Aleksis Tsipras po zwycięstwie jego Syrizy w wyborach parlamentarnych w Grecji wyraził nadzieję, że to dopiero początek przejmowania przez radykalną, antyoszczędnościową lewicę władzy w Unii Europejskiej. Faktem jest, że ideowi pobratymcy Syrizy zyskują na poparciu we wszystkich krajach, które z powodu problemów finansowych musiały wprowadzić politykę zaciskania pasa, ale z racji kalendarza wyborczego i politycznych realiów taki scenariusz w tej chwili prawdopodobny jest jedynie w Hiszpanii.
– 25 stycznia zaczęliśmy nową erę i po zwycięstwie Syrizy mieszkańcy Hiszpanii wybiorą Podemos oraz Zjednoczoną Lewicę, a w przyszłym roku Irlandczycy – Sinn Fein – mówił Tsipras w zeszłą niedzielę po ogłoszeniu wyników greckich wyborów. – Wiatr demokracji, który wieje w Grecji, nazywa się Syriza, a w Hiszpanii – Podemos. Nadzieja nadchodzi – wtórował mu Pablo Iglesias, lider hiszpańskiej skrajnej lewicy, który przyjechał do Aten, aby wziąć udział w historycznym triumfie swojego sojusznika. – Zwycięstwo Syrizy otwiera realną perspektywę demokratycznych zmian nie tylko dla ludzi w Grecji, ale w całej Unii Europejskiej – oświadczył z kolei lider irlandzkiej partii Sinn Fein.
W Hiszpanii rzeczywiście szansa na powtórzenie sukcesu Syrizy jest największa. Utworzone zaledwie przed rokiem ugrupowanie Podemos – co po hiszpańsku oznacza „możemy” – na początku listopada wyprzedzając rządzącą Partię Ludową po raz pierwsze awansowało na sondażowy szczyt. Obie partie popiera obecnie 25–26 proc. Hiszpanów, a ponieważ wybory odbędą się w tym roku – najpóźniej 20 grudnia – sprawa zwycięstwa jest otwarta. Na korzyść premiera Mariano Rajoya działają coraz lepsze wyniki hiszpańskiej gospodarki – w piątek podano, że w IV kw. wzrost gospodarczy wyniósł 0,7 proc., co oznacza, że był najwyższy od siedmiu lat, a ubiegły rok był pierwszym od 2008 r., w którym zanotowała ona wzrost w każdym z czterech kwartałów. – Wiele podobieństw między Hiszpanią a Grecją jest wyolbrzymianych – podkreśla William Chislett, analityk z Królewskiego Instytutu Elcano w Madrycie, zwracając uwagę, że w czasie kryzysu grecki PKB spadł o 25 proc., zaś hiszpański o 7, a po drugie – w ramach pomocy finansowej Ateny otrzymały dwa bailouty o łącznej wartości 240 mld euro, Hiszpania – tylko 41 mld na uzdrowienie sektora bankowego. Na niekorzyść Rajoya przemawia to, że wzrost w małym stopniu przekłada się na razie na spadek bezrobocia, które jest nawet wyższe niż w Grecji, a co za tym idzie pokłady niezadowolenia społecznego – szczególnie wśród młodzieży – są ogromne. Na dodatek Partia Ludowa uwikłana jest w skandal korupcyjny związany z nielegalnym finansowaniem, a spora część Hiszpanów ma poczucie, że ukształtowany po śmierci generała Franco system z dwoma dominującymi partiami się przeżył.
Reklama
Czynnikiem rozstrzygającym o wyniku hiszpańskich wyborów będzie zapewne jednak Grecja. Jeśli rządowi Tsiprasa uda się wynegocjować jakieś znaczące ustępstwa w rozmowach z trojką, a szczególnie umorzenie części zadłużenia, doda to partii Iglesiasa wiatru w żagle. Szczególnie że Podemos i Syriza blisko ze sobą współpracują, a obaj przywódcy – będący w podobnym wieku, lubiący nieformalny styl i mający podobnie niewielkie doświadczenie w polityce – bardzo dobrze się rozumieją. Jeśli nowy grecki premier nic nie uzyska, do Grecji powróci recesja lub będzie się mówiło o jej wyjściu ze strefy euro, automatycznie stanie się to dla Hiszpanów przestrogą przed głosowaniem na populistów. Nie jest przypadkiem, że wśród największych przeciwników złagodzenia warunków bailoutu dla Grecji jest, obok przywódców Niemiec, Holandii czy Finlandii, premier Hiszpanii Rajoy. Podemos nie jest zresztą jedynym przedstawicielem populistycznej radykalnej lewicy w Hiszpanii. Istniejąca od prawie 30 lat Zjednoczona Lewica (IU) wprawdzie traci w sondażach w związku z pojawieniem się Podemos, ale może liczyć na stały elektorat w wysokości ok. 5 proc., dzięki czemu może stać się potencjalnym koalicyjnym partnerem Iglesiasa.
Reklama
Też w tym roku – najpóźniej w październiku – odbędą się wybory parlamentarne w Portugalii, która jako trzeci kraj strefy euro musiała skorzystać z bailoutu. Wprawdzie niezadowolenie Portugalczyków z polityki oszczędnościowej też widać w sondażach, ale korzysta na nim przede wszystkim opozycyjna Partia Socjalistyczna, której bliżej do greckich socjalistów z PASOK-u czy hiszpańskich z PSOE niż do Syrizy i Podemos. Na bezpieczne trzecie miejsce – z poparciem oscylującym w okolicach 10–11 proc. – wysunęła się jednak Unitarna Koalicja Demokratyczna (CDU) będąca sojuszem partii komunistycznej i ekologów. Niezależnie od tego, co się dalej stanie z Grecją, nie ma szans, by wygrała ona wybory, ale ma duże szanse, by po nich zostać koalicyjnym partnerem socjalistów, co i tak byłoby przełomowym wydarzeniem w jej historii.
Inaczej wygląda sytuacja w Irlandii, o której wspomniał Tsipras jako o następnym celu dla antybailoutowej lewicy. Mimo coraz lepszych wyników gospodarczych – najwyższy wzrost PKB i najniższe bezrobocie ze wszystkich bailoutowych państw – istnieją spore pokłady niezadowolenia społecznego spowodowanego kilkoma latami oszczędności, które widać było np. podczas masowych zeszłorocznych protestów przeciw wprowadzeniu opłat za wodę. Te niezadowolenie próbuje wykorzystać Sinn Fein, partia o zupełnie innych korzeniach niż Syriza czy Podemos, ale należąca do tej samej co one frakcji w Parlamencie Europejskim. W sondażach poparcia rywalizuje z rządzącą partią Fine Gael o pierwsze miejsce, a pod koniec zeszłego roku nawet na pewien czas ją wyprzedziła. Z tym że najbliższe wybory w Irlandii odbędą się najprawdopodobniej dopiero wiosną 2016 r., a w tym wypadku czas gra na korzyść rządzących. O ile Grecja nie sprowadzi na całą strefę euro nowej fali kłopotów, perspektywy gospodarcze Zielonej Wyspy na najbliższe lata są dobre, zatem głos protestu będzie miał coraz mniejsze uzasadnienie.
Wreszcie są Włochy, w których solidne drugie miejsce w sondażach z poparciem dochodzącym do 25 proc. ma populistyczny i antyestablishmentowy Ruch Pięciu Gwiazd. Mimo że sytuacja gospodarcza Włoch jest nie najlepsza, a dokonania centrolewicowego rządu Matteo Renziego na razie dość mizerne, trudno sobie wyobrazić, by ugrupowanie założone przez komika Beppe Grillo przejęło władzę. Po pierwsze, dlatego że najbliższe wybory we Włoszech są zaplanowane dopiero na 2018 r. (co nie znaczy, że nie może do nich dojść wcześniej), po drugie, we Włoszech nie było ani tak dużych oszczędności, ani takiego spadku poziomu życia czy wzrostu bezrobocia. Ruch Pięciu Gwiazd ma inne źródło. Jest on raczej protestem – nie do końca poważnym – przeciw włoskiej klasie politycznej niż przeciw zaciskaniu pasa.
Ateny zapowiadają, że nie mają zamiaru współpracować z trojką
Mimo że na czwartkowym spotkaniu ministrów spraw zagranicznych UE Grecja nie zdecydowała się na zawetowanie przedłużenia sankcji nałożonych na Rosję, w kwestii porzucenia polityki oszczędności rząd Aleksisa Tsiprasa nie zamierza ustępować. W piątek w Atenach był szef eurogrupy, holenderski minister finansów Jeroen Dijsselbloem i jego rozmowa z greckim odpowiednikiem nie zaowocowała zbliżeniem stanowisk. Co więcej, Janis Warufakis zapowiedział, że Grecja nie będzie współpracować z trojką – czyli Międzynarodowym Funduszem Walutowym, Komisją Europejską i Europejskim Bankiem Centralnym – ani nie będzie zabiegała o przedłużenie kończącego się wraz z upływem lutego programu pomocowego.
– Nie widzimy żadnego celu we współpracy z tym trójstronnym komitetem, który Parlament Europejski skrytykował jako stworzony na zgniłych podstawach. Ten program zapewnił nam zdobycie poparcia greckiego narodu. Naszym pierwszym działaniem jako rządu nie będzie odrzucenie racjonalnego kwestionowania tego programu poprzez prośbę o jego wydłużenie – oświadczył na konferencji prasowej Warufakis. – Podejmowanie jednostronnych kroków oraz ignorowanie poprzednich porozumień nie jest drogą naprzód. Problemy greckiej gospodarki nie zniknęły ani się nie zmieniły w czasie jednej nocy po wyborach – powiedział Dijsselbloem przed wyjazdem z Aten.
Informacja o braku porozumienia została źle przyjęta przez rynki finansowe. Główny indeks ateńskiej giełdy, który od rana był nad kreską, po południu spadł i zakończył dzień o 1,59 proc. poniżej wartości z otwarcia. Od początku roku indeks ateńskiej giełdy spadły już o 12,48 proc. Wzrosła też rentowność greckich obligacji.
Tymczasem rosyjski minister finansów Anton Siłuanow zasugerował, że Moskwa mogłaby udzielić Grecji pomocy finansowej. – Możemy sobie wyobrazić każdą sytuację, więc jeśli taka prośba by wpłynęła do rosyjskiego rządu, z pewnością ją rozpatrzymy i weźmiemy przy tym pod uwagę wszystkie aspekty dwustronnych relacji między Rosją a Grecją – powiedział Siluanow. Określił on przy okazji greckie stanowisko w kwestii sankcji przeciw Rosji jako „pragmatyczne i uzasadnione gospodarczo”.