"Wiadomości dotyczące Luebckego są na czołówkach serwisów informacyjnych. Ciągle powtarza się, że Niemcy mają problem z prawicowym terroryzmem. A politycy z prawicowego i konserwatywnego spektrum, jak AfD i częściowo CSU i CDU, są obarczani współodpowiedzialnością za ten mord. Jest to dla mnie szokujące. Dostrzegam w tym mechanizmy, które znam z autorytarnej Rosji" - powiedział w rozmowie z PAP Reitschuster, który przez 16 lat był korespondentem tygodnika "Focus" w Moskwie. Jest on jednym z największych niemieckich autorytetów w sprawach współczesnej Rosji i autorem książek na ten temat.

Reklama

"Przy zamachach dokonywanych przez islamistów wciąż jesteśmy napominani, że należy unikać przedwczesnych sądów, że nie należy rozciągać odpowiedzialności na całe grupy. To są przecież +samotne wilki+ i chorzy psychicznie. Natomiast w przypadku, gdzie może chodzić o mord motywowany ideologią prawicową, ci sami ludzie uprawiają dokładnie to samo przed czym wcześniej przestrzegali" - zauważa publicysta.

Zwraca przy tym uwagę, że większość mediów relacjonuje sprawę tak, jakby wszystko było już przesądzone i nie istniało domniemanie niewinności.

"Wyjątkowo niebezpieczne jest jednak to, że odpowiedzialność rozciągana jest na całą grupę. Jestem głęboko zaniepokojony, że nasza demokracja schodzi na manowce. Mówienie, że były szef kontrwywiadu (BfV) Hans-Georg Maassen jest współodpowiedzialny za zamordowanie Luebckego jest analogiczne do oskarżenia Angeli Merkel o zamachy islamistyczne, albo czyny dokonywane przez migrantów. Gdybym jednak wypowiedział w Niemczech głośno to ostatnie oskarżenie zostałbym natychmiast zbesztany jako nazista albo prawicowy ekstremista. Ta atmosfera nietolerancji, denuncjacji, zniesławiania i oszczerstwa wzbudza we mnie ogromny strach. Jeszcze cztery lata temu nie byłbym w stanie sobie wyobrazić, że czegoś takiego doświadczyłbym w Niemczech" - wyznaje Reitschuster.

Reklama

Jeszcze bardziej niepokojące - zdaniem publicysty - są apele ze strony takich polityków jak były sekretarz generalny CDU Peter Tauber o odbieranie niektórym osobom podstawowych praw obywatelskich. Chadek, który jest obecnie parlamentarnym sekretarzem stanu w ministerstwie obrony miał na myśli radykalnych działaczy prawicowych.

"Kiedy słyszę, że szef MSW (Horst Seehofer z CSU) ma zamiar sprawdzić możliwości pozbawiania obywateli praw podstawowych zadaję sobie pytanie, czy ci ludzie w ogóle rozumieją czym jest demokracja. Mieliśmy w Niemczech pożar Reichstagu. Posłużył on za pretekst dla ograniczenia praw podstawowych komunistów. Nie chcę stawiać obu sytuacji na równi, ale w kraju, gdzie coś takiego się zdarzyło powinniśmy w pełni zdawać sobie sprawę, że odebranie podstawowych praw obywatelskich osobom o odmiennych poglądach politycznych, nawet radykalnie odmiennych, jest zachowaniem samobójczym. To, że 80 lat po tym, jak przeżyliśmy tę najstraszniejszą dyktaturę mamy poważnych polityków, którzy głośno mówią o sięganiu po niedemokratyczne metody głęboko mnie to przeraża. Siłą rzeczy zadaję sobie pytanie, czy Niemcy czegoś się nauczyli ze swojej historii. Jest to bowiem myślenie totalitarne. Tauber ujawnił się jako ktoś, kto nie myśli w sposób demokratyczny" - uważa Reitschuster.

Zdaniem publicysty w całej sprawie nie chodzi tylko o doraźną polityczną walkę i próbę powstrzymania wzrostu poparcia dla narodowo-konserwatywnej Alternatywy dla Niemiec (AfD).

Reklama

"Mamy do czynienia z głębszym problemem. Część niemieckich elit - nazywam ich pociotkami Lenina - uważa, że posiadła prawdę i że społeczeństwo można kształtować odgórnie. Że można sprawić, że stanie się multikulturowe. Ci, którzy są przeciwni, jak to w tradycji leninowskiej, stają się +wrogami ludu+. Istnieją zatem tematy tabu, jak islam, migracja, bezpieczeństwo, obawy zwykłych ludzi, o których nie wolno mówić. Kto te tematy podejmuje jest z miejsca etykietowany jako nazista, prawicowiec. Kiedy jednak problemy są tak palące, że niektóre partie - jak AfD, mimo wszystko się nimi zajmują, to stara się takie postępowanie penalizować" - zaznacza pochodzący z Augsburga pisarz, przypominając sondaż renomowanego instytutu badań publicznych Allensbach, z którego wynika, że tylko 18 proc. Niemców otwarcie wyraża swoją opinie na wszystkie tematy.

"To są wartości, jak z państwa rządzonego przez autorytarny reżim. W tym momencie powinny zapalić się wszystkie lampki alarmowe. Zamiast tego, politycy i media zniesławiają Allensbach" - mówi publicysta.

Jego zdaniem elity polityczne są coraz bardziej oddalone od społeczeństwa i tematów, które to społeczeństwo interesuje. Jest to kolejne podobieństwo do Rosji. "Nie wiem, czy jego przyczyn należy doszukiwać się w tym, że zarówno Władimir Putin, jak i Angela Merkel zostali ukształtowani przez komunistyczne organizacje młodzieżowe. W obu krajach widać jednak próby mobilizacji społeczeństwa przy pomocy kreowania zewnętrznego wroga" - twierdzi Reitschuster.

W Rosji tym wrogiem są Stany Zjednoczone, które są wszystkiemu winne, a w Niemczech taką rolę odgrywa AfD i prawica. Tworzy się sytuację bezalternatywności - kto jest przeciwko ten jest faszystą i nazistą. "Jeśli się spojrzy jak silnie działają tu mechanizmy znane z komunistycznych organizacji kadrowych, z reżimów autorytarnych, to wzbudza to strach. Niemcy na wschodzie kraju, którzy znają te mechanizmy z doświadczenia, reagują bardzo krytycznie. Są wyczuleni. Dlatego częściowo z rozpaczy, częściowo z konieczności skłaniają się ku AfD" - tłumaczy Reitschuster.

Przyznaje też, że po spędzeniu kilkunastu lat w Rosji jest wyczulony na takie manipulacje, których celem jest dehumanizacja ludzi. "Borys Niemcow, który był moim przyjacielem, był tam kreowany na faszystę, był dehumanizowany. W końcu został zamordowany. Po ataku na posła AfD Franka Magnitza w wielu mediach mieliśmy do czynienia z trudem maskowanymi wyrazami sympatii dla tego aktu przemocy" - przypomina Reitschuster. Magnitz został w styczniu w Bremie ciężko pobity przez grupę osób.

"Obawiam się dalszego rozwoju sytuacji, bo wiem, że Niemcy są skłonni do radykalizacji. Kiedy słyszę, że Niemcy powinny ratować świat, to przebiegają mnie ciarki. Uważam, że niemiecki charakter nie powinien już nigdy uzdrawiać świata" - ocenia publicysta trawestując hasło ukute przez Franza Emanuela Augusta Geibla, niemieckiego poety i tłumacza z XIX wieku.

"Współczuję Polakom, Węgrom i Francuzom, jak muszą się czuć, kiedy okazuje się że Niemcy znów chcą naprawiać świat. Tym razem poprzez klimat i środowisko. Obawiam się, że idziemy w kierunku autorytarnego ekosocjalizmu. Uważam, że nie jest to przypadek, że dochodzi do tego za rządów Angeli Merkel, działaczki Demokratycznego Zrywu - partii, której udowodniono związki ze Stasi" - dodaje.

Zdaniem Reitschustera media w Niemczech nie tylko nie zapobiegają wzrostowi napięcia, ale wręcz mu sprzyjają.

"Przez wiele lat stawiałem niemieckie media za wzór. Obecnie nie mógłbym tego zrobić. Jestem głęboko rozczarowany postawą większej części niemieckich mediów. W wielu przypadkach mamy do czynienia z dziennikarstwem, które chce narzucać swoją wolę, wychowywać. Wiem od kolegów, że na niektóre tematy nie wolno pisać. Znam ludzi którym z komentarzy wycina się krytyczne zdania na temat rządu. Zmienia się tytuły, które są krytyczne wobec Merkel. To, że żądanie ograniczenia podstawowych praw obywatelskich nie wywołało okrzyku oburzenia pokazuje, jak szerokie kręgi dziennikarzy oddaliły się od demokratycznych i pluralistycznych pryncypiów. Najgorsze jest to, że oni sami wcale tego nie widzą. Są przekonani, że walczą w dobrej sprawie. Wydaje im się, że są bojownikami ruchu oporu. Patrząc z zewnątrz jest to tragikomiczne" - zauważa pisarz.

"Widać to zresztą tez na przykładzie relacjonowania wydarzeń z Polski. Moim zdaniem jest to absolutnie jednostronne. Jeśli czyta się niemiecką prasę, to można odnieść wrażenie, że w Polsce panują rządy autokratyczne. A właściwie prawicowa dyktatura. Przy wszystkich problemach, które w Polsce istnieją nie uważam, by jednym z nich były inklinacje autorytarne. Wręcz przeciwnie, opozycja jest silna, potrafi zorganizować opór przeciwko inicjatywom, których nie chce. Moim zdaniem w Polsce mamy do czynienia z dobrze funkcjonująca demokracją, a krajobraz medialny jest bardziej pluralistyczny niż w Niemczech i odzwierciedla szerokie spektrum opinii" - konkluduje Reitschuster.