23 tys. – tyle osób zarażonych koronawirusem jest teraz we Włoszech. Do czego porównałabyś sytuację w kraju?

Teraz to już nawet 26 062 osób zarażonych, z czego 2503 zmarło, co pokazują najnowsze statystyki.
Bardzo ciężko jest to porównać z czymkolwiek, bo to, co się dzieje jest bez precedensu. We Włoszech od wojny nie wprowadzano stanu zagrożenia.

Reklama

Ale przecież mieszkasz w Apulii, gdzie sytuacja nie była z początku tak dramatyczna. Wirus szerzył się głównie w północnych Włoszech.

Tak, to prawda. Jak na razie w Apulii mamy 340 przypadków, podczas gdy w samej Lombardii to już ponad 16 tys. zarażonych. Co stanowi ponad połowę wszystkich zarażeń we Włoszech.
Ponad 1100 przypadków jest w samej czwartej strefie – do badań statystycznych używa się podziału Włoch na cztery strefy. Czwarta strefa to południe i regiony: Kampania, Kalabria, Bazylikata, Sycylia i właśnie Apulia.

Reklama

Podział na północ i południe Włoch jest teraz jeszcze bardziej wyraźny.

Bez dwóch zdań. I to do tego stopnia, że osoby pochodzące z południa, czują się wręcz uwięzione na północy. Ba, wśród znajomych, na grupach społecznościowych, codziennie ktoś dyskutuje o tym, by wrócić z północy na południe. Wtedy jest niemal linczowany – za sam fakt, że tylko o tym myśli.
Choć, co też trzeba powiedzieć, nie brakuje i takich – bardziej odważnych, a tak naprawdę to mniej odpowiedzialnych – którzy w pędzie zaczęli uciekać na południe, kiedy tylko pojawiło się zagrożenie wprowadzenia zakazu przemieszczania się.

Jakie w ogóle są teraz nastroje Włochów?

Reklama

Jednej odpowiedzi na to pytanie nie ma. Bo np. kilka dni temu był trend przeróżnych aktywności na balkonach. Ludzie tańczyli, śpiewali, recytowali wiersze, DJ-e organizowali imprezy dla całego osiedla. Był to pewnego rodzaju manifest: "My się nie damy”. Ale też próba zjednoczenia się i bycia razem, którego teraz tak bardzo im brakuje.

A teraz?

Wszystkie aktywności społeczne przeniosły się do Internetu. Włosi dzwonią do siebie, spotykają na video czatach w kilka/kilkanaście osób i tak uprawiają sporty, piją kawę/piwo, tańczą…
Dwa hasztagi są teraz też bardzo aktywne #andratuttobene, czyli wszystko będzie dobrze i #iorestoacasa, czyli ja zostaję w domu. Pierwszy jest bardzo często wpisywany na rysunkach dzieci i publikowany w mediach społecznościowych. Prawie zawsze towarzyszy mu tęcza. Drugi to apel do rodaków: Zostańcie w domu, to służy wszystkim.

Ale jest też wiele innych ciekawych inicjatyw…

… czytanie bajek przez lokalnych aktorów na profilach społecznościowych, lekcje angielskiego prze Skype, poranna gimnastyka z instruktorami z siłowni czy msze online. Każdy chce dać coś od siebie. Ba, Włosi – jak zawsze – nadal dyskutują też o kuchni. Wymiana przepisów, zdjęcia gotowych dań na Instagramie nie mają końca.

Skoro już o kuchni mowa, Włosi, jak Polacy, też robią zapasy?

Robili, na początku, kiedy wybuchła panika. (Sondaże pokazały, że żywność gromadziło 40 proc. Włochów – przyp. red.). Tyle, że kupowali dużo w obawie, że sklepy zostaną zamknięte. A nie, że zabraknie produktów – historycznie nie mają przecież doświadczeń z pustymi półkami.
Poza tym nikt nawet nie pomyślał o tym, żeby wypłacać gotówkę – z reguły każdy tutaj ma jej trochę, a i w sklepach zachęcają do płatności kartą.
Teraz sytuacja już się unormowała.

Ale nadal to nie oznacza, że wszystko już można dostać.

Nie ma jedynie maseczek i płynów antybakteryjnych do rąk w aptekach. Tylko tego. Wszystko inne mamy. Choć na początku brakowało czasem niektórych typów makaronów czy np. wody. Ale to trwało krótko. I przy następnej dostawie, wszystko zostało uzupełnione.

A służba zdrowia – jak tutaj wygląda sytuacja?

Maseczki w szpitalach jeszcze są i miejmy nadzieję, że ich nie zabraknie. Miejsca dla pacjentów też, tych ostatnich nie ma wyłącznie w Bergamo. (Po chwili)
Ale - ze względu na skalę - sytuacja jest bardzo dynamiczna; teraz brakuje też respiratorów.

Tyle, że nie brakuje też informacji, że np. ludzie umierają na ulicach czy "w kraju obowiązuje mały stan wojenny”.

Nieprawdziwych informacji z Włoch jest całe mnóstwo. Podam inny przykład. W Bergamo zabrakło miejsc w tzw. sala mortuaria. To miejsce, gdzie według prawa, zwłoki leżą kilka godzin przed pochówkiem. Nie jest to kostnica w naszym rozumieniu. To po prostu sala już na cmentarzu, na którym jest też kościół. Teraz ciała leżą już w kościele, bo w "sala murtuaria" nie ma już miejsca. W takich samych warunkach jak w „sala mortuaria”, w zamkniętych trumnach. I teraz można tę sytuację przedstawić tak ja to zrobiłam, albo powiedzieć: "Nie ma miejsc w kostnicach i ciała układają w kościele”. W naszej wyobraźni od razu widzimy obraz stosów ciał niczym z obozów koncentracyjnych. A to przecież nieprawda.
Rozumiem ludzi, którzy przez strach odbierają sytuację gorzej niż ona jest w rzeczywistości, to jest ludzkie, ale należy opisywać stan rzeczy takim, jaki on jest!

Koronawirus we Włoszech / PAP/EPA / TIZIANO MANZONI

Jakie są inne najpopularniejsze we Włoszech fake newsy?

Najwięcej dotyczy niestety osób, które potencjalnie mogą być chore. A w związku z tym, że tutaj w małych miasteczkach wszyscy się znają, to wystarczy, że jedna osoba powie: "On ma wirusa’”, a za chwilę zaczynają krążyć zdjęcia tej osoby, jej rodziny. A nawet nagrania ostrzegające, żeby nie chodzić do sklepu, gdzie pracuje.

Drugim bardzo mocnym fake newsem jest informacja o tym, że wirus umrze latem z powodu klimatu i temperatury, która w tym okresie jest wysoka. To przekonanie umacnia się z każdym dniem, bo daje nadzieję. A prawda jest taka, że nie wiemy, jak będzie.

Wielu Włochów nadal nie wie też, co jest dozwolone podczas epidemii – i to tydzień po tym jak dekret rządu wszedł w życie. Tylko ciągu czterech dni policja spisała 20 tys. osób, zarzucając im złamanie rozporządzenia.

Tymczasem przepisy mówią dokładnie: nie należy wychodzić, a także wsiadać do samochodu, bez wyraźnego powodu. Te ostatnie mogą być cztery: zdrowie, praca, powrót do domu (tu na przykład z północy na południe) i wyższa konieczność (zakupy, wyprowadzenie psa, wyrzucanie śmieci, uprawianie sportu indywidualnego).

To uprawianie sportu – w tym np. bieganie czy jazda rowerem – jest zresztą dość kontrowersyjne. Bo należy udowodnić, że się ten sport uprawia. To raz. Dwa, w każdym z tych przypadków w razie kontroli trzeba wypełnić deklarację (lub przygotować ją wcześniej, aby przyspieszyć kontrolę), gdzie wpisuje się powód wyjścia z domu oraz to skąd i dokąd się idzie. Deklaruje się też, że nie jest się poddanym obowiązkowej kwarantannie.
Spacery nie są dozwolone. Podobnie jak zgromadzenia. Żadne.


Tyle teoria. Jak to wygląda w praktyce?

W pierwszych dniach przymykano na to oko, teraz – kontrole już działają. Tylko wczoraj spisano 8 tysięcy osób. Dla nich oznacza to realny proces. Każda z nich może dostać mandat od 250 euro lub grozi jej do trzech miesięcy więzienia. Jeśli z kolei okaże się, że któraś z tych osób kogoś zarazi i ta osoba umrze, to zostanie posądzona o zabójstwo niższego stopnia. Tylko nie pytaj, jak to wszystko będą potem sprawdzać…

Za nieuzasadnione władze uznają też wyjazdy do domów wakacyjnych poza miastem.

Za to nie ma ograniczeń, jeśli chodzi o wyjście po gazety do kiosku i po papierosy - państwo ma monopol na papierosy we Włoszech i zarabiają na nich dużo, a wiadomo: teraz każdy "grosz” się liczy.

Co jeszcze mówią dokumenty?

Jeśli jakiś sklep nie ma możliwości zapewnienia odległości jednego metra między klientami, to po kontroli może zostać zamknięty. Dlatego też prawie wszyscy poprzyklejali już na podłogach linie, tak by ludzie pamiętali i nie stali obok siebie.

Maseczki i rękawiczki są obowiązkowe?

Wyłącznie dla tych, którzy pracują z klientami. Klient może nie nosić ani maseczki, ani rękawiczek.
Co ciekawe, wcześniej restauracje, bary, kawiarnie, sklepy z odzieżą, okularami, zabawkami i inne mogły być otwarte jedynie do godz. 18. W strefie czerwonej – zamknięte, a gastronomia tylko na dowóz. Sport bez publiczności, w strefie czerwonej – żadnych imprez. Bez meczów nawet bez widowni.

Ale są i lokalne obostrzenia. W Rzymie zamknięto parki i place zabaw, w Bergamo zabroniono hazardu i wyłączono internet na ulicach. Z kolei w Sassari na Sardynii nie wolno spacerować i biegać. Inne przykłady?

W regionie Kampania zabroniony jest dowóz jedzenia do domu, żeby ograniczyć również ryzyko dla tych, którzy mieli je dostarczać. W regionie Apulia wstrzymano szczepienia dzieci powyżej 15-ego miesiąca życia. Niektóre miasta (tu już zależy od burmistrza) zamykają sklepy 24h, w których są tylko automaty samoobsługowe.
W moim regionie również wprowadzono obowiązkową kwarantannę - 14 dni dla osób, które wracają w północy. Dodatkowo muszą wypełnić specjalną deklarację i zgłosić się do lekarza rodzinnego.

I to wszystko sprawia, że nadal czujesz się we Włoszech bezpiecznie?

Tak, niczego nam nie brakuje. Mam też to szczęście, że w moim miasteczku (50 tys. mieszkańców) jest tylko jeden potwierdzony przypadek – wciąż czuję, że epidemia jest daleko ode mnie.

Poza tym mąż pracuje z domu (jest prawnikiem; ma dużo pracy i wciąż wisi na telefonie). Ja z kolei na macierzyńskim i zajmuję się naszym synem (Rano kiedy jest słońce wychodzimy na spacer... na balkon. I tak już od 10 dni). Mamy też oszczędności, które pozwalają nam spać spokojnie. A dodatkowo 16 marca rząd ogłosił dekret o pomocy włoskiemu społeczeństwu – nie został jeszcze opublikowany, bo nie spodobał się związkom zawodowym i osobom prowadzącym własną działalność. Dlatego wciąż czekamy.