Prezydent nie kryje się ze sceptycyzmem - mimo zapowiedzi nie pojawi się dziś obok sekretarz ds. polityki miejskiej Fadeli Amary, która w Vaulx-en-Velin, peryferyjnej miejscowości pod Lyonem, ma zaprezentować swoje pomysły. Ta 43-letnia Algierka z pochodzenia, która jest jednym z najpopularniejszych członków rządu Francoisa Fillona, zapewnia, że wie, co robi, bo dzieciństwo spędziła na zapomnianym przez Boga i władze przedmieściu Clermont-Ferrand. A przez ostatnie miesiące podróżowała i rozmawiała z mieszkańcami biednych, imigranckich dzielnic miast.

Reklama

W ten sposób wybrała pięćdziesiąt obszarów, które jej zdaniem najpilniej wymagają pomocy. Amara chce stworzyć tam ośrodki edukacyjne i doszkalające, finansować kursy prawa jazdy i otwierać biura pośrednictwa pracy. Rozbudowana sieć transportu miejskiego ma połączyć centra miast z peryferiami, co ma ułatwić mieszanie się nieprzenikających się do tej pory społeczności.

Program o roboczej nazwie "Nadzieja dla przedmieść” zawiera dużo socjalnej retoryki, co przyznają nawet potencjalni sojusznicy pani minister. - Założenia są słuszne, ale trudno nie zauważyć, że to ogólniki. A my spodziewaliśmy się przełomu, głębokich reform - mówi "Dziennikowi” Linda El Haddad z SOS-Racisme w Grenoble, organizacji zajmującej się sytuacją imigrantów.

Lewicująca feministka Fadela Amara to jedna z gwiazd administracji Sarkozy’ego. Prezydent zaprosił ją do centroprawicowego rządu w ramach tworzenia gabinetu zgody narodowej. Teraz jednak ta ulubienica Sarko swoimi pomysłami wprawia go w zakłopotanie, bo jej propozycje brzmią wyjatkowo naiwnie, gdy snuje wizje "tworzenia na przedmieściach elit intelektualnych, które pomogłyby biednym imigrantom ukształtować własną tożsamość”. - Trzeba też tworzyć miejsca, gdzie uczniowie mogliby uczyć się muzyki, a także chińskiego, łaciny czy greki - mówiła w wywiadzie dla magazynu "Madame Figaro”.

Reklama

Tymczasem problem jest wyjątkowo poważny. Rząd wiele razy próbował okiełznać zbuntowane imigranckie dzielnice, jednak dotychczas z trudem udawało się wyciszać zamieszki. W 2005 r. francuskie przedmieścia płonęły przez trzy tygodnie. W ubiegłym roku sytuacja się powtórzyła. Przyczyna rozruchów była podobna - brak pracy, brutalność policji, wzajemne uprzedzenia ze strony imigrantów i rodowitych Francuzów.

Sarkozy uważa, że problem trzeba rozwiązać radykalnym cięciem. Nie przebiera w słowach - gdy był szefem MSW młodych ludzi podpalających samochody i sklepy nazwał kanaliami, wywołując ich wściekłość. Jako kandydat na prezydenta zaproponował głębokie zmiany w prawie. Jego zdaniem bezpłatna edukacja i opieka zdrowotna dostępne nawet dla nielegalnych imigrantów prowadzą do nadużyć i obciążają francuski budżet, który i tak nie jest w najlepszym stanie. Chce likwidacji peryferyjnych osiedli socjalnych - ich mieszkańcy mieliby otrzymywać od państwa pomoc na wynajęcie mieszkań na rynku. To rozbiłoby dotychczasowy podział na dobre i złe dzielnice.

Dlatego - jak donosi prasa - projekt minister Amary "nie przekonuje Pałacu Elizejskiego”, który zamiast spektakularnych gestów i dobrych chęci oczekuje raczej gruntownych reform w poszczególnych resortach. 8 lutego Sarkozy ma przedstawić własny pomysł, jak poprawić los imigrantów. Francuzów może więc czekać ostry spór ma linii rząd - prezydent.