Berliński dziennik "Tagesspiegel" zauważa, że Europejczycy wracają z Chin oszołomieni, jak gdyby odbyli podróż w czasie - do przyszłości. Drapacze chmur, kolej dużych prędkości, supermarkety, w których płaci się wyłącznie za pomocą aplikacji na smartfon. Nawet żebracy zamiast dłoni wyciągają kod QR do zeskanowania.

Reklama

"Tym ważniejsze jest przypominanie, że dzisiejszy blask powstał z krwi setek albo tysięcy Chińczyków zamordowanych 30 lat temu w Pekinie przez Chińską Armię Ludowo-Wyzwoleńczą. Odpowiedzialna za to partia komunistyczna wciąż trzyma całą władzę. I niczego nie żałuje" - zauważa lewicowo-liberalny dziennik.

"Nie wolno zapomnieć, że partia, żeby utrzymać się u władzy, idzie po trupach. Dziś nie jest to takie oczywiste, jak 30 lat temu" - ocenia gazeta, przywołując los laureata Pokojowej Nagrody Nobla Liu Xiaobo, który dwa lata temu zmarł na raka w więzieniu, gdzie odbywał karę za "działalność wywrotową". Zwraca też uwagę na zamknięcie w obozach internowania ponad miliona przedstawicieli muzułmańskich Ujgurów z prowincji Sinciang. Pekin jest na tyle pewny siebie, że najpierw negował więzienie ludzi, by następnie bagatelizować sprawę i mówić o "reedukacji" - zauważa "Tagesspiegel".

"Przy wszystkich interesach gospodarczych powinniśmy w Niemczech zawsze pamiętać, że autorytarnie rządzone Chiny są zagrożeniem dla demokracji. Chiny już ogłosiły wyścig systemów politycznych" - pisze "Tagesspiegel" i proponuje, żeby właśnie z tego względu Niemcy zastanowiły się, czy chcą, by chiński koncern Huawei miał kluczowy wpływ na mającą powstać sieć 5G. "Huawei może podkreślać swoją niezależność, ale niezaprzeczalny fakt jest taki, że (koncern ten) podlega rządowi, dla którego istnieje tylko jedna nadrzędna wartość: utrzymanie władzy przez partię komunistyczną" - konstatuje dziennik.

Reklama

W nocy z 3 na 4 czerwca 1989 roku czołgi i transportery opancerzone wjechały na centralny plac Pekinu Tiananmen - Plac Bramy Niebiańskiego Spokoju, gdzie wcześniej przez siedem tygodni demonstrowały tysiące chińskich studentów domagających się demokratyzacji systemu.

Do dziś nie wiadomo, jaka była faktyczna liczba ofiar - w końcu czerwca 1989 roku ówczesny mer Pekinu przyznał, że zginęło 200 demonstrantów, w tym 36 studentów. Nieoficjalne szacunki mówią o 2 tys. zabitych; aresztowano do 3 tys. ludzi.

Nadal nie rozliczono winnych rzezi. Władze nie odpowiadają też na ponawiane co roku apele opozycji i rodzin młodych ludzi poległych na placu o "nowy początek", czyli o nową ocenę wydarzeń sprzed 30 lat przez władze ChRL, dialog i pojednanie.

Reklama

Dla ekonomicznego dziennika "Handelsblatt" zdjęcie przedstawiające demonstranta stojącego przed czołgiem jest po 30 latach symbolem błędów, jakie Zachód popełnił wobec Chin.

"Założenie, że wraz z rozwojem handlu i wzrostem dobrobytu Chińczycy przyjmą również zachodnie (uniwersalne) wartości okazało się błędem. Drugi błąd był natury ekonomicznej. Polegał na niedocenieniu technologicznego potencjału ChRL. Zwłaszcza Niemcy, którym Chiny zawdzięczają sporą część swojego dobrobytu, długo i naiwnie żywiły się iluzją, że Państwo Środka to tylko rynek zbytu i produkcji" - ocenia wydawana w Duesseldorfie gazeta.

"Teraz Zachód patrzy z niedowierzaniem, jak Chiny współdecydują o kwestiach mających znaczenie systemowe. Mają mocne argumenty, żeby to robić - polityczne, gospodarcze i technologiczne. A ofiary Tiananmen upamiętnia głównie Zachód, bo politbiuro (Komunistycznej Partii Chin) dzięki sztucznej inteligencji osiągnęło niebywały poziom kontroli nad swoimi obywatelami. Internet i media społecznościowe, uznawane niegdyś za instrumenty emancypacji, stały się w (Chińskiej) Republice Ludowej najskuteczniejszymi środkami represji" - konkluduje "Handelsblatt".