Rzeczniczka Departamentu Stanu USA Morgan Ortagus odnosiła się do opublikowania przez wydawany w Hongkongu propekiński dziennik "Ta Kung Pao" danych pracownicy wydziału politycznego tamtejszego konsulatu USA, przedstawionej przez tę gazetę jako Julie Eadeh. Zdjęcie kobiety, rozmawiającej ze studenckimi przywódcami protestu, znalazło się pod nagłówkiem: "Obce siły ingerują".

Reklama

Nie sądzę, aby ujawnianie prywatnych informacji dotyczących amerykańskiej dyplomatki, zdjęć, imion (jej) dzieci, było formalnym protestem. Tak właśnie postąpiłby zbójecki reżim - oświadczyła na konferencji prasowej Ortagus. Nie tak zachowywałby się odpowiedzialny kraj - oceniła, podkreślając, że incydent jest "absolutnie niedopuszczalny".

Biuro chińskiego MSZ w Hongkongu odpowiedziało w komunikacie, że słowa Ortagus to "bezczelne oszczerstwo" pod adresem Chin, ukazujące "gangsterską logikę" i "hegemoniczne myślenie" USA. Chiny potępiają te wypowiedzi i stanowczo się im sprzeciwiają - dodano.

Niewymieniony z nazwiska rzecznik biura ocenił, że Departament Stanu USA najwyraźniej uważa, iż rolą amerykańskich dyplomatów są kontakty z antyrządowymi, a nawet separatystycznymi siłami w innych krajach świata. Wezwał stronę amerykańską do "poszanowania międzynarodowego prawa i norm rządzących stosunkami międzynarodowymi" oraz do zaprzestania "ingerencji w wewnętrzne sprawy innych państw".

Reklama

Wcześniej biuro oświadczyło, że przekazało przedstawicielowi placówki dyplomatycznej USA w Hongkongu protest w związku z "doniesieniami, że urzędnik amerykańskiego konsulatu w Hongkongu i Makau spotkał się z ważnymi działaczami na rzecz niepodległości Hongkongu". Natomiast według Ortagus Chińczycy twierdzą, że złożyli formalny protest, gdy w rzeczywistości nękali amerykańskiego dyplomatę.

W Hongkongu od kwietnia trwają masowe protesty przeciwko lokalnej administracji i zgłoszonemu przez nią projektowi nowelizacji prawa ekstradycyjnego, która umożliwiałaby m.in. przekazywanie podejrzanych do Chin kontynentalnych. Wielu mieszkańców Hongkongu uznaje ten projekt za zagrożenie dla praworządności i kolejny przejaw ograniczania autonomii tego specjalnego regionu administracyjnego ChRL przez rząd centralny w Pekinie.

Początkowo krytycy nowelizacji wyrażali swój sprzeciw w pokojowych marszach protestu; w jednej z wielu takich demonstracji przeszły według organizatorów prawie 2 mln osób. Nie przekonało to jednak władz do wycofania projektu, choć prace nad nim bezterminowo zawieszono. Od czerwca protesty są coraz gwałtowniejsze i obecnie dochodzi do nich niemal codziennie.

Urzędnicy w Pekinie i lojalne wobec partii komunistycznej media Chin kontynentalnych wielokrotnie sugerowały, że za protestami w Hongkongu stoją "obce siły". Rzeczniczka chińskiego MSZ Hua Chunying wzywała USA, aby "zabrały z Hongkongu swoje czarne ręce" i wyjaśniły, jaka jest ich rola w trwających demonstracjach.