"USA wciąż mają w Niemczech więcej żołnierzy niż w jakimkolwiek innym kraju. W zależności od sytuacji od 35 tys. do 50 tys. Istnieje tu infrastruktura strategiczna: szpital wojskowy w Landstuhl, węzeł lotniczy w Ramstein, centrum dowodzenia operacjami w Europie i na kontynencie afrykańskim w okolicy Stuttgartu, składy amunicji i tak dalej" - przypomina berliński dziennik, którego zdaniem ta infrastruktura jest zbyt cenna, by ją zostawić. Służy ona bowiem jako zaplecze prowadzonych przez USA działań wojskowych na całym świecie.

Reklama

"Każdy żołnierz ranny w Afganistanie lub Iraku jest transportowany do Ramstein, skąd trafia do Landstuhl. Każdy prezydent USA podczas wizyty w Niemczech odwiedza to miejsce. Każdy, kto ogląda wiadomości telewizyjne w USA, wie, że żołnierze amerykańscy z międzynarodowej misji wojskowej są dowodzeni ze Stuttgartu" - podkreśla publicysta gazety, jej były korespondent w Waszyngtonie - Christoph von Marschall.

"Tagesspiegel" przypomina, że po zakończeniu zimnej wojny Stany Zjednoczone wydały miliardy dolarów na tę infrastrukturę. I planują kolejne inwestycje, ponieważ to zaplecze jest dla nich cenne. Nie bez znaczenia jest też, według dziennika to, że Niemcy są stabilnym krajem, gdzie USA znajdują dobrze wykształconych pracowników cywilnych.

"Istotą partnerstwa między USA i RFN nie są mobilne jednostki bojowe, które można łatwo przenieść do Polski. Gdyby Donald Trump faktycznie chciał przenieść tam żołnierzy, to tak jakby wyrzucił w błoto miliardy dolarów amerykańskich podatników. I musiałby zainwestować kolejne miliardy, aby zbudować porównywalną infrastrukturę w Polsce" - przekonuje von Marschall.

Reklama

"Pycha jest jednym z siedmiu grzechów głównych. Powoduje, że nie dostrzega się własnych interesów. Komunikacja między Niemcami a USA od pewnego czasu przypomina rozmowę dwóch wyniosłych ludzi" - wyjaśnia chłód w relacjach między Berlinem a Waszyngtonem publicysta.

Przejawem pychy po stronie niemieckiej są - według gazety - zachowania współrządzących nad Renem socjaldemokratów. Fakt, że prezydentem Stanów Zjednoczonych jest Donald Trump, to dla nich wystarczający powód, żeby nie wypełniać sojuszniczych zobowiązań.

"Zobowiązania te powinny być wypełniane we własnym interesie. To Niemcom powinno zależeć na utrzymaniu infrastruktury wojskowej USA. Jest ona bowiem kaucją. Dzięki niej Waszyngton uważa obronę Niemiec za korzystne dla siebie. Do tego dochodzą tysiące miejsc pracy dla cywilnych pracowników, których istnienie zależy od obecności USA w strukturalnie słabych regionach" - argumentuje von Marschall.

Komentator nie uważa, by należało się przejmować groźbami Trumpa czy ambasadora USA w Berlinie - Richarda Grenella. Przyczynami ich gniewu jednak - jak najbardziej. Niemcy nie wypełniają swoich zobowiązań sojuszniczych. Ani w kwestiach budżetowych, ani jeśli chodzi o gotowość operacyjną wojska, ani w dziedzinie infrastruktury.

Reklama

"Jeśli Stany Zjednoczone rzeczywiście będą chciały przenieść wojska na Wschód lub jeśli zaistnieje taka konieczność ze względu na zagrożenie, to nie będą mogły tego zrobić: wiele niemieckich mostów kolejowych nie wytrzyma ciężaru pociągu z czołgami" - drwi "Tagesspiegel" i apeluje o wyzbycie się pychy po obu stronach Atlantyku.

"Grenell i Niemcy mają wszelkie powody, by mówić więcej o tym, jak cenny jest ich sojusz. I co chcą do niego wnieść, aby uczynić go jeszcze bardziej wartościowym" - puentuje.

Ambasador Stanów Zjednoczonych w RFN Richard Grenell w piątek ponownie ostrzegł Berlin, że jego kraj wycofa część żołnierzy znad Renu i przeniesie ich do Polski. To konsekwencja zbyt niskich - w ocenie Waszyngtonu - wydatków Niemiec na obronność.

- To naprawdę obraźliwe oczekiwać, że amerykański podatnik nadal będzie utrzymywał ponad 50 tys. Amerykanów (żołnierzy i cywilnej obsługi) w Niemczech, podczas gdy Niemcy wykorzystują pieniądze z nadwyżki handlowej na własne cele - oświadczył Grenell w rozmowie z agencją dpa.