"Nie ma wątpliwości, że ogromną winę za załamanie przyrostu naturalnego w Niemczech ponosi prowadzona od dziesięcioleci, pełna wahań polityka rodzinna" – przyznała wczoraj niemiecka minister ds. rodziny Ursula von der Leyen. "W naszym kraju kobiety muszą wybierać między karierą zawodową, a dziećmi. To się musi skończyć. Powinniśmy czerpać wzorce z francuskiego modelu polityki prorodzinnej" – dodała.

Rzeczywiście, obok Irlandii to właśnie Francja jest krajem, który zadziwia wysokim przyrostem naturalnym. Przeciętna Francuzka rodzi dwoje dzieci. Ten sam wskaźnik w Niemczech jest wyjątkowo niski: wynosi 1,37. Na dodatek 80 proc. dorosłych Francuzek wciąż pracuje! "Nie muszą rezygnować z kariery, bo cała polityka rodzinna została skoncentrowana na tym, by mogły możliwie wygodnie łączyć pracę z macierzyństwem" – tłumaczy DZIENNIKOWI France Prioux, ekspertka Narodowego Instytutu Spraw Międzynarodowych (INED).

Prioux przypomina, że po tym jak Francja jako pierwszy kraj kontynentu odczuła gwałtowny spadek urodzin, władze potrafiły szybko wprowadzić kompleksowy system zachęt dla bezdzietnych rodzin. Państwo dopłaca rodzicom już po narodzinach pierwszego dziecka, a przy trzecim dopłaty dorównują poziomem płaconym przez rodzinę podatkom.

Rząd rozbudował poza tym sieć darmowych żłobków i przedszkoli, w których dzieci mają zapewnioną opiekę nawet do godziny 18. Prywatne placówki tego typu są zwolnione z podatku VAT. Powstał system płatnych i bezpłatnych urlopów macierzyńskich, a szkoły organizują dla młodzieży z najuboższych rodzin atrakcyjne kolonie. W efekcie – wbrew obiegowym opiniom – tylko co trzecie dziecko rodzi się w wielodzietnych rodzinach imigranckich. Pozostałe rodzą rodowite Francuzki.

Paradoksalnie swoją rolę odegrała też programowa laickość państwa. Francuzki nie wahają się rodzić dzieci, nawet jeżeli nie zawarły małżeństwa. Tymczasem w całej Europie liczba ślubów gwałtownie spada – a wraz z nią, z obawy przed ostracyzmem wobec dzieci „z nieprawego łoża”, dzietność.

Niemcy są najbardziej dramatycznym przykładem trendu spadkowego. Od 1970 r. nie zdarzyło się, by liczba narodzin przewyższyła liczbę zgonów. Dziś 28 proc. kobiet na zachodzie kraju i 16 proc. na wschodzie w ogóle nie ma potomstwa. Zdaniem Federalnego Urzędu Demograficznego niechęć do dzieci idzie w parze z wykształceniem: im pozycja społeczna kobiety jest wyższa, z tym większym wahaniem decyduje się ona na dzieci. Niemieckie przedszkola i żłobki zapewniają opiekę nad latoroślami o kilka godzin krócej niż francuskie, a zasiłki dla samotnych matek są relatywnie niewielkie.

– W Niemczech przez wiele lat załamania demograficznego nie brano poważnie – podkreśla Prioux. Powszechne jest przekonanie, że kraj jest przeludniony, a poprawa warunków życia będzie możliwa, gdy liczba mieszkańców się zmniejszy. Społeczeństwo negatywnie postrzega też imigrantów – a bez nich demograficzny krach będzie jeszcze bliższy. Naukowcy sądzą, że w ciągu 20 – 30 lat Francuzów będzie więcej niż Niemców. Dziś różnica ta wynosi 16 mln ludzi. Co więcej, nawet jeżeli Berlin zdecyduje się energicznie przebudować swoją politykę rodzinną, na efekty przyjdzie czekać latami.











Reklama