Epidemia nadciągnęła niczym front atmosferyczny: niby można się spodziewać, że kiedyś nadejdzie, ale nikt nie bierze tego na poważnie. Cały świat śledził doniesienia z Wuhan, ale z jakiegoś powodu wypierał, że tragedia, która tam się właśnie działa, może zakazić nasze syte, spokojne życie tutaj. Nagle z ciekawostki („Ci Azjaci mają dziwne gusty kulinarne”) koronawirus zmienił się w realne zagrożenie dla naszej egzystencji. I kiedy my, cywile, komentujemy w mediach społecznościowych to, co naszym zdaniem powinny zrobić władze, na bój z patogenem wyruszyły zastępy ludzi. Ci, którzy wypowiadają się w tym tekście, wolą nie być rozpoznani. Niekoniecznie ze skromności – obawiają się, że mogą stracić pracę, jeśli powiedzą, że np. brakuje rękawiczek.

Jakby nie było innych chorób

– Co ciekawe, od czasu ogłoszenia stanu epidemii wezwań do pacjentów jest mniej niż przedtem – ocenia Michał, ratownik medyczny, administrator jednej ze stron branżowych. Jednym z powodów jest to, że ludzie są już świadomi, iż nie powinni nadużywać numerów ratunkowych. O wiele rzadziej zdarzają się wezwania do bólu ucha czy wrośniętego paznokcia.
Ale może też – co zauważa Anna, ratowniczka medyczna z Dolnego Śląska – ludzie zaczęli się obawiać takich jak ona, bo ma do czynienia z różnymi osobami i niechcący może rozwlec wirusa. Opowiada, jak szef jej męża budowlańca odsunął się od niego na bezpieczną odległość, kiedy się dowiedział, jaki jest jej zawód. Ostatnio, gdy jej zespół pojechał na wezwanie do zakładu pracy, na widok ich kamizelek ludzie odeszli dalej i zakryli twarze rękami. W sumie rozsądnie, ale oni poczuli się dziwnie.
Reklama
Zdarzają się też zachowania skrajnie nieodpowiedzialne. – Obecnie dyspozytorzy bardzo skrupulatnie przeprowadzają wywiad, zadają pytania o możliwości zakażenia patogenem, dopytują, czy pacjent nie spotykał się z kimś, kto potem wylądował na kwarantannie, czy w ostatnim czasie nie wrócił z zagranicy itp. Wszystko po to, aby uniknąć wysłania nieprzygotowanego zespołu w miejsce, w którym nie powinien się znaleźć – opowiada Michał. Nie zawsze się udaje, bo ludzie kłamią.
Reklama