Jak mówi w rozmowie z PAP, oczywiście Rafał Trzaskowski i Koalicja Obywatelska są bliższe w kwestii wizji UE do europejskiego głównego nurtu, więc główne polityczne siły w UE preferowałyby partnera, który deklarował, że chciałby umieścić Polskę bliżej francusko-niemieckiej osi.

Reklama

Ale gdyby Trzaskowski wygrał, Polska wchodziłaby teraz w niewiarygodnie burzliwy, chaotyczny etap kohabitacji, zatem europejscy partnerzy Polski mieliby do czynienia ze słabym polskim rządem. Bo nie ma wątpliwości, że Trzaskowski prowadziłby alternatywną, równoległą do rządu, politykę zagraniczną, co osłabiałoby polską pozycję – mówi Szczerbiak, profesor politologii i współczesnych studiów europejskich oraz autor bloga "The Polish Politics Blog”.

Jak wyjaśnia, taka sytuacja (z punktu widzenia UE) ma zalety, bo łatwiej narzucić swoją wolę słabemu rządowi, ale z drugiej strony – słaby rząd może mieć problem z realizacją swojej polityki i swoich zobowiązań. W pewnym sensie lepiej jest mieć do czynienia z silnym rządem, który realizuje ustalenia, nawet jeśli na innych polach z tym rządem toczone są spory.

Prawo i Sprawiedliwość na to właśnie liczy – że unijny establishment będzie musiał zaakceptować konieczność współpracy. Nawet jeśli preferowaliby kogoś innego, muszą utrzymywać normalne robocze relacje z tym rządem w sprawach takich jak unijny budżet, plan odbudowy, kwestie klimatyczne i wobec tego różnice w kwestii rządów prawa, migracji, praw mniejszości seksualnych zostaną odłożone zostaną na bok – mówi.

Reklama

Zdaniem prof. Szczerbiaka, Trzaskowski był blisko wygranej i ogólnie osiągnął dobry wynik, ale pod koniec w jego kampanii zabrakło pomysłu innego niż to, że nie jest Andrzejem Dudą, a także zabrakło podjęcia ryzyka. Andrzej Duda był lekkim faworytem, bo Trzaskowski miał miedzy pierwszą a drugą turą 20 punktów proc. do zdobycia. Mogłoby się tak stać, gdyby prezydent popełnił jakiś poważny błąd, czego nie zrobił, lub Trzaskowski znalazł coś, co by odwracało dynamikę i zmieniało wynik, co też się nie stało – podkreśla.

Jak uważa, czymś, co potencjalnie mogło odwrócić wynik, byłoby przyjście na debatę do TVP, ale nie podjął on tego ryzyka. Innym problemem Trzaskowskiego jest to, że choć miał znacznie większy potencjał niż Andrzej Duda do zebrania głosów wyborców tych kandydatów, którzy odpadli, nie potrafił znaleźć dla nich żadnego punktu wspólnego. Na koniec jego głównym sloganem było "Mamy dość", ale nie było tam nic więcej. Głównym jego przekazem było to, że nie jest Andrzejem Dudą. Bycie anty-PiS-em nie wystarcza. Tymczasem Andrzej Duda zmobilizował swój elektorat do maksimum – wskazuje.

Reklama

Aleks Szczerbiak uważa, że podziały społeczne, które narosły przy okazji tych wyborów, będą trudne do przełamania. Być może zostanie złagodzona nieco retoryka, zwłaszcza, że do następnych wyborów pozostały trzy lata, ale same podziały nie znikną, bo istnieją zasadnicze różnice w interesach i wartościach obu obozów. Rozbieżności interesów, bo jeden obóz reprezentuje elity III RP, postkomunistyczne elity, drugi – chce dokonać rekonstrukcji państwa, kwestionuje te elity i ostatecznie chce je odsunąć na bok. Zatem nie jest to sztuczny podział, lecz fundamentalna sprzeczność interesów. A dodatkowo nakładają się na to odmienne wartości wyznawane przez bazowy elektorat PiS i bazowy elektorat liberalnej opozycji – mówi.

Wskazuje, że jest jeszcze jeden problem – ta polaryzująca retoryka działa mobilizująco na elektoraty. Choć mnóstwo Polaków mówi, że nie chce takiej polaryzacji, że jest zmęczona tymi podziałami, tą wojną polsko-polską, ale ostatecznie głosuje na przedstawicieli obu obozów, którzy nakręcają tę polaryzującą retorykę. Zatem jest polityczny interes w podtrzymywaniu tego. Tak długo, jak obóz rządzący będzie kontynuował radykalną przebudowę państwa, co szczególnie uderza w interesy obozu III RP i tak długo, jak opozycja będzie uważała, że najlepszą strategią jest radykalna, "totalna opozycja", te podziały pozostaną – podkreśla.