W nocy z czwartku na piątek przed wyborami samorządowymi kandydat Koalicji Obywatelskiej na prezydenta stolicy Rafał Trzaskowski zainaugurował akcję "24 godziny dla Warszawy", w ramach której aż do początku ciszy wyborczej objeżdżał stolicę wynajętym miejskim autobusem elektrycznym i rozmawiał z mieszkańcami - przypomina "Gazeta Wyborcza".

Reklama

Około godz. 4 autobus zajechał na pętlę przy lotnisku. Trzaskowski chciał tu podkreślić swój sprzeciw wobec zapowiedzi zamknięcia Okęcia jako konsekwencji budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego. Po krótkim wystąpieniu ruszył dalej.

Dwie godziny później pracownicy ochrony lotniska kończą zmianę. Zostają wówczas wezwani na dywanik przez prezesa Portów Lotniczych i dyrektora Lotniska Chopina Mariusza Szpikowskiego. Słyszą od niego, że zignorowali autobus ze zdjęciem kandydata na prezydenta, który kilkanaście minut stał na światłach awaryjnych na przystanku przed wejściem na terminal. Nie zauważyli kamer "wielkości wyrzutni rakiet", które filmowały konferencję, przeoczyli samego kandydata, który bez bagażu w towarzystwie czterech osób w garniturach chodził po terminalu - relacjonuje "GW".

W następstwie nocnych wydarzeń w sobotę rano zostaje zawieszonych 11 pracowników służby ochrony lotniska, dwóch ich przełożonych, dwóch dyżurnych patrolujących terminal na segwayach oraz dwie osoby z działu PR - wylicza gazeta.

Reklama

Większość załogi już w niedzielę wraca do pracy, jednak cztery osoby wciąż czekają na decyzję. Piotr Rudzki z Lotniska Chopina informuje "Wyborczą", że do kadr trafiły wypowiedzenia ich umów o pracę.

W kontekście ostatnich strajków w LOT tego dnia zostaliśmy pouczeni, by uważać na próby filmowania na terenie terminalu czy płycie dojazdowej lotniska. Ale ten autobus, taki sam jak autobusy miejskie, stanął po prostu na pętli. Nawet patrol policji przejechał obok obojętnie. Konferencja trwała jakieś dwie-cztery minuty. A pan Trzaskowski spacerujący po terminalu? Był z dwoma, nie z czterema osobami. Weszli, chwilę pogadali, poszli po kawę do McDonalda. Na co tu zwracać uwagę? Oglądam obraz z 2 tys. kamer. Obserwuje się duże skupiska ludzi, wyłapuje kieszonkowców, porzucone bagaże, ale nie mężczyzn w garniturach - mówi gazecie zagrożony wypowiedzeniem pracownik monitoringu.

Chodzi o niedopilnowanie procedur bezpieczeństwa – twierdzi z kolei Piotr Rudzki. – Prywatny autobus stał w miejscu do tego nieuprawnionym, zajmował nitki dojazdowe do lotniska. Pracownicy powinni byli zareagować. Pętla to też teren administracyjny lotniska – podkreśla.

Reklama

Pracownik monitoringu zapowiada pozew do sądu pracy. W nagraniu z sobotniego spotkania, które krąży między pracownikami, prezes PPL mówi: "Czasy, kiedy tu rządziły związki zawodowe – decydowało to, czy ktoś należy do związku, czy nie – są po prostu out".

Pętla autobusowa to teren publiczny. Gdy robi się konferencję na chodniku, to nie występuje się o zgodę. Nie prowadziliśmy agitacji na płycie lotniska. Prezes PPL działa jak funkcjonariusz partyjny, to z jego strony manifest polityczny. Jeśli zwolnione osoby wyrażą taką chęć, będą mogły liczyć na naszą pomoc - deklaruje w rozmowie z "Wyborczą" poseł Marcin Kierwiński z PO.