Ingerencja Rosji w amerykańskie wybory

Obydwaj prezydenci dotychczas bagatelizowali sprawę, ale nie ma od niej ucieczki. A już na pewno nie po tym, jak w piątek Departament Stanu opublikował akt oskarżenia wobec dwunastu oficerów rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU, wymienionych z imienia i nazwiska, za udział we włamaniach na konta pocztowe i komputery Partii Demokratycznej w 2016 r. A to przecież jedynie ułamek śledztwa prowadzonego przez specjalnego doradcę Roberta Muellera, które obejmuje także próby nawiązania kontaktu z osobami z otoczenia Trumpa, jak również wykorzystanie mediów społecznościowych do kształtowania opinii publicznej w USA.

Reklama

Sekretarz stanu Mike Pompeo zapowiedział już, że prezydent bardzo stanowczo postawi w Helsinkach tą kwestię. Trump potwierdził chęć rozmowy na ten temat, choć stwierdził dość przytomnie w piątek, że nie spodziewa się usłyszeć od Putina "ojej, przyłapałeś mnie.

Ukraina

Na niedawnym szczycie G7 Trump zelektryzował uczestników stwierdzeniem, że aneksja Krymu nie była taka zła, bo i tak "wszyscy mówią tam po rosyjsku". Wątpliwe jednak, żeby taka była oficjalna polityka USA: oznaczałoby to przyzwolenie na zbrojną rewizję granic w Europie. Co nie wydarzyło się tutaj od 1945 r. (poza konfliktem w Jugosławii) i stanowi podstawę powojennego, bezprecedensowego w dziejach okresu pokoju.

Reklama

Na razie dialog w sprawie Ukrainy jest martwy, bo niespełnione zostały warunki tzw. porozumienia mińskiego. Wynegocjowany między Władimirem Putinem, Farncoisem Hollandem, Angelą Merkel i Petrem Poroszenką układ zakładał wycofanie obcych sił zbrojnych ze wschodniej Ukrainy oraz oddanie Kijowowi kontroli nad granicą. To oczywiście nie miało miejsca, zaś w ub. r. Moskwa zaproponowała, że pokoju na wschodniej Ukrainie mogłyby pilnować błękitne hełmy z ONZ. Tak czy siak, jakiś progres w tej sprawie jest potrzebny; pytanie brzmi tylko, na czyją stronę przechyli on szalę.

Z Ukrainą związana jest kolejna kwestia…

Sankcje

Władimir Putin może się śmiać z sankcji nałożonych po aneksji Krymu na Rosję, ale mimo to chce ich zniesienia. Co prawda największych szkód dokonały one w gospodarce w połączeniu z niskimi cenami ropy, ale zawsze istnieje ryzyko, że zostaną rozszerzone. Jeśli np. w Wielkiej Brytanii będą kolejne ofiary nowiczoka – substancji, której użyto do zatrucia Siergieja Skripala (przeżył, ale niedawno zmarła niezwiązana z tą sprawą kobieta, a inna osoba znajduje się w szpitalu).

Zachód, w tym USA, mówił do niedawna: bez postępów w sprawie Ukrainy nie ma mowy o znoszeniu jakichkolwiek sankcji. Pytanie brzmi, czy po wygranych wyborach Putin będzie skłonny w tej sprawie zrobić krok w tył. Tym bardziej, że cena ropy jest wyższa niż rok-półtora temu i pieniądze płyną szerszym strumieniem do budżetu. Plus, po początkowym szoku gospodarka się odbiła i w ub. r. urosła po raz pierwszy po dwóch latach kurczenia.

Reklama

Syria

Od września 2015 r., czyli od kiedy na Syrię spadły pierwsze, rosyjskie bomby wiadomo, że pokój w kraju nie będzie możliwy bez jakiegoś porozumienia między Waszyngtonem – który wspierał opozycję – a Moskwą – która wspiera prezydenta Baszara al-Asada. I chociaż al-Asad powoli czyści swój kraj z ostatnich punktów oporu, to Amerykanie wciąż mają na miejscu niewielki kontyngent przeznaczony do walki z Państwem Islamskim.

Amerykanie raczej nie będą mieli problemu z zaakceptowaniem faktu, że al-Asad zostanie u władzy w Syrii (chociażby dlatego, że jego usunięcie nigdy nie było priorytetem, także za Obamy). Strony muszą jednak zmierzyć się z powojenną odbudową kraju, który bez zagranicznej pomocy zamieni się w wylęgarnię terrorystów (jak wcześniej Irak). Rachunek opiewa, według bardzo wstępnych szacunków na 250 mld dol. Nie wiadomo też co zrobić z syryjskimi Kurdami, którzy przyciśnięci przez Państwo Islamskie chwycili za broń i byli kluczowi w walce z samozwańczym kalifatem. Na jakąkolwiek autonomię dla nich nie zgodzi się graniczącą z Syrią Turcja – do której zresztą przylegają zamieszkanie przez nich tereny.

Z Syrią niedołączanie związany jest inny temat rozmów, czyli…

Iran

Państwo ajatollahów to oczko w głowie Trumpa. Obecny lokator Białego Domu wypisał USA z porozumienia, które cofało Teheran z prac nad programem atomowym w zamian za zniesienie sankcji. Trump jest przekonany, że nie należało tego robić, bo Irańczycy wykorzystują petrodolary do podminowania polityki USA w regionie – m.in. finansując bojówki działające na terenie Syrii ramię w ramię z siłami al-Asada.

Trump chciałby więc powrotu do polityki "głodzenia" Iranu i z tego względu będzie namawiał swojego rozmówcę do zwiększenia produkcji ropy, aby zbić jej cenę – a przez to ograniczyć irańskie zarobki z tego tytułu. To jednak oznaczałoby ukłon Moskwy w stronę Waszyngtonu, za który Kreml z pewnością domagał się czegoś dla siebie, choćby w kwestii sankcji. Z drugiej strony Putin także niechętnym okiem patrzy na to, jak Irańczycy panoszą się w Syrii, czego dowodem jego niedawny komentarz o tym, że "wszystkie" obce wojska powinny opuścić kraj. Iran to jednak solidny partner dla Rosji, trudno więc powiedzieć, na ile Putin będzie skłonny zrobić coś przeciw Teheranowi.

Broń atomowa

Znakiem czasu jest, że kiedy dwa, największe mocarstwa atomowe ogłaszają programy modernizacyjne swoich wojsk strategicznych, temat nie trafia na pierwsze strony gazet. A to właśnie nastąpiło w ciągu ostatnich dwóch lat w Rosji i w USA, co wzbudziło obawy ekspertów przed nowym wyścigiem zbrojeń w tej materii.

Ten jest jednak nieunikniony dopóki broń atomowa w ogóle będzie w arsenale. Rakiety, jak każdy inny typ sprzętu starzeją się i trzeba je wymieniać (amerykańskie Minutemany mają dobre 30 lat). Co się bardziej liczy, to wielkość arsenałów. W 2021 r. wygasa wynegocjowane przez Obamę i Miedwiediewa porozumienie o redukcji arsenału, z którego obie strony – pomimo zepsucia stosunków od czasu aneksji Krymu – się wywiązywały. Okazja jest doskonała, aby wrócić do tematu i albo przedłużyć umowę, albo zaproponować coś nowego.