z falą własnego terroryzmu, którego ofiarami byli często przypadkowi ludzie (najkrwawszym tego typu zdarzeniem był przypisywany włoskiej organizacji neofaszystowskiej NAR zamach na dworzec w Bolonii, kiedy zginęło 85 osób), to na czoło pod względem liczby ataków wysunął się Bliski Wschód. Tam też na szerszą skalę zaczęto stosować nowe metody, jak porwania samolotów, zamachy samobójcze czy ścinanie jeńców. W porwaniach samolotów wyspecjalizowały się frakcje palestyńskie bądź osoby sympatyzujące ze sprawą palestyńską, a taktykę tę później zmodyfikowała Al-Kaida. Zamachy samobójcze też nie były bliskowschodnim pomysłem, ale tam zyskały światowy rozgłos, zwłaszcza po tym, jak w 1983 r. dwaj zamachowcy wysadzili się w ciężarówkach przed bazą międzynarodowych sił w Libanie, zabijając 299 Amerykanów i Francuzów. Ścięcia zakładników, choć zdarzały się wcześniej w Czeczenii, stały się natomiast znakiem rozpoznawczym dżihadystów w Afganistanie, Pakistanie i Iraku.