Kucinich wcale nie przesadził. W najbardziej rozwiniętych krajach świata w latające talerze i bliskie spotkania trzeciego stopnia wierzą miliony. Dla wielu ludzi istoty pozaziemskie to wręcz obiekty religijnego kultu, które zastąpiły „zużytych” Jezusa, Buddę czy Mahometa.

Reklama

Równo 34 lata temu francuski kierowca rajdowy i piosenkarz kabaretowy Claude Vorilhon przeżył mistyczne objawienie. Najpierw nie mógł zasnąć. Coś kazało mu patrzeć w niebo. Wszedł na poddasze i uparcie wypatrywał, ale nie znalazł ukojenia. "Idę się przejść" – rzucił do zaspanej żony Marie-Paul. Spacer zaprowadził go na oddalone o kilka kilometrów wzniesienie Puy de Lassolas – wygasły od stuleci wulkaniczny krater nieopodal Clermont-Ferrand w centralnej Francji. Tam doświadczył bliskiego spotkania trzeciego stopnia. "Z nieba opadł na ziemię statek kosmiczny. Wysiadł z niego obcy o imieniu Jahwe i przekazał mi objawienie" – wspomina Vorilhon w swojej „Księdze, która mówi prawdę”.

Podczas kolejnych spotkań Francuz dostąpił nawet zaszczytu odwiedzenia tajemniczej planety, z której pochodził kosmita. Była ona skrzyżowaniem królestwa niebieskiego ze światem filmu science fiction. Nic dziwnego, zamieszkiwały ją w końcu istoty (Elohim), których rozwój cywilizacyjny wyprzedzał Ziemię o jakieś 25 tys. lat. Owi Elohim już wielokrotnie wysyłali na Ziemię swoich proroków, którzy próbowali nawrócić jej mieszkańców na dobrą drogę. Vorilhon spotkał tych kosmicznych emisariuszy podczas pożegnalnego posiłku. Byli tam i Jezus, i Mojżesz, a nawet Budda oraz Mahomet. "Teraz wysyłamy ciebie" – usłyszał na odchodnym. Po powrocie na Ziemię Vorilhon postąpił ściśle według wskazówek z kosmosu i założył we Francji Kościół raelian. Dziś liczbę jego wyznawców szacuje się na 140 do 300 tysięcy. Mocne zakorzenienie raelianizmu w tradycji biblijnej symboliki przeciągnęło na ich stronę nawet kilku katolickich księży.

Kościół pod wodzą Raela (takie imię nosi od czasu objawień 61-letni dziś Vorilhon) od początku potrafił wzbudzić wokół siebie medialną wrzawę, co uczyniło zeń bardzo dochodowe przedsiębiorstwo. W latach 70. raelianie przyciągali wyznawców gloryfikacją wolnej miłości, antykoncepcji i masturbacji, potem wyruszyli na podbój innych kontynentów, proponując budowę w Jerozolimie tzw. Trzeciej Świątyni Salomona, która będzie ambasadą kosmitów na Ziemi. Gdy i to się znudziło, raelianie wpadli na nowy pomysł i w 2004 r. ogłosili, że udało im się sklonować człowieka, który ma być podstawą nowej cywilizacji opartej na radykalnej supremacji najnowszych zdobyczy nauki: inżynierii genetycznej, sztucznej inteligencji czy nanotechnologii (ten wątek raeliańskiej ideologii stał się osnową jednej z najgłośniejszych powieści początków XXI wieku „Cząstek elementarnych” Francuza Michela Houellebecqa).

Reklama

"Nasza religia jest otwarta na każdego nowego członka. Nie wymaga od ciebie żadnych specjalnych praktyk. Płacimy składki i raz do roku spotykamy się ze współwyznawcami z całego świata. Na scenie pojawia się Rael, który jest człowiekiem bardzo dowcipnym i mądrym, więc przyjemnie go posłuchać. Potem mamy seminaria, dyskusje, medytacje, w których wychwalamy mądrość i dobro istot pozaziemskich, tańczymy, śmiejemy się. Nie modlimy się do nich, bo to przecież istoty jak my, tylko bardziej doskonałe" – mówi DZIENNIKOWI Kenny Stolpe, szef szwedzkiej gałęzi Ruchu Raeliańskiego.

Raelianie znaleźli też wielu naśladowców, jak choćby Aetherius Society, którego 10 tys. wyznawców kontaktu z bytami pozaziemskimi szuka w praktykach jogistycznych, czy Kościół unarian, którzy wierzą, że pewnego dnia „gwiezdni bracia przybędą na ziemię na 33 statkach kosmicznych i zbawią ludzkość”. Swój kosmiczny kult mają nawet słynący raczej z braku konfesyjnego zapału Czesi i Słowacy. Za naszą południową granicą żyje bowiem kilkaset członków kościoła Vesmirni Lide Sil Svetla (Pozaziemskie Istoty Sił Jasności) założonego przez charyzmatycznego Ivo Bendę z Ołomuńca.

"To kosmiczna cywilizacja bardziej zaawansowana od naszej zaszczepiła na Ziemi życie. A chrześcijaństwo, buddyzm czy islam są tylko nieudolnymi ludzkimi próbami zrozumienia superinteligentnych kosmicznych demiurgów" – takim twierdzeniem przedstawionym jeszcze w latach 60. XX w. Szwajcar Erich von Daeniken dał ufologii nowy ożywczy impuls, a sam zarobił fortunę, bo jego książki rozeszły się w ponad 60 mln egzemplarzy. "Nowe czasy wymagały nowych rekwizytów. A dzięki fali filmów, książek i słuchowisk kosmici stali się po II wojnie światowej częścią popkultury. To, że awansują do roli obiektów kultu, było tylko kwestią czasu" – mówi w rozmowie z „Dziennikiem” pisarz i publicysta science fiction Marek Oramus.

Reklama

Zdaniem Oramusa scenariusz powstania religii kosmicznych jest zawsze podobny. "Pojawia się ktoś, kto mówi, że szykuje się coś bardzo niedobrego, ale on wie, jak się uratować. A skąd wie? No przecież nie od księdza. To by było zbyt nudne. Od kosmitów, oczywiście!" – mówi Oramus. W miarę zbliżania się magicznej daty 2000 millenarystycznych kosmicznych kultów przybywało. Przybierały nieraz makabryczną formę. 26 marca 1997 r. świat obiegła wiadomość o samobójczej śmierci 39 członków amerykańskiej sekty Niebiańskich Wrót. Jak się później okazało, wierzyli oni, że przelatująca w pobliżu Ziemi kometa.

Hale’a-Boppa zwiastuje nieuchronny koniec świata i jedynym sposobem na ocalenie swoich dusz jest dołączenie do statku kosmicznego ukrytego w jej ogonie, za którego sterami siedzi sam Jezus Chrystus.

Jednak nie dla wszystkich wyznawców UFO postać przybysza z odległych kosmicznych galaktyk oznaczała przyjaciela i zbawcę. "Scjentologia, jeden z najprężniejszych nowych ruchów religijnych, dorobiła się wpływów i majątku, obiecując obronę przed złymi kosmicznymi mocami, które trzeba zniszczyć, bo inaczej to one zniszczą człowieka" – mówi DZIENNIKOWI niemiecki badacz Ruediger Gollnick. Scjentolodzy wierzą bowiem, że miliardy lat temu władający galaktycznym imperium potężny i zły Xenu urządził na Ziemi obóz zagłady i unicestwił tu miliardy swoich politycznych przeciwników, likwidując przy okazji nękający jego państwo problem demograficzny.

Dusze straceńców (tetany) dały jednak początek życiu na Ziemi i dlatego dziś dusza każdego człowieka nosi w sobie pamięć tamtych traumatycznych wydarzeń, co jest przyczyną wszelkiego zła na naszej planecie. Uleczenie ludzkich dusz przez terapie relaksacyjne i wtajemniczenia to właśnie główne zadanie Kościoła Scjentologicznego, który do swojej nauki zdołał przekonać już od 3 do 10 mln osób.

"Oczywiście za odpowiednią opłatą, bo ruch scjentologów nigdy nie krył się z tym, że wyznawców poszukuje wśród najbogatszych gwiazd Hoolywood czy rekinów amerykańskiego biznesu – mówi Gollnick. Opłaty za kolejne stopnie wtajemniczenia liczone są w dziesiątkach tysięcy dolarów. – W tym sensie zarówno sekciarze, jak i my, twórcy science fiction, robimy to samo. Tyle że oni dają trochę słabej fantastyki za słoną cenę, my na odwrót" – śmieje się Oramus.

Jeszcze inaczej radzi sobie ze złymi kosmitami chiński ruch religijny Falun Gong znany głównie z tego, że jego rosnących wpływów (100 mln wyznawców w ciągu 15 lat istnienia!) bardzo boją się chińskie władze komunistyczne i utrudniają im życie, jak tylko mogą. Jak naucza założyciel ruchu Li Hongzhi, kosmici tylko czyhają, aby ogłupić ludzkość za pomocą fascynacji naukowej i zdobyczy techniki. Jedynym ratunkiem jest znak firmowy ruchu, czyli uprawianie staroazjatyckich ćwiczeń i medytacji.

Śmieszne? Śmieszne. Ale przedstawiciele UFO-religii zachowują śmiertelną powagę. "Tak jak w mniejszości znalazły się potężne niegdyś kulty boga Re, Zeusa czy religia zoroastrian, taki sam los czeka wyznawców Jezusa czy Mahometa, których wyprą scjentolodzy i raelianie" – odparowują buńczucznie.

"Ostatecznie latające talerze widziało już tyle osób, że nie może to być zbiorową halucynacją. Być może są jednak projekcją, czymś, co ludzie chcą zobaczyć, więc widzą" – pisał w 1959 r. na fali prawdziwego UFO boomu jeden z ojców współczesnej psychologii Carl Jung. Dla niego fascynacja Marsjanami była niczym innym jak tęsknotą za religijnością, która przyszła po wiekach oświecenia i szerzącego się ateizmu.

"Ludzie potrzebują duchowości, ale z drugiej strony trochę się jej wstydzą. Ubóstwienie istot pozaziemskich daje im poczucie, że ich wiara nie jest wsteczna ani przaśna. A przy tym dostają dreszczyku emocji, bo któż przecież jako dziecko nie fascynował się ufoludkami i ich statkami kosmicznymi" – mówi DZIENNIKOWI ojciec Tomasz Franc z Dominikańskiego Ośrodka Informacji o Nowych Ruchach Religijnych.