Wszystkie partie ciszej lub głośniej mówią o zmianach organizacji rządu i jego zaplecza. Jednak tylko nieliczni przebąkują o konieczności zmniejszenia liczby urzędników czy deregulacji przepisów, a przy tym jednocześnie wysuwają postulaty rozbudowy aparatu pomocy socjalnej czy objęcia nadzorem państwa nowych dziedzin życia. Efekt – ani w Polsce nie ubędzie urzędników, ani nie będzie nam się żyło łatwiej.

Silniejszy prezydent

Najdalej w planach reorganizacji struktur państwa idzie Prawo i Sprawiedliwość, które proponuje zmiany ustrojowe polegające na wzmocnieniu roli premiera i rządu oraz prezydenta i Senatu, przy osłabieniu dotychczasowych kompetencji Sejmu czy Trybunału Konstytucyjnego.
Za bieżącą politykę odpowiedzialność miałby ponosić wyłączenie rząd, ale prezydent dostałby nowe uprawnienia, m.in. możliwość odmowy powołania ministra, silniejsze prawo weta, a ponadto łatwiej niż obecnie mógłby rozwiązać Sejm.
Reklama
Partia Jarosława Kaczyńskiego chce także wzmocnienia roli prezydenta i rządu wobec Sejmu – obie instytucje decydowałyby, które poprawki poselskie mogą wejść do ostatecznej wersji projektu, który będzie przegłosowany przez Sejm.
Reklama
Sam rząd miałby kłaść większy nacisk na nadzorowanie polityki rozwoju, a w tym celu powołany zostałby Program Rozwoju Kraju oraz specjalny Komitet Rady Ministrów ds. Rozwoju z wicepremierem na jego czele.



Mowa-trawa i komputer

Pozostałe ugrupowania polityczne nie mają aż tak daleko idących propozycji przemeblowania struktur państwa. Na przykład Sojusz Lewicy Demokratycznej proponuje jedynie stworzenie Urzędu do spraw Nowoczesności, Informatyzacji i Technologii (UNIT) oraz dopuszcza organizacyjne zmiany w resortach.
Z kolei Polskie Stronnictwo Ludowe i Platforma Obywatelska lakonicznie mówią o konieczności przeorganizowania pracy resortów, a także o stworzeniu przy kancelarii premiera ośrodka planowania rozwoju strategicznego.
Przy czym w mocy nadal pozostaje projekt Platformy zakładający takie zmiany w konstytucji, aby ograniczyć siłę prezydenckiego weta oraz sprecyzować zasady współpracy prezydenta z rządem.
Natomiast wszystkie partie mówią o możliwości scalenia agencji i inspekcji rolnych. Efektem tego miałoby być, ich zdaniem, zmniejszenie liczby urzędników. Konkretne liczby jednak nie padają.
A jak ograniczyć liczbę urzędników w pozostałych instytucjach państwa? Tutaj konkretnych propozycji po prostu nie ma. SLD pisze jedynie w swoim programie o konieczności „monitorowania i analizy zadań realizowanych na poszczególnych stanowiskach”, a PiS proponuje ustawę o pragmatyce służbowej, która miałaby zastąpić obecne ustawy o służbie cywilnej i o pracownikach urzędów państwowych.
Najbardziej ogólnikowe jest jednak PSL, które stwierdza jedynie, że należy „odbiurokratyzować instytucje państwa umożliwiając tym samym wyzwalanie inicjatyw i przedsiębiorczości, a także rozwój pozarządowych organizacji społecznych”, co może oznaczać dosłownie wszystko.
W programie SLD, przy okazji pomysłu podnoszenia kwalifikacji urzędników, pojawia się postulat, aby „za jedno z najważniejszych zadań uznać powszechne przeszkolenie wszystkich urzędników wszystkich szczebli w dziedzinie obsługi komputera”. Taka deklaracja w XXI wieku i momencie, gdy już nawet prywatne firmy nie wpisują w ogłoszeniach, że oczekują od pracowników znajomości komputera, bo po prostu uznają to za oczywistość, brzmi co najmniej śmiesznie.



Wzmocnimy kadrę

Ale nawet gdyby wszystkie państwowe urzędy i instytucje zostały skomputeryzowane, to urzędników od tego nie ubędzie. Bo tych, których państwo się pozbędzie, zastąpi zupełnie nowymi. PiS i SLD nie ukrywają nawet, że chcą rozbudować aparat pomocy socjalnej. „Wzmocnimy kadrę powiatowych centrów pomocy (...) uruchomimy rządowo-samorządowy program tworzenia świetlic socjoterapeutycznych” – napisało PiS w swoim programie.
Podobne deklaracje składa lewica. Ta zresztą zapowiada „zwiększenie redystrybucyjnej roli państwa i zagwarantowanie swoim obywatelom równych szans, rozumianych jako równy dostęp do wykształcenia, miejsc pracy i awansu”. W tym celu chce nawet wprowadzić zupełnie nowy dział w administracji rządowej: „Sprawiedliwość i prawa człowieka”.
Obecny rząd swoich postulatów wyborczych w tym zakresie jeszcze nie ogłosił. Ma to zrobić na początku września, ale rewolucji raczej nie będzie. Tradycyjnie Platforma Obywatelska będzie chwalić się już podjętymi działaniami i zapowiadać drobne „korekty”.