– Polski rząd traktuje swoje zwycięstwo wyborcze jako mandat, by dobro państwa podporządkować woli zwycięskiej partii (...). To jest demokracja sterowana w stylu Putina, niebezpieczna putinizacja europejskiej polityki – tak nieco ponad rok temu mówił niemiecki polityk, wówczas przewodniczący Parlamentu Europejskiego, Martin Schulz niemieckiej gazecie „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung”. Kilka tygodni wcześniej stwierdził, że to, co się dzieje w Polsce, ma charakter zamachu stanu. Tymczasem wczoraj po południu na partyjnej konwencji polityk, który dla niektórych polskich polityków stał się synonimem europejskiej arogancji, został oficjalnie przedstawiony jako kandydat SPD na kanclerza Niemiec.
I choć według przedwyborczych sondaży socjaldemokraci mają obecnie ok. 20 proc. poparcia, a konkurencyjne chadeckie CDU/CSU prawie dwa razy więcej, to jednak po wyborach w przypadku ponownego stworzenia wielkiej koalicji Martin Schulz mógłby zostać wicekanclerzem i ministrem spraw zagranicznych. – To jest bardzo silna, nietuzinkowa osobowość. Dokonał przy tym czegoś niespotykanego, bo z polityki europejskiej wchodzi do niemieckiej. Zazwyczaj droga prowadziła w drugą stronę i dotyczyła polityków powoli kończących swoje kariery. Mówiono o nich „Der Opa geht nach Europa” – czyli dziadek idzie do Europy – wyjaśnia dr hab. Sebastian Płóciennik z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. – Schulz może poprawić notowania SPD, 25 proc. jest w zasięgu tej partii – przewiduje.
Taki scenariusz jest z polskiej perspektywy korzystny, ale... tylko do pewnego momentu. Tak długo jak rosnące notowania socjaldemokratów dają więcej głosów dużej koalicji CDU/CSU–SPD i Angela Merkel zostaje przy władzy, za Odrą nie powinno dojść do radykalnych zmian. Zapewne doświadczona polityk będzie pilnowała, by nie doszło do rozpadu na Europę dwóch prędkości, i będzie chciała podtrzymania sankcji wobec Rosji. Jeśli jednak notowania SPD urosną tak wysoko, że socjaldemokraci będą w stanie stworzyć tzw. czerwoną koalicję z Zielonymi i bardziej lewicową partią Die Linke, to wtedy nasz największy partner gospodarczy może radykalnie zmienić swoją politykę.
Reklama

Europa na nowo

Reklama
To, w którą stronę szła będzie ta zmiana, przedstawiciele SPD zapowiedzieli tuż po ogłoszeniu wyników brytyjskiego referendum. Gdy okazało się, że wyspiarze zagłosowali za brexitem, Schulz wraz z Sigmarem Gabrielem, od piątku ministrem spraw zagranicznych Niemiec, ogłosili 10-punktowy plan pod znamiennym tytułem „Stworzyć Europę na nowo”. Politycy postulują więcej Europy, m.in. pojawia się fragment o stworzeniu „europejskiego FBI”, wspólnej polityki imigracyjnej czy powołaniu unijnej ochrony granic. – Chodziło o zwiększenie inwestycji publicznych w UE, a także wzrost demokratyczności (m.in. poprzez stworzenie drugiej izby parlamentu europejskiego) i transparentności procedur stosowanych w instytucjach Wspólnoty – piszą w swojej analizie Kamil Frymark i Konrad Popławski z Ośrodka Studiów Wschodnich. – Niebezpiecznym z punktu widzenia Europy Środkowej elementem tych propozycji (SPD i europejskich socjaldemokratów – red.) jest zamknięcie debaty o przyszłości UE w gronie państw założycielskich Wspólnoty, rozszerzonym ewentualnie o strefę euro. Jednym z głównych punktów propozycji jest wprowadzenie obowiązkowego podziału migrantów między państwami, co nie znajduje akceptacji państw środkowoeuropejskich – tłumaczą analitycy. Dwa dni później swoje postulaty, które niejako uzupełniały ten dokument, dołożył m.in. Frank-Walter Steinmeier.
ShutterStock
W przypadku gdy głównym koalicjantem w Niemczech zostanie SPD, można się także spodziewać zmian w finansach integracji europejskiej. – Socjaldemokraci będą bardziej otwarci na postulaty Francuzów, by wydawać więcej pieniędzy w krajach wspólnej waluty, a także by pogłębiać współpracę między nimi. Dla Polski to niekorzystny scenariusz, bo może doprowadzić do Europy dwóch prędkości i ograniczania funduszy strukturalnych dla krajów spoza strefy euro – dodaje Płóciennik.

Sześć języków

To, w którą stronę wychyla się za Odrą wyborcze wahadło, będzie można zobaczyć najpóźniej w połowie maja. Do tego czasu w trzech landach (m.in. liczącej prawie 20 mln ludzi Nadrenii Północnej-Westfalii) odbędą się wybory do parlamentów krajowych. Wybory parlamentarne odbędą się we wrześniu. I choć nie wiadomo, jaką rolę odegra Schulz po ich zakończeniu, to już teraz można stwierdzić, że jest to polityk nietypowy. Choć jeśli chodzi o formalne wykształcenie, nie ma matury, to jednak porozumiewa się swobodnie sześcioma językami, a ponad 20 lat w Parlamencie Europejskim pozwoliło mu zdobyć nie lada doświadczenie i wiedzę. Jak przyznaje w jednym z wywiadów, w szkole mu nie szło, bo w głowie miał tylko piłkę nożną i chciał zostać profesjonalnym piłkarzem. Plan się nie powiódł z powodu kontuzji, za to pojawiły się m.in. problemy z alkoholem. W wieku 24 lat Schulz został abstynentem. Przed karierą w europarlamencie polityk zdążył jeszcze założyć własną księgarnię i być burmistrzem swojego rodzinnego Würselen, gdzie do dziś chodzi do fryzjera. Jesienią okaże się, czy lokalni fryzjerzy będą mogli dbać o włosy kanclerza Niemiec, ministra spraw zagranicznych, czy może jednak szeregowego posła.