Z wizerunkowego punktu widzenia najważniejszą inwestycją dla Chin jest budowa elektrowni atomowej w Hinkley Point w południowo-zachodniej Anglii. Kiedy w 2025 r. warta 23,2 mld euro siłownia zostanie uruchomiona, będzie odpowiadała za 7 proc. produkcji elektryczności w Wielkiej Brytanii. To będzie pierwszy taki zakład uruchomiony na Wyspach od 1995 r. i pierwszy, którego budowę rozpoczęto w Europie po katastrofie w Fukushimie w 2011 r. Udział chińskiego przemysłu w tej inwestycji będzie wyjątkowo prestiżowy.
Głównym inwestorem w Hinkley Point jest francuski EDF. Firma miała jednak duże problemy z zabezpieczeniem finansowania inwestycji. W październiku 2015 r. China General Nuclear Power Corporation za 7,8 mld euro przejęła 1/3 udziałów w nowej elektrowni, dzięki czemu Chińczycy wezmą udział w jej budowie i eksploatacji. Chociaż dwa reaktory, które zostaną zainstalowane w Hinkley Point, nie będą chińskiej konstrukcji, to na mocy porozumienia kolejna siłownia miałaby już być produkcji Państwa Środka (CGNPC ma współpracować z EDF także przy dwóch następnych inwestycjach w Wielkiej Brytanii).
Z perspektywy Pekinu to bardzo dobra transakcja: dorzucając się do inwestycji, która przez wzgląd na brak gotówki mogła nie dojść do skutku lub się opóźnić, otrzymuje na przyszłość gwarancję eksportu własnej konstrukcji do jednego z krajów Zachodu. A jeśli Brytyjczycy zdecydowali się na chiński reaktor, to dlaczego inne kraje rozwinięte miałyby podchodzić do technologii z Państwa Środka z rezerwą?
W Chinach wszystko jest już gotowe na eksport rodzimej technologii jądrowej. Pierwsza opracowana w kraju konstrukcja, reaktor Hualong-1, w grudniu 2014 r. otrzymała certyfikat Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Władze w kwietniu 2015 r. zatwierdziły budowę pierwszych rodzimych reaktorów. Hualong-1 będzie sercem reaktorów nr 5 i 6 w mieście Fuqing w nadmorskiej prowincji Fujian, a także 3 i 4 w elektrowni Fangchenggang w prowincji Kuangsi. Pekin oprócz tego, że chce mieć własną technologię atomową, to jeszcze traktuje Hualong-1 jako instrument wywierania presji na zagraniczne koncerny, które budowane przez siebie elektrownie oddają z notorycznymi opóźnieniami.
Reklama

Chińscy decydenci doskonale rozumieją też, że technologia to nie wszystko. Zwłaszcza kiedy wchodzi się do gry, w której uczestniczą znacznie bardziej doświadczeni gracze. Dlatego Pekin oferuje kontrahentom atrakcyjne finansowanie. Podmiotami wykładającymi pieniądze są oczywiście państwowe banki. Tak jest w przypadku Hinkley Point, tak jest również w przypadku innych kontraktów, które udało się zdobyć Chinom. W listopadzie 2015 r. dogadali się oni z Argentyną w sprawie budowy dwóch reaktorów atomowych. Pierwszy będzie co prawda konstrukcją kanadyjską, ale drugim będzie właśnie Hualong-1.

Reklama
Inwestycja w 85 proc. zostanie sfinansowana z pożyczki z chińskich banków i powstanie w mieście Atucha. Oparte wyłącznie na chińskim projekcie (i zbudowane za chińskie pieniądze) będą również reaktory nr 3 i 4 w rumuńskiej Cernavodzie. Rząd w Bukareszcie podpisał z Pekinem memorandum w tej sprawie również w listopadzie. Najbardziej zaawansowana chińska inwestycja jest zaś obecnie prowadzona w pakistańskim Karaczi, gdzie budowa reaktora trwa od sierpnia 2015 r. Chiny chcą również eksportować reaktor CAP1400, który jest zmodyfikowaną wersją konstrukcji AP1000 firmy Westinghouse.
Pekinowi zależy również na eksporcie technologii szybkiej kolei. W tym przypadku Pekin także wybrał taktykę ostrożnego wyjścia na światowy rynek, głównie w kooperatywie z zagranicznymi firmami. Dla przykładu linia szybkiej kolei między Ankarą a Stambułem została zbudowana przez konsorcjum chińsko-tureckie. Teraz Chińczycy chcą samodzielnie walczyć o takie kontrakty i mają już na tym polu pewne sukcesy. Chiny rywalizowały z Japonią o budowę pierwszej linii szybkiej kolei w Indonezji i ostatecznie to inżynierowie z kontynentu przejęli wart 5 mld dol. kontrakt na 160-kilometrowy odcinek. W przypadku tej inwestycji zadecydowało atrakcyjne finansowanie ze spłatą rozłożoną na wiele lat.
Kolej, podobnie jak energetyka atomowa, to lukratywne dziedziny, które wiążą klienta ze sprzedającym na wiele dekad. Nie tylko sam kontrakt wart jest tyle co eksport dziesiątków tysięcy samochodów. Do serwisowania i eksploatacji jest potrzebny know-how producenta, co oznacza stałą obecność na danym rynku. Można ją wykorzystać, aby sprzedać klientowi kolejne technologie. Eksportowym ambicjom Państwa Środka może jednak stanąć na drodze niepewność co do przyszłości energetyki jądrowej. Świat nie otrząsnął się jeszcze z efektów katastrofy w japońskiej Fukushimie w 2011 r. Przeciwko energetyce atomowej coraz częściej wysuwany jest argument finansowy: prąd z atomu jest po prostu drogi, pomimo dekad poświęconych na rozwijanie tej technologii.
Nowe inwestycje nie tylko wymagają subsydiów (EDF dostał gwarancję wieloletniej sprzedaży prądu po ustalonej cenie, dwukrotnie wyższej niż rynkowa). Nowe konstrukcje rzadko mieszczą się przy tym w założonym budżecie i są budowane na czas. Powstanie elektrowni w Hinkley Point wisiało na włosku właśnie z tego względu, że główny inwestor nie był w stanie zabezpieczyć odpowiedniego finansowania. A np. budowa trzeciego reaktora w fińskim Olkiluoto, rozpoczęta w 2005 r. (sercem ma być ten sam reaktor co w Hinkley Point), miała być skończona w 2010 r. Obecnie mówi się raczej o 2018 r.

Chiński juan wychodzi na prostą

W Chinach właśnie zakończył się wolny tydzień związany z obchodami nowego roku księżycowego (najważniejsze chińskie święto) i już pierwszego dnia juan zanotował największą zmianę kursu od 2005 r., czyli od kiedy rząd w Pekinie zdecydował się na liberalizację waluty. Juan umocnił się wobec dolara o 1,2 proc.
Kurs jest ustalany przez Ludowy Bank Chin. Bank centralny codziennie podaje tzw. fixing, czyli preferowany kurs, którego wartość może się zmienić w ciągu dnia o 2 proc. w górę lub w dół. Ten mechanizm dotyczy juana obowiązującego wewnątrz Chin, czyli tzw. onshore. Dodatkowo juanem można handlować na rynku międzynarodowym, gdzie nie ma ograniczeń co do kursu. Jest to tzw. kurs offshore. Chociaż możliwa jest rynkowa korekta ceny, to mechanizm fixingu pozwala bankowi centralnemu niejako prowadzić kurs waluty. Między kursem onshore i offshore może pojawić się różnica, czyli tzw. spread. Zazwyczaj bank centralny interweniuje wtedy, aby go jak najbardziej zminimalizować (taka interwencja miała miejsce w połowie miesiąca).
W związku z tym, kiedy chińscy traderzy poszli na tygodniowy urlop, rynek onshore nie działał, zaś rynek offshore tak. W następstwie informacji o osłabieniu się dolara juan w ciągu tygodnia zyskał na wartości 0,9 proc. Po powrocie z wakacji bank centralny ustalił fixing na poziomie 6,5118 juana za dolara; traderzy z kraju zareagowali na informacje dotyczące globalnego otoczenia równie dobrze, jak ich koledzy z Hongkongu. Dodatkowo szef Ludowego Banku Chin udzielił w czwartek wywiadu, w którym zadeklarował, że intencją kierowanej przez niego instytucji nie jest osłabianie chińskiej waluty w celu zwiększenia konkurencyjności gospodarki (takie obawy do niedawna żywiły rynki).