Madryt, który uznał referendum za nielegalne i nieważne, twierdzi, że zrobi wszystko co w jego mocy, by utrzymać jedność kraju. Tymczasem premier Katalonii Carles Puigdemont zapewnia, że spełni swoją obietnicę ogłoszenia niepodległości. Według regionalnego rządu w niedzielnym plebiscycie zagłosowało ok. 2,3 mln osób, czyli ok. 42 proc. uprawnionych, z których 90 proc. opowiedziało się za niepodległością tego najbogatszego hiszpańskiego regionu.

Reklama

Zgodnie z przyjętym we wrześniu br. przez kataloński parlament Aktem Przejściowym samodzielne ogłoszenie niepodległości przez Katalonię może nastąpić w ciągu 48 godzin od ogłoszenia wyników, czyli np. już w środę lub w czwartek, gdy zbierze się regionalny parlament.

Dotychczas żadne państwo ani międzynarodowe gremium nie poparło dążeń niepodległościowych katalońskiego rządu, więc jakakolwiek deklaracja niepodległości najpewniej zostałaby odrzucona, przynajmniej na początku. Unia Europejska twardo stoi za premierem Hiszpanii Mariano Rajoyem i twierdzi, że Katalonia nie zostałaby automatycznie członkiem Wspólnoty ani strefy euro.

Jak pisze AP, od strony ekonomicznej ciężko jest przewidzieć, czy region przetrwałby. Roczne PKB Katalonii wynosi ok. 215 mld euro i jest najwyższe spośród wszystkich hiszpańskich regionów i wyższe od PKB Grecji, ale wiele z jej towarów jest dostarczanych przez państwo hiszpańskie.

Reklama

Trudno jest też prognozować, jakich natychmiastowych zmian można oczekiwać po ogłoszeniu niepodległości, oprócz usunięcia hiszpańskich flag z oficjalnych budynków. Panuje przekonanie, że chodziłoby o symboliczną deklarację. Katalonia nie dysponuje siłami bezpieczeństwa, które ustanowiłyby granice. Kluczowe obszary, takie jak podatki, sprawy zagraniczne, obrona, porty, lotniska i pociągi są w rękach rządu w Madrycie. Poza tym Hiszpania niedawno przejęła praktycznie pełną kontrolę nad wydatkami Katalonii.

Co zatem może zrobić Madryt? Według AP władze centralne mają dwie opcje i obie są równie bolesne. Art. 155 hiszpańskiej konstytucji umożliwia rządowi częściowe i całkowite zawieszenie autonomicznych władz, jeśli lekceważą one swoje konstytucyjne obowiązki lub poważnie naruszają ogólne interesy Hiszpanii. Katalonia najpierw zostałaby ostrzeżona i jeśli nie zmieniałaby postawy, to Senat miałby zatwierdzić "niezbędne kroki". Partia Rajoya ma w Senacie większość bezwzględną, więc nie byłoby z tym problemu.

Zdaniem AP mogłoby np. chodzić o przejęcie kontroli nad policją w regionie. Jeśli byłoby to konieczne, te środki mogłaby wyegzekwować hiszpańska policja.

Reklama

Inną, bardziej radykalną możliwością, byłoby ogłoszenie stanu oblężenia, jeśli uznano by, że deklarując niepodległość, Katalonia uderza w suwerenność Hiszpanii. Mogłoby to doprowadzić do zawieszenia praw obywatelskich i wprowadzenia stanu wojennego. Konieczna byłaby debata na ten temat i głosowanie w izbie niższe. Mogłoby to być skomplikowane, gdyż Partia Ludowa (PP) Rajoya nie ma tam większości absolutnej.

Żaden z tych scenariuszy najpewniej nie zostanie zrealizowany z dnia na dzień - zastrzega AP.

Najbardziej pożądany dla obu stron byłby kompromis, ale biorąc pod uwagę, że ani Barcelona, ani Madryt nie chcą się ugiąć, porozumienie nie jest prawdopodobne.

Obie strony utrzymują, że są gotowe do dialogu, ale jednocześnie stawiają warunki, które są nie do zaakceptowania dla drugiej. Rajoy podkreśla, że nie może rozmawiać o referendum bez zmian w konstytucji i zachęca Katalonię do prac nad zmianami w ustawie zasadniczej. Kataloński rząd twierdzi, że zanim dojdzie do jakichkolwiek rozmów, trzeba uznać prawo Katalonii do samostanowienia. Regionalny rząd Puigdemonta chce też interwencji UE, co jest mało prawdopodobne, i apeluje o międzynarodowe mediacje, na co najpewniej Hiszpania się nie zgodzi.

Według brytyjskiego dziennika "Financial Times" największym grzechem władz centralnych i PP Rajoya było storpedowanie statutu autonomicznego Katalonii zatwierdzonego w katalońskim referendum w 2006 roku.

Nadawał on większą władzę regionalnemu rządowi i zwiększał autonomię finansową regionu. Problematyczne okazało się jednak słowo "naród" użyte w preambule do opisania Katalonii. W 2010 roku hiszpański Trybunał Konstytucyjny częściowo uchylił statut, uznając, że nie ma podstaw prawnych, by uznać Katalończyków za naród w ramach Hiszpanii i że język kataloński nie powinien mieć przewagi w regionie nad hiszpańskim.

Po przejęciu władzy przez rząd Rajoya w 2011 roku zmarnowano wiele szans na nowy start. Poparcie dla katalońskiej niepodległości wzrosło, gdy Hiszpania pogrążyła się w kryzysie finansowym, a skandale korupcyjne splamiły wpływowe partie polityczne w Madrycie i Barcelonie. Rząd Rajoya miał solidne podstawy prawne, by opierać się separatyzmowi, ale powinien był wykazać się większą inicjatywą polityczną i elastycznością ws. Katalonii - ocenia "FT".