Wyjście Zjednoczonego Królestwa z Unii Europejskiej będzie oznaczało 15-proc. spadek rocznego budżetu UE po 2020 r. – przestrzegła komisarz UE ds. polityki regionalnej Corina Cretu. Zapowiedź ta może oznaczać poważną wyrwę w budżetach na następne programowanie UE. Pytanie, w jaki sposób mogą teraz zachować się unijni decydenci, by zniwelować ekonomiczne skutki Brexitu. Bazując m.in. na danych dotyczących tegorocznych składek krajów członkowskich, nakreślić można następujące scenariusze.
1. Budżety roczne UE po 2020 r. zostają na tym samym poziomie, co oznacza konieczność zwiększenia składek od pozostałych 27 państw członkowskich. Jest to jedna z opcji wskazywana przez naszych rozmówców zorientowanych w unijnych procedurach. Scenariusz ten już jest brany pod uwagę w państwach zachodnich. Jak podaje niemiecki "Die Welt", tamtejsze ministerstwo finansów wyliczyło, że w związku z Brexitem składka Niemiec do unijnego budżetu może wzrosnąć o 3 mld euro rocznie. Niemiecka składka w tym roku wyniesie niecałe 22 mld euro. Gdyby pojawił się nacisk ze strony największych płatników, takich jak Niemcy czy Francja, na pozostałe państwa – a zwłaszcza na beneficjentów polityki spójności, w tym Polski (która od momentu przystąpienia do UE w 2004 r. otrzymała z budżetu Unii trzy razy więcej środków niż do niego wpłaciła) – by ciężar finansowy rozłożyć proporcjonalnie, wówczas Polska rocznie dopłaciłaby nawet 400 mln euro (nasza składka w tym roku wyniesie ponad 3,1 mld euro). Policzyliśmy ten wzrost składki także drugą metodą. Unijny budżet na 2016 r. przewiduje, że Brytyjczycy wpłacą do niego ponad 17 mld euro, z kolei w 2014 r. było to 11,3 mld euro. Natomiast polski wkład do unijnego budżetu wynosi około 3 proc. Gdyby reszta państw musiała pokryć brytyjski wkład do budżetu, to nasza składka wzrosłaby ze 300 do nawet 500 mln euro rocznie. – Wielka Brytania będzie jednak zapewne chciała utrzymać dostęp do wolnego rynku w UE, za co będzie musiała płacić, tak jak dziś czyni to np. Norwegia. W takim przypadku jej składka będzie niewiele niższa od tej już płaconej – uważa wiceszef resortu rozwoju Jerzy Kwieciński. A jak wynika z wyliczeń resortu rozwoju, może to być nawet 87 proc. obecnej składki.
2. Budżety roczne UE po 2020 r. zostają przycięte. Skutkuje to zmniejszeniem Funduszy Europejskich dla pozostałych 27 państw członkowskich. Suma tegorocznych składek członkowskich ma wynieść ponad 103,5 mld euro. Z tego niemal 17,9 mld (ok. 17 proc.) to wkład brytyjski. Tak więc jest to dziura, którą trudno będzie załatać. A ponieważ już teraz pojawiają się wśród krajów będących unijnymi płatnikami netto pomysły, by one również mogły w jakiś sposób korzystać ze środków polityki spójności, można się spodziewać w tej sprawie nacisków m.in. na Polskę. Na taki scenariusz szykują się zresztą nasze samorządy. – Z pewnością wystąpienie Wielkiej Brytanii z UE będzie skutkować konsekwencjami finansowymi, polegającymi na spadku dochodów budżetu UE. W związku z tym nie można wykluczyć w przyszłości redukcji nakładów na politykę spójności. Dziś nie znamy ani skali tych konsekwencji, ani wyników negocjacji na temat warunków wyjścia Wielkiej Brytanii z UE – mówi Mieczysław Borówka, wicedyrektor departamentu polityki regionalnej wielkopolskiego urzędu marszałkowskiego. Ten scenariusz to praktycznie podwójne uderzenie w Polskę. Od dawna wiadomo, że i bez Brexitu wsparcie dla naszego kraju po 2020 r. będzie mniejsze. Wszystko dlatego, że w ciągu kilku lat nasze cztery regiony (oprócz Mazowsza także Wielkopolska, Śląsk i Dolny Śląsk), z uwagi na przekroczenie pułapu 75 proc. średniego PKB na mieszkańca w UE, nie będą się kwalifikowały do zwiększonego wsparcia w ramach systemu europejskich dotacji. Obecnie fundusz spójności to około 350 mld euro, gdyby miał być cięty proporcjonalnie do udziału brytyjskiego PKB w unijnym, czyli około 13 proc., to spadłby o około 45 mld euro w ciągu całej perspektywy. Zdaniem wiceministra rozwoju Jerzego Kwiecińskiego praktyczne skutki Brexitu mogą być faktycznie mniejsze, bo UE może próbować uzupełnić ubytki dochodami z innych źródeł. Do tego warto pamiętać, że równocześnie uwolniłaby się pula wydatków z unijnego budżetu, które dziś trafiają do Wielkiej Brytanii. Na przykład w 2014 r. Brytyjczycy wpłacili 11,3 mld euro składki, ale otrzymali z budżetu UE niemal 7 mld euro, z czego aż 4 mld na politykę rolną. Więc efekt netto to 4 mld euro ubytku. Praktycznie te skutki mogą być jeszcze niższe.
Reklama
Reklama
3. Londyn już w tym roku składa notyfikację dotyczącą wyjścia kraju z UE. Procedura trwa dwa lata, co oznacza problemy finansowe już od 2018 r. dla pozostałych krajów. Należy brać pod uwagę i taki scenariusz. Wysokość brytyjskiej składki była jednym z głównych argumentów eurosceptyków, takich jak lider UKIP Nigel Farage. W kampanii przedreferendalnej przekonywał on, że kraj płaci Unii 350 mln funtów tygodniowo, co jest nieprawdą. Biorąc pod uwagę tzw. rabat brytyjski i to, co kraj dostaje potem z unijnego budżetu, kwota ta topnieje do 188 mln funtów tygodniowo. Niemniej, jeśli Brytyjczycy będą chcieli jak najszybciej zrzucić z siebie ten finansowy ciężar i dodatkowo posłuchają sugestii unijnych władz, które zadeklarowały chęć jak najszybszego rozwodu, Wielka Brytania przestanie płacić już od 2018 r. Tymczasem obecna perspektywa trwa do 2020 r., a możliwość rozliczania unijnych inwestycji będzie istniała aż do 2023 r. (zasada n+3). To oznaczałoby pięć lat kłopotów. Ostatni komunikat Ministerstwa Rozwoju dotyczący naszej sytuacji po wynikach brytyjskiego referendum wbrew pozorom wcale nie nastraja optymistycznie. Co prawda resort przekonuje, że na razie nic się nie zmieniło w realizacji polityki spójności 2014–2020, lecz jednocześnie sam przyznaje, że termin zakończenia udziału Wielkiej Brytanii w finansowaniu unijnego budżetu zostanie ustalony w ramach prowadzonych negocjacji. Jaki będzie ich efekt, nie wiadomo. Pierwsze negatywne efekty możemy odczuć już niebawem, tj. na przełomie 2016 i 2017 r. "Oczekiwane jest stanowisko Komisji Europejskiej dotyczące wpływu wyników referendum na zakres planowanego w tym roku przeglądu budżetu UE (tzw. Wieloletnich Ram Finansowych 2014–2020)" – informuje resort rozwoju. Ten przegląd kraje wkładające najwięcej do unijnej kasy mogą próbować wykorzystać do wprowadzenia korekt niekorzystnych dla Polski i innych krajów z klubu "Friends of Cohesion" (przyjaciół polityki spójności).
4. Kompletna przebudowa systemu. Im częściej dochodzą do nas przecieki ze spotkań europejskich liderów, tym bardziej ten scenariusz staje się prawdopodobny. Niewykluczone, że czeka nas zupełnie nowy traktat europejski, który całkowicie zmieni sytuację geopolityczną w obrębie Wspólnoty. A to również może nie oznaczać nic dobrego dla Polski. – Gdyby miał pozostać ten sam model co obecnie, wątpię, by państwa członkowskie chciały uzupełniać lukę finansową po Wielkiej Brytanii. Raczej przyspieszy to dyskusje o innym kształcie unijnego budżetu i instrumentów finansowych. Metodologia podziału funduszy raczej nie będzie ta sama. Pytanie też, czy kraje strefy euro nie będą chciały stworzyć czegoś na kształt własnych funduszy europejskich – zastanawia się europoseł Jan Olbrycht. Także wiceminister Kwieciński podkreśla, że jeśli chodzi o nową perspektywę unijną, która ma zacząć obowiązywać od 2021 r., to większe znaczenie niż Brexit będzie dla Polski miała zmiana zasad polityki budżetowej. – Polityka spójności będzie wyglądała inaczej niż obecnie i my się do tego jako główni beneficjenci przygotowujemy. Do tego Unia się bogaci i regionów korzystających z tych instrumentów będzie mniej. W Polsce prawie połowa ludności znajdzie się poza kryteriami przyznawania tych funduszy – podkreśla Jerzy Kwieciński.